IRON MAIDEN 1980-2005/ A REAL LIVE ONE - recenzje

Recenzje albumów i innych dokonań Iron Maiden!

Moderator: Administracja i Moderacja SanktuariuM

MaYeR
-#Trooper
-#Trooper
Posty: 485
Rejestracja: pn mar 31, 2003 12:55 pm
Skąd: Lublin

IRON MAIDEN 1980-2005/ A REAL LIVE ONE - recenzje

Postautor: MaYeR » śr maja 31, 2006 6:15 pm

W tym temacie piszcie swoje recenzje nt. albumu A REAL LIVE ONE

Awatar użytkownika
slayer
-#Rainmaker
-#Rainmaker
Posty: 6853
Rejestracja: pt kwie 04, 2003 9:03 pm

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ A REAL LIVE ONE - recenzje

Postautor: slayer » ndz cze 07, 2009 2:29 am

A Real Live oNe to album, który nie ma recenzji...dlaczego?
Jazz is not dead, it just smells funny.

RALF
-#The Alchemist
-#The Alchemist
Posty: 10216
Rejestracja: czw maja 24, 2007 11:16 pm
Skąd: Pabianice

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ A REAL LIVE ONE - recenzje

Postautor: RALF » ndz sie 02, 2009 12:47 pm

Właśnie i czas to zmienić.:

Pamiętam bardzo dobrze moment, kiedy "ARLO" jako pierwsza część dwupłytowego zestawu "live" ukazał się na sklepowych półkach. Do wydawnictwa podszedłem z niekłamaną ciekawością i bagażem oczekiwań na miarę prawdziwego fana formacji. Zachęcającą zdawała się być szata graficzna , sama ilustracja portretująca EDDIEGO (maskotka IRON MAIDEN) rażonego prądem z elektryfikacji scenicznej, zdawała się zapowiadać mocne wrażenia.

Przypomnijmy, iż od premiery kultowego "Live After Death" mijało osiem długich lat, nic dziwnego iż HARRIS postanowił uraczyć fanów koncertowym albumem i to w dwóch osobno sprzedawanych odsłonach, pierwsza "A Real Live One" prezentowała dokonania z albumów wydanych w przedziale 1986/92, kolejna "A Real Dead One" - miała stanowić swoiste deja vu historii MAIDEN. Trzeba przyznać, w kontekście wspaniałej "LAD" pomysł ten wydawał się być ryzykowny a porównania w tym przypadku były nieuniknione.

Zajmijmy się pierwsza płytą, "A Real Live One" był pierwszym albumem koncertowym zmiksowanym i wyprodukowanym przez HARRISA. Ambitna postawa zważywszy, iż przez 11 poprzednich lat za brzmienie krążków MAIDEN odpowiadał mistrz "hebli konsolety" Martin Birch. To on produkował słynne albumy Deep Purple, Whitesnake, Rainbow, Black Sabbath z Dio, Fleetwood Mac, przez lata jego maestria i wyczucie brzmień stały się niemal synonimicznie instytucjonalne dla tego co znaliśmy jako "sound of Maiden". Doprawdy, wkład tego człowieka w budowanie kanwy brzmieniowej hard rocka w tym MAIDEN był gigantyczny.

Tym razem Steve, szef MAIDEN, zasiadał za konsoletą prywatnego studia nagrań samodzielnie, bezpomocnej dłoni Wielkiego Mistrza. Materiału miał całkiem sporo, zarejestrowano kilkanaście koncertów trasy "Fear Of The Dark Tour'92" z wielu miejsc na Starym Kontynencie, przypomnę że trasa promowała LP "Fear Of ..." jeden z tych, który przyniósł im wielki sukces kasowy i sama w sobie okazała się być tryumfem frekwencyjnym grupy.

Dziś już wiemy, iż zarazem łabędzim śpiewem tamtej konfiguracji personalnej (...)

Z formalnego punktu widzenia, preparacja krążka "live" we wspomnianych okolicznościach winna być "bułką z masłem". Tak jednak się nie stało. HARRIS założył sobie nagranie całości w wersjach możliwie jak najwierniejszych koncertowemu obliczu MAIDEN, nie pozbawionych wszelkich wpadek, fałszów i co ważniejsze, zachowujących oryginalne brzmienia jakie uzyskano w poszczególnych miejscach koncertów.

