Iron Maiden + Trivium
Szwecja, Sztokholm, Globen, 17/18.11.2006
Different World
These Colours Don't Run
Brighter Than A Thousand Suns
The Pilgrim
The Longest Day
Out of The Shadows
The Reincarnation of Benjamin Breeg
For A Greater Good of God
Lord of Light
The Legacy
Fear of the Dark
Iron Maiden
Two Minutes to Midnight
The Evil That Men Do
Hallowed Be Thy Name
Za każdym razem, kiedy myślę o tych koncertach, na twarzy pojawia mi się uśmiech, a przed oczami ja, młoda, świeża fanka zespołu sprzed ponad trzech lat, stojąca pod Spodkiem dnia 3 czerwca 2003 roku, przestraszona, niepewna i przede wszystkim nieświadoma koncertowej potęgi Iron Maiden. Gdzie wtedy przyszłoby mi chociaż na myśl, że istnieje szansa wyjazdu na koncerty za granicę? I to do kraju, w którym jest jedna z najlepszych publiczności Maiden na świecie? I gdzieżbym wtedy mogła pomyśleć, że zobaczę mój ulubiony zespół spod samych barierek?
To było jakieś 9 miesięcy wcześniej, gdy Michał (Da5id) wspomniał na forum, że wybiera się z kolegą na koncert Maiden do Szwecji. Zadałam mu kilka pytań, a po przemyśleniu sprawy i wybraniu odpowiedniego momentu do rozmowy, przedstawiłam sytuację rodzicom. Co ciekawe, nie musiałam ich długo przekonywać („On cię może najwyżej zagadać na śmierć”
) i już po kilku minutach wysłałam Michałowi (którego wyjazd stał pod wielkim znakiem zapytania, bo kolega zrezygnował) wiadomość, że jadę z nim do Szwecji, na co odpowiedź była: „Kocham wszystkich ludzi na całej ziemi!!!”. Zdecydowanie było za co :-D
Po pokonaniu małej, aczkolwiek znaczącej trudności związanej z zakupem biletów (nie w każdym kraju 40 000 biletów wyprzedaje się w ciągu zaledwie 50 minut), wyruszyliśmy do Szwecji. I co najlepsze, od samego początku wszystko nam idealnie sprzyjało - Michał wygrał konkurs IMOC i opaski „First To The Barrier”, które gwarantowały nam wejście do Globen na piątkowy koncert jako pierwsi.
17 listopada
Już przed „Entrance 2” spotkaliśmy wiele znajomych twarzy z dawnego IMBB, a obecnego MFU i IMOC, co było znakiem, że nie będziemy jedynymi obcokrajowcami na tych fantastycznych koncertach. Kiedy w końcu otworzyli drzwi, wyszedł Szwed-ochroniarz i zaczął nawijać po szwedzku. Poprosiłam jedną ze znanych forumowiczek-Szwedek o przetłumaczenie jego przemówienia. Chodziło tylko o to, by nie pchać się do środka, bo w przeciwnym razie wyrzucą nas na sam koniec kolejki. Inny forumowicz skwitował to, mówiąc: „No tak, wywalą nas na koniec kolejki i powiedzą, że mamy przyjść za tydzień na koncert Kylie Minogue”.
