Nie pamiętam dokładnie, możliwe, że zaczynałem od składanki ("Edward the Great"?), 2003 rok. Szybko zakochałem się w Maiden, i kupowałem kolejne płyty w nieistniejącym już warszawskim Traffic Clubie. Wersje z 1998 roku chodziły latem 2004 po bardzo przyzwoitej cenie, niecałe 40 zł. W ten sposób łykałem album po albumie, i do dziś nie wyobrażam sobie, abym przestał kupować muzykę - Maiden czy innych wykonawców.
W tamtych czasach dostałem od kumpli "Somewhere in Time" i "Brave New World" na urodziny, i to były moje pierwsze płyty w kolekcji. Ale dla mnie najlepszym albumem w tych wczesnych miesiącach był... "Fear of the Dark". Jesienią 2004 zakupiłem "The X Factor", i żaden inny album nie zrobił na mnie tak ogromnego wrażenia po pierwszym odsłuchu. Bardzo ponury, i nietypowy jak na Maiden klimat, oczarował mnie od początku. Skończyło się na dwóch odsłuchach od deski do deski z rzędu.
Równie ważnym elementem mojej maidenowej edukacji były płyty DVD: "Visions of the Beast", no i legendarne "Rock in Rio". Zwłaszcza to drugie DVD jest takim epickim doświadczeniem ludzi z mojego pokolenia, urodzonych pod koniec lat 80tych.