Nie zgadzam się bo ja to nie wierzę. Uważam, że tak doświadczeni muzycy gdyby tylko się postarali i czuli minimalną presję, to by dali radę. To pamiętajmy jednak są dobrzy muzycy. Gdyby tak nie było Dickinson by teraz poległ śpiewając Caught Somewhere in Time czy Alexander the Great. Adrian Smith nie umiałby wzbogacić swoich partii w utworach z Somewhere in Time. Jednak im się chciało więc dlaczego nie ma się chcieć w studio niby to nie rozumiem tego. Coś jest złego w tych ich sesjach nagraniowych, brakuje jakichś dobrych bodźców twórczych, że wygląda to jak wygląda. Zobaczymy co Dickinson pokaże na nowym albumie i może gdy efekt będzie dobry to Harris się zmobilizuje? Jakaś ambicja zadziała, nie wiem... Głupio by było się pożegnać taką cienizną jak Senjutsu. W takim razie mogli skończyć nagrywanie studyjniaków na Dance of Death, może ewentualnie na "AMOLAD".
Uważam, że trzy warunki musiałyby zostać spełnione by ten album był dobry
Zmiana producenta i to bezwarunkowo. Musi przyjść facet z otwartą głową, silną pozycją w środowisku, odpowiednio doświadczony i umiejący wprowadzać swoje koncepcje. Brzmienie musi iść w kierunku klarowności, jakiejś siły wyrazu. Coś jak na Fear of the Dark np. Wysunięty do przodu wokal, mocno słyszalne gitary, wykorzystanie w końcu tego, że są tam one trzy. Zgoda, Janick Gers to nie jest wybitny gitarzysta, ale w podkładzie efekt trzech gitar mógłby być wykorzystany, przy dobrym producencie!
Jakaś taka, że się tak wyrażę demokratyzacja przy tworzeniu tej płyty. Steve Harris musi zapomnieć o tym, że każdy jego pomysł jest najlepszy i musi koniecznie znaleźć się na płycie. Jeśli album ma mieć 10 utworów to niech on macza palce w dwóch z nich. Niech kolejne dwie kompozycje dostanie Adrian Smith, kolejne dwie Gers i tak dalej i tak dalej. Żadnych konceptów twórczych bo to u nich się nie sprawdza. No i wiadomo, przedłużania tego wszystkiego na siłę, ale myślę, że ten problem zniknie jak inni muzycy dostaną więcej swobody przy komponowaniu.
Zmiana mentalności. Nagranie prostej 50 minutowej płyty heavymetalowej to też może być duża sprawa. Bez superambitnych kawałków typu Empire of Clouds czy When the Wild Wind Blows, bez pompy i bez spiny. Nie muszą media rozpisywać się o tym, że zespół znów pobił jakiś rekord długości, a to utworu, całej płyty lub ilości CD. Oni przecież już nie muszą z nikim konkurować. Grają we własnej lidze. Niech ten fakt wykorzystają i zrobią coś co im i fanom sprawi przyjemność. Nikt nie broni progresywnych fascynacji Harrisowi realizować solowo.
Jeśli zakładamy, że oni nie są w stanie od 20 lat nagrać niczego naprawdę dobrego czy może troszkę mniej niż 20, no to mamy ich za zwykłych wyrobników. Pewnie, super, że zagrali to swoje stare utwory na trasach koncertowych. Dobrze było to wszystko usłyszeć, ale gdy muzyk jako główny priorytet nie traktuje nagrywania nowej muzyki no to jakieś to bez sensu się staje.