Sama hala robiła imponujące wrażenie – nie dość, że ogromna (20 000 miejsc) i prawie pachniała nowością, to sam sposób wpuszczania do hali był nam wcześniej nieznany – przechodziło się przez bramki po uprzednim włożeniu do czytnika biletu z kodem kreskowym, a dopiero po zapaleniu zielonego światełka, przejście się odblokowywało. Przeżyliśmy chwilę grozy
, kiedy zielone światełko nam się nie zapaliło (tutaj trzeba dodać, że kupowaliśmy bilety u, legalnych wprawdzie, koników, ale wciąż koników), na szczęście podszedł ochroniarz i jak gdyby nigdy nic włożył do czytnika swój bilet zastępczy i pozwolił nam przejść. Wtedy właśnie wpadliśmy w małą panikę, bo chcieliśmy przecież zająć niezłe miejsca przy barierce, więc zaczęliśmy biec. Po drodze spotkaliśmy kilku śmiejących się z nas ochroniarzy, z których jeden nawet powiedział do nas: „Slow down, slow down...”. Jak tu „slow down” skoro czekaliśmy na ten moment od 9 miesięcy?! (To prawie jak narodziny dziecka!). Dopadliśmy w końcu do barierek, kiedy Michał zdał sobie sprawę, że zapomniał wyciągnąć z kurtki flagi, tak ważnego atrybutu każdej delegacji polskich fanów na koncertach za granicą
Zajęłam więc miejsca, w międzyczasie chwilę pogadałam ze stojącymi obok nas Szwedami, a po powrocie Michała ucięliśmy sobie miłą pogawędkę z innymi fanami. Nie ma to jak nawiązywanie znajomości przy barierce w oczekiwaniu na koncert :-)
Kiedy na scenę wybiegli goście z Trivium, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, sama do końca nie wiem, dlaczego. Ale to chyba ich wyraz twarzy i dziwna muzyka, jak i w pewnym momencie tekst Michała „Ania, trzymaj się mocno, trzymaj się!!!”, bo podczas koncertu supportu... nikt praktycznie się nie ruszał, nawet pod barierkami. A chłopak za mną przez jakiś czas miał nawet zamknięte oczy (w końcu dźwięki gitary usypiają!). Zespół dał niezły występ, choć muzyka momentami była nie do zniesienia. Nie dziwne, że wiele osób miało w uszach stopery, ale nie rozumiemy jednej rzeczy – jak można zatykać sobie uszy na koncert Maiden? Przecież te małe gąbeczki tłumią jakieś 80% dźwięku! Dlatego też zaraz po koncercie Trivium pozbyliśmy się ich na dobre.
Jedną z zadziwiających rzeczy, jakie widzieliśmy w Globen, była przede wszystkim opieka ochroniarzy i... sanitariuszy. Ci pierwsi poili spragnionych fanów wodą z bidonu, gdy tylko ktoś o to poprosił. Tak, poili, a my wyglądaliśmy jak spragnione jedzenia ptaszki, bo bidonów nie pozwalali nam wziąć do rąk, a wodę wlewali do ust. Sanitariusze z kolei byli ciągle do dyspozycji. W pewnym momencie dziewczyna niedaleko nas poprosiła o tabletkę (zapewne na ból głowy), więc ochroniarz wyszedł, a po chwili wrócił z sanitariuszką, która trzymała cały listek tabletek przeciwbólowych. Podała jej jedną, i jeszcze bidon z wodą do popicia. Szok!
Przyszedł czas na poród
, czyli na koncert. To, do czego odliczaliśmy czas tak długo! Po szybkiej i sprawnej zmianie scenografii na scenie, usłyszeliśmy znajomy nam utwór UFO „Doctor, doctor”, który wszystkim fanom Maiden kojarzy się z jednym – z początkiem kolejnego, genialnego występu ich ulubionej kapeli. Emocje jak zwykle sięgnęły zenitu pod koniec świetnego intra, a kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki i zespół z wielkimi uśmiechami na twarzach wybiegł na scenę, dało się słyszeć tylko jeden, ogromny, ogłuszający krzyk i pisk rozentuzjazmowanych fanów. To jeden z tych momentów na koncertach, kiedy ma się ochotę naprawdę wybuchnąć z radości...
„Different World” – ten prosty i popowo brzmiący utwór nabrał jakiegoś innego wydźwięku na żywo. Co oczywiście nie jest dziwną sprawą, szczególnie, że zagrali go jako opener, kiedy wszyscy wprost oszaleli na widok Żelaznej Dziewicy na scenie i śpiewali bez przerwy cały tekst. Na płycie zrobiło się naprawdę gorąco, na szczęście napieranie tłumu uspokoiło się po drugim, trzecim kawałku. „These Colours Don’t Run” – naprawdę polubiłam go dopiero po usłyszeniu na żywo, świetne wykonanie, genialny wokal Dickinsona (zupełnie nie rozumiem, dlaczego szwedzka gazeta pisała o problemie Bruce’a z wysokimi tonami!).
