Dobra, czas na kilka słów ode mnie.
Pod halę dotarliśmy po 17. W kolejce na FanPit były numerki (cholerni naziści), a my stanęliśmy po prostu grzecznie "na końcu" (czytaj koło MaidenFana
). Wpuścili trochę po 18, klapnęliśmy naprzeciwko miejsca Jannicka i znowu czekanie. Strasznie tego nie lubię. To chyba najgorszy element koncertów. No chyba, że na supporcie gra Raven Age, to wtedy zdecydowanie wolę po prostu czekać. RA to był koszmar. Ścisły top największych gówien pokazujących się na scenach. Czas umilaliśmy sobie jadąc po nich na forum. W końcu nadeszła właściwa godzina (chociaż chyba było kilka minut obsuwy w stosunku do planu) i z głośników poleciał doktorek. Okazało się, że Słoweńcy to jednