Decyzja o mojej podróży do LA zapadła spontanicznie z tygodniowym wyprzedzeniem - gdy dotarły do mnie (zweryfikowane potem pozytywnie) pogłoski, że planowany koncert w Santa Ana nie będzie pierwszym na trasie, a dojdą dwa „sekretne” występy w legendarnym 500-os. klubie Whisky A Go-Go przy Sunset Blvd. Szybka weryfikacja i okazało się, że w tych dniach występuje niejaki „House Band of Hell” - subtelne nawiązanie do teledysku „Rain on The Graves”. Jako że solową twórczość Bruce’a, zwłaszcza lata 1997-1998, oceniam w dużej mierze wyżej od większości dorobku artystycznego jego macierzystej kapeli, a nie było mi dane widzieć go wcześniej na żywo w wersji solowej, nie wahałem się zbyt długo - taka okazja (pierwsze solowe koncerty od blisko 22 lat i w tak malutkim klubie) nie zdarza się zbyt często.
Los Angeles na przekór powitało mnie pogodą, którą obrazuje singiel „Rain On The Graves” - rzadko w południowej Kalifornii zdarzają się takie opady i pochmurne dni. Nie wpłynęło to bynajmniej negatywnie na podekscytowanie i nastrój.
Napięcie pod klubem wyczuwalne było już przed 10 rano, gdy grupa pewnie ok. 200 fanów ustawiła się po zakup biletów, które początkowo dostępne były jedynie w okienku kasy (resztka biletów trafiła potem do sprzedaży online). Plotka głosiła, że w kasie pojawić się może „gość specjalny” i rzeczywiście po godz. 10 rano zaskoczonym fanom ukazał się bohater wieczoru, tym razem w roli kasjera - Bruce nadzorował płatności za bilety ($60, bez napiwków) i osobiście zakładał na ręce opaski (substytut papierowych biletów).
Po odbiorze wejściówek udałem się na przejażdżkę ulicami pochmurnego Los Angeles, finalnie zwieńczoną 2.5-godzinnym słuchaniem przez ścianę studia nagrań prób moich ukochanych The Rolling Stones, którzy w Mieście Aniołów rozgrzewają się przed amerykańską trasą promującą ich doskonałą nową płytę.
Nadmienię, że muzycznie w LA nie da się narzekać na nudę - dzień wcześniej w słynnym Hollywood Bowl odbył się koncert ku pamięci Jimmy’ego Buffeta (udział wzięli m.in. Paul McCartney czy The Eagles), a w ten sam weekend występowali m.in. The Black Crowes czy Peter Frampton.
O 20 pod klubem Whisky A Go-Go czekała niezbyt liczna kolejka fanów. Warto nadmienić, że klub jest naprawdę malutki - gdyby nie balkon to myślę, że mieściłby niewiele więcej ludzi od legendarnego londyńskiego Cart & Horses.
Lokalna Kapela z Piekieł dała na siebie czekać aż do godz. 22 (czas ten umilał lokalny DJ). Po intro z serialu „Najeźdźcy” i instrumentalnym „Toltec 7 Arrival” zaczęli od hitu - tytułowego numeru z krążka „Accident of Birth”. Wybór brusowego, blisko 30-letniego (!!) klasyka na otwarcie ma sens, bo od razu daje solidnego kopa.
Powiem bez owijania w bawełnę - widziałem Bruce’a na scenie pewnie ze 150 razy, ale przynajmniej od 15-20 lat nie był w tak fenomenalnej kondycji - zarówno wokalnej jak i fizycznej. Miotał się na malutkiej scenie jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce, a śpiewał…. zupełnie jakby przeniósł się „somewhere back in time”, do złotych lat Maiden 2003-2009. Bruce stał się „Resurrection Man” i powrócił do swojej życiowej formy - oba koncerty zaliczam do jednych z najlepszych jego występów w XXI w., obok takich perełek jak Give Me Ed 2003, Ullevi 2005, „Flight 666”, Cathenbury Cathedral (2011) czy orkiestrowych wykonów z ubiegłego roku.