Nie pamiętam dokładnie w którym dokładnie momencie to było, ale wyglądało dość zabawnie – Bruce przewrócił się na scenie, bodajże przez leżące nań worki, które były częścią wojennej (fantastycznej!) scenografii. Kiedy się pozbierał, stwierdził, że się ich pozbędzie i... jeden za drugim zaczął wyrzucać w publiczność (ciekawe, czy były ciężkie, czy tylko na takie wyglądały?).
„Brighter Than A Thousand Suns” jako pierwszy na tym gigu wbił mnie w ziemię z wrażenia – na żywo wyszedł wprost fenomenalnie! I od tego momentu Maiden trzymało najwyższy poziom. Szczególnie warto wspomnieć tu o „Out Of The Shadows”. Na tym właśnie utworze zrozumiałam, co to znaczy szwedzka publiczność w wypełnionym po brzegi Globen. Odniosłam wrażenie, że śpiewali wszyscy. I mimo, że stałam przecież pod samą sceną, niedaleko głośników i wśród fanów-maniaków, którzy śpiewali większość tekstów, słyszałam śpiew całej hali obok wokalu Bruce’a i niejednokrotnie ciarki przeszły mi po plecach...
Przez wielu niedoceniany (zupełnie nie wiem dlaczego) „The Reincarnation Of Benjamin Breeg” również wypadł świetnie. Zaskakująco dziwnie, ale w pozytywnym znaczeniu, zaśpiewał tu Bruce „Let me tell you why...”. O pozostałych trzech kawałkach mogę mówić tylko w samych superlatywach, bo jakże by inaczej, skoro mamy do czynienia z muzycznymi arcydziełami. Najbardziej nie mogłam doczekać się „Lord Of Light” i „The Legacy”, na których miał nastąpić wspomniany wcześniej muzyczny hiperorgazm. Trudno mi tu cokolwiek powiedzieć, bo jestem zdania, że tak, jak książki powinno się czytać, a nie mówić o nich, tak muzyki powinno się słuchać, a nie opisywać. Powiem tylko, że usłyszenie ich wykonania live było prawdziwie cudownym przeżyciem. I nawet nie przeszkodziło w tym lekkie zepsucie klimatu przez Janicka podczas „The Legacy” (za mocno w pewnym momencie pociągnął za struny), czy problemy z dźwiękiem przez kilka sekund trwania utworu. Zresztą, przede mną był kolejny koncert, na którym wszystko wyszło wprost idealnie. To naprawdę niesamowite, że zespół po 30 latach kariery, kiedy wydawałoby się brakuje pomysłów i wypala się energia, jest w stanie napisać tak genialny utwór, jakim jest „The Legacy”. A teraz wyobraźcie sobie, jak brzmiało to na żywo, mając zespół przez cały czas na wyciągnięcie ręki!
Co do energii, odnoszę wrażenie, że Iron Maiden w ogóle się nie starzeje. Wciąż biegają, skaczą i dają z siebie wszystko przez prawie dwie godziny wielkiego show. I co najciekawsze, ciągle widać to na ich twarzach – nieprzerwanie żartują i uśmiechają się do fanów. Miły był moment, gdy Janick grał przy nas solówkę i zapewne po tym, jak zauważył polską flagę (trudno byłoby jej nie zauważyć, skoro machaliśmy mu nią przed samym nosem
), postanowił rzucić swoją kostkę Polakom (w końcu jest Polakiem z pochodzenia), co też uczynił, ale kostka niestety odbiła się od kilku rąk i upadła... Stojący obok mnie Szwed (z ręką pełną ćwieków) poprosił ochroniarza o podanie mu kostki. Później Steve rzucił w naszą stronę frotkę, która, niestety, też upadła, ale tym razem ochroniarz wśród kilku dłoni wybrał tę należącą do Michała
„The Legacy” i słowa Bruce’a „A Matter Of Life And Death, thank you” zakończyły tę część koncertu. Zaraz potem znów mogliśmy usłyszeć takie kawałki jak „Fear Of The Dark”, „Two Minutes To Midnight”, czy „Iron Maiden”, podczas których cały Globen wręcz oszalał z ekstazy. Ja osobiście przeżyłam kolejnych niesamowitych kilka minut na „Hallowed Be Thy Name” – naprawdę nie wiem, co jest w tym kawałku takiego, że się nie nudzi i że tak fenomenalnie wychodzi na koncertach. (Nie muszę chyba wspominać tu o kultowym „Scream For Me Sweden!!!”, podczas którego czuć ciarki na plecach). Nie wiem, ale wiem, że nie mogę się doczekać kolejnego wykonania tego utworu live! „The Evil That Man Do” - Michał przewidział, że go zagrają. Po raz pierwszy usłyszałam go na żywo, wszyscy śpiewali i bawili się genialnie :-)
Jak na każdym koncercie, Bruce miał coś do powiedzenia. Nadchodzi jednak taki moment dla polskich fanów Maiden za granicą, kiedy robi im się trochę dziwnie... I tym razem, kiedy Bruce wychwalał (całkiem zasłużenie zresztą) szwedzką publiczność, mówił, że Szwecja to ich drugi dom, dziękował za niesamowitą sprzedaż nowego albumu... było całkiem miło, a jego słowa były zrozumiałe i w pełni się z nimi zgadzam. Ale nam trudno było się cieszyć. A szczególnie w momencie, kiedy mówił, że na pewno wrócą z nową trasą i już wymieniał miejsca, w którym zagrają w Szwecji. My trzymaliśmy sobie tą skromną polską flagę po prawej stronie sceny i za bardzo nie wiedzieliśmy, co robić. Muszę przyznać, że w tym momencie popłynęło mi kilka łez i to w połowie ze wzruszenia, a w połowie z rozczarowania – bo nam też tak mówiono, obiecywano koncerty i chwalono. I ja rozumiem i wiem o tych wszystkich marketingowych powodach, o tym, że nie mogą zagrać wszędzie na świecie. Ale to nie było wtedy ważne. Faktem było, że musiałam wyjechać z kraju, żeby zobaczyć mój ulubiony zespół, że zapłaciłam za to naprawdę wielkie pieniądze (przynajmniej jak na przeciętnego Polaka)... oczywiście nie żałuję tego, ale w tamtym momencie po prostu i zwyczajnie zrobiło mi się strasznie przykro, bo jestem pewna, że Polacy zasługują na chociaż jeden koncert i zespół doskonale o tym wie, znając oddanie polskich fanów. No cóż, jestem niemal pewna, że na kolejnej trasie nie ominą tak po prostu Wschodniej Europy i zawitają do naszego kraju, by zagrać kolejny, niezapomniany gig dla nas... Na razie pozostały nam skromne reprezentacje rozrzucone po zachodnioeuropejskich koncertach
18 listopada
Drugiego dnia do Globen mogliśmy wybrać się znacznie później. Tego dnia zabraliśmy też ze sobą wielką flagę Polski z orzełkiem (3,5m x 1,5m), którą powiesiliśmy na barierkach, a sami obejrzeliśmy koncert z wyższych rzędów, z prawej strony sceny, trzymając mniejszą flagę.
Przy wejściu, kiedy czekałam z tą wielką flagą na Michała (który robił zakupy w maidenowych sklepikach
), podszedł do mnie jakiś Szwed z telefonem komórkowym i bez przerwy o czymś mówił, nie dając mi dojść do głosu. Kiedy w końcu skończył, czekając na moją odpowiedź, powiedziałam, by powtórzył to po angielsku, co oczywiście natychmiast zrobił. Powiedział, że zrobi mi fotkę tym aparatem, powiem, jaki jest mój ulubiony kawałek Maiden, i zdjęcie, wraz z tytułem utworu, pojawi się na mini-telebimie, na stoisku Telii (szwedzka firma sieci komórkowej bodajże), obok którego staliśmy. Oczywiście zgodziłam się, tylko powiedziałam mu, żebyśmy poczekali na Michałi’ego. Gość zrobił nam świetną fotkę z flagą Polski. Niestety, nie znaleźliśmy jej (jeszcze?
) w żadnej gazecie, ani nawet na stronie Telii, a szkoda...
