Postautor: Schizoid » czw wrz 10, 2020 9:38 pm
Bo to była muzyka MŁODYCH ludzi. Tak samo jak swego czasu Elvis, przed którym ta sama gospodyni domowa przestrzegała swoją nastoletnią córkę. Tak samo, jak The Rolling Stones, czyli zespół do dziś będący dla niektórych uosobieniem diabła i jazgotu. I owszem, to są/byli artyści dla masowej publiki, grający w określonej, nienaruszonej konwencji, celujący w zdefiniowaną publikę, na której można zarobić.
Nie wiem, co tam gadał Kerry King, zresztą jego biadolenie ogólnie średnio mnie interesuje. Wiem natomiast, co mówili inni muzycy, pokroju K.K. Downinga, według którego w latach 80-tych przeboje JP leciały praktycznie wszędzie. Chęć podbicia własnej legendy? Wątpię. Zresztą nawet w Polsce w Trójce można było usłyszeć hard rock i metal. Skoro na takim zadupiu, jakim był PRL, w radiu grano AC/DC, czy Saxon, to chyba tym bardziej w UK, czy USA.
Jak wyjaśnić fenomen Slayer? Banalnie prosto. Zespół wpisał się w narastający trend i zapotrzebowanie na wówczas bardzo dużym, skręcającym w coraz bardziej ekstremalne oblicze rynku i dał ludziom to, czego chcieli słuchać w 1986 roku. A generalnie mainstreamowy metal jest całkiem popularny i być może codziennie kolejne kuce kupują Reign In Blood. Nie wiem, co tu jest tajemniczego. Duża liczba odbiorców = wysoka sprzedaż płyt, tyle.
Lord of infernal, gather my strength
Carry me through the gates