Myślę, że forma i wigor Bruce’a są dodatkowo napędzane jego obecnym zespołem - to w większości 30-latkowie, bez większego scenicznego doświadczenia, ale z wielkim entuzjazmem i głodem gry. Najbardziej pozytywnie wyróżnia się charyzmatyczna, znana z epizodu w Whitesnake, irlandzka basistka Tanya O’Callaghan - aż miło patrzy się na grację, z jaką gra na scenie. Klawiszowiec Maestro Mistheria momentami zbyt wysuwa się na pierwszy plan, ale w miksie na żywo (za który odpowiada sam Pooch czyli genialny dźwiękowiec Maiden od 2018) jest schowany więc aż tak to nie razi. Na pewno bardzo kontrowersyjny okazał się brak w koncertowym składzie gitarzysty Roy’a Z, natomiast duet Philip Näslund i Chris Declercq na scenie brzmi bez zarzutu - partie Roy’a i Adriana są zagrane poprawnie i bez niepotrzebnej wirtuozerii i improwizacji.
Odnośnie wybranego repertuaru - ciężko się do czegoś przyczepić. Ponoć w przeciwieństwie do Maiden setlista ma być rotacyjna i to podczas całej trasy, a łącznie w trakcie prób przećwiczono ok. 20 numerów. Absolutną perełką jest niegrany nigdy wcześniej na żywo poetycki „The Alchemist”. Mocarnie wypadły wgniatające w ziemię „Darkside of Aquarius” czy „Book of Thel”. Pozytywną niespodzianką okazał się zapomniany nieco „Gods of War”, przed którym Bruce zgrabnie nawiązał do obecnej sytuacji geopolitycznej. Numery z „The Mandrake Project” wybrane zostały bezpiecznie (pierwsze 4, rockowe kawałki). „Resurrection Man” na żywo wypada lepiej niż na płycie, a Bruce grający na bongo to coś co trzeba zobaczyć na własne oczy. Instrumentalny cover Edgara Winter'a „Frankenstein” daje Bruce’owi chwilę oddechu, ale jego perkusyjny „pojedynek” z Dave’m Moreno oraz zabawa z przedziwnym thereminem wypadają efektownie, ale nie efekciarsko.
Ze swojej strony liczę na więcej zmian i eksperymentów w setliście i przerobienie na żywo takich perełek jak „Navigate The Seas of The Sun”, „Omega” czy „Gates of Urizen”. Kontrowersje może budzić brak materiału ze „Skunkworks” (chociaż jeden numer był ponoć grany na próbach więc może trafi do setu) i „Tattooed Millionaire”, ale stylistycznie odbiegają one mocno od repertuaru nagrywanego z Roy’em.
Powiem coś może niezbyt poprawnego politycznie - jeśli za 2-3 lata Maiden zakończą karierę koncertową to płakać nie będę, bo pozwoli to Bruce’owi na więcej koncertów ze swoim „The House Band of Hell”. Na mniejszej niż stadionowa scenie, bez choreograficznego przerostu formy nad treścią, kostiumów i dmuchanych potworków, jego talent wokalny i charyzma wysuwają się na pierwsze miejsce i lśnią pełnym blaskiem.
Jak to zaśpiewał Bruce parafrazując refren „Accident of Birth” - „It’s been too long, I’ve missed you”.
P.S. Pozdro dla Cloud'a i Doroty!
Kilka moich klipów:
Accident of Birth: https://www.youtube.com/watch?v=PwyTcxqmPss
The Alchemist: https://www.youtube.com/watch?v=2iAKhFBW3zU
Jerusalem: https://www.youtube.com/watch?v=eXBOsFBcZg4
Starchildren: https://www.youtube.com/watch?v=g8Smlk6jdM4
Chemical Wedding: https://www.youtube.com/watch?v=yfWH5UZTA-4
Gods of War: https://www.youtube.com/watch?v=cjWiTVJ70SY