Nie muszę mówić, że drugi koncert również wypadł genialnie, tym razem nie było absolutnie żadnych niedociągnięć. Wcześniej widziałam już pięć koncertów Iron Maiden, ale nigdy z sektorów. Fajnie było tak na spokojnie obejrzeć koncert, spoglądając od czasu do czasu na wielkie telebimy wiszące w środku Globen, jednocześnie nie walcząc o życie pod barierką
Co mnie bardzo zdziwiło, to fakt, że dopiero na „Fear Of The Dark” wszystkie sektory wstały i zaczęły naprawdę się bawić i tak pozostało do końca koncertu. Czyżby nie trafiła do nich AMOLAD?
To świetne, że cały Globen bawił się na stojąco, skacząc, śpiewając (nie mówię tu teraz o szalejącej płycie, bo tam fani pewnie zawsze się bawią – nie wiem, bo trudno to stwierdzić będąc w pierwszych rzędach
). Wielkie dzięki Szwedom za stworzenie takiej genialnej atmosfery, dzięki czemu, mimo że nie byłam na płycie, nie czułam się jak na przedstawieniu w teatrze, ale jak na koncercie!
Co zwróciło naszą uwagę, to niesamowita ilość młodych fanów Maiden na koncercie, w wieku ok. 14-16 lat, a także dzieci. Przykładowo na sektorach za nami siedział słodki mały Szwed, miał na oko 7 lat i stał, obserwował i klaskał podczas trwania koncertu.
Jednym z najlepszych momentów drugiego koncertu było z pewnością to, gdy Bruce dorwał stojące po bokach sceny ogromne reflektory, które skierowywał na publiczność, bodajże podczas „The Legacy”. Świetny motyw, nigdy wcześniej na koncertach Maiden tego nie było, ale sprawdziło się fenomenalnie! „Podświetlani” w danej chwili fani na sektorach wstawali, klaskali, krzyczeli. W momencie, gdy światło skierowane było na nas, podnosiliśmy tę mniejszą flagę i wymachiwaliśmy nią. Kiedy Bruce po kolei oświetlał Globen od lewej do prawej, od prawej do lewej, powstawało coś w rodzaju meksykańskiej fali podczas meczy :-)
Na pewno w pamięć zapadło mi też droczenie się Bruce’a z publicznością, o ile dobrze pamiętam, m.in. powiedział coś w rodzaju: „No dalej, Wikingowie, i wy mówicie, że jesteście lepsi od Finów?!” :-D
Po koncercie spotkaliśmy Lil i Queen Of Hearts, okazało się też, że Staffan ma miejsca dokładnie kilka rzędów pod nami, więc spotkaliśmy się również po koncercie i razem dotarliśmy aż do metra, po drodze robiąc sobie kilka mniej lub bardziej dziwnych zdjęć i rozmawiając z napotkanymi Polakami :-)
Kilka osób pytało mnie, który koncert był lepszy. Ale nie potrafię odpowiedzieć – mimo, że setlista i miejsce były takie same, widziałam oba koncerty z zupełnie różnych perspektyw. Atmosfera na płycie, pod barierką, metr od zespołu jest zupełnie inna niż na sektorach. Odważnym posunięciem było też zagranie całego promowanego albumu od początku do końca, co Maiden zrobili po raz pierwszy w historii zespołu. Faktem jest, że sprawdziło się to bardzo dobrze i śmiem twierdzić, że oba gigi były fenomenalne. Na pewno koncert spod barierek zapadnie mi w pamięci do końca życia, bo faktycznie – odnosi się tam wrażenie, że zespół gra tylko dla mnie.
Cóż, Maiden jak zwykle udowodnili, że są fantastycznym zespołem koncertowym, żyjącą legendą, na której koncert zawsze warto się wybrać, niezależnie czy jest to nasz pierwszy, szósty, czy piętnasty raz. Przygotowanie show, profesjonalizm muzyków, oddanie zespołu i reakcje fanów mówią same za siebie.
Jednak ten koncert w Szwecji nie był dla mnie tylko „zwykłym” koncertem Iron Maiden. To też dowód na to, że marzenia się spełniają, jeśli bardzo tego chcemy i jeśli jesteśmy wystarczająco odważni, by je spełniać. Tego życzę wszystkim, którzy czytają tę relację :-)
Up The Fuckin’ Irons!!! :rocx