Cóż. Brawa i owacje za szczerość, takiego wyzwania podjąć się mogą jedynie prawdziwi mistrzowie gatunku pewni własnej wartości, z jakim skutkiem - niestety dość dyskusyjnym.

Otwierający całość "Be Quick Or Be Dead" nie pozostawia złudzeń, brzmieniowo bliżej tu do bootlegu niż produkcji profesjonalnej, właściwie to twierdzenie można potraktować jako reprezentatywne dla całości dzieła, esteci oczekujący superprodukcji byli zawiedzeni.

Oczywiście, w kontekście paru ognistych kompozycji "Tailgunner", "Evil That Men Do", "Bring Your Daughter..." swoista surowość mogła stanowić atut - dopełniając drapieżnego charakteru kompozycji, niestety nie zawsze odnosiłem podobne wrażenie. "Afraid To Shoot Strangers" z "ARLO" to jedna z gorszych, przynudnawych wersji tej zacnej perełki jaką mi dane było usłyszeć. Oczywiście to tylko moje osobiste zdanie, prywatna refleksja.

Na "ARLO" mamy kilka smaczków, konferansjerka rozbawionego Dickinsona ( przed Wasting Love w języku francuskim ), rewelacyjny odzew wyraźnie słyszalnej widowni i w końcu pamiętna wersja "Fear Of The Dark " z wyeksponowanym, chóralnym śpiewem tysięcy fanów zgromadzonych na Ice Arena w Helsinkach.

Ten właśnie utwór wybrano na pilotujący całość singiel, nic dziwnego że zdobył wielką popularność a swego czasu mogliśmy go usłyszeć nawet w Polskim Radiu.

Sprawy brzmieniowe zostawmy jednak na dalszym planie dywagacji, przyjrzyjmy się faktycznej wartości wykonawczej, prezentowanej przez zespół. Niestety, w kontekście poprzednich rejestracji koncertowych MAIDEN ( "B" strony, E.P ki czy "LAD") jest dość ubogo. Janick Gers to nie Adrian Smith, jego gra z pedanterią nie ma nic wspólnego a współczynnik fałszów i dysonansów słyszalnych ze strony wiosłowego jest wprost proporcjonalny do poziomu zaangażowania w sceniczny cyrk i błazenadę . Bruce nie śpiewa najlepiej, w wielu miejscach mamy jasne dowody jego chałturzenia, często nie mającego nic wspólnego z potencjałem DICKINSONA z poprzedniej dekady. Pan wokalista zdaje się jasno mówić:"opuszczam tę łajbę, topcie się sami". A gdzie miejsce na lojalność wobec szerokiego audytorium, które zapłaciło słone sumy za bilety wstępu !???

Pozostałym muzykom trudno cokolwiek zarzucić, może to że uszła gdzieś dawna pasja i witalność co w zestawieniu z surowym brzmieniem i marazmem panującym w szeregach zespołu, nie powinno jednak dziwić (...)

MAIDENI kochają futbol, podobnie jak w piłkarskiej jedenastce tak i w zespole muzycznym musi istnieć komitywa, organiczny konglomerat pozytywnych fluidów, dzięki którym wszyscy zmierzają do jednego celu. W 1992/93 tego zabrakło, artystycznie IRON MAIDEN zaczęli popadać w apatię, dalsza egzystencja w tym składzie nie mogła mieć przyszłości.

W znaczeniu dokumentalnej poprawności "ARLO" jest albumem wartościowym, z ogromną wiarygodnością portretuje ówczesną kondycję zespołu, naznaczoną napiętymi stosunkami interpersonalnymi, sporami i rezygnacją. Dla fanów może okazać się ciekawą pamiątką z tamtego okresu. Jednak stanowczo odradzam ewentualnym "nowicjuszom" inicjowanie do świata MAIDEN za pośrednictwem omawianego wydawnictwa, jak i dwóch kolejnych koncertówek z tego samego okresu ("ARDO" i "Live At The Donington").

Nic dziwnego, iż w latach '90tych pozycja zespołu w świecie rocka wyraźnie osłabła, MAIDEN tamtej dekady okazał się bladym cieniem wielkiego kolosa lat '80 tych.

Po raz kolejny okazało się, że zespół to nie tylko szyld i historia ale pozytywnie zmotywowany twór społeczny o sprecyzowanym celu i jasnych intencjach, w MAIDEN tego zabrakło (...)
Ocena: 3/5


Wróć do „Iron Maiden 1980-2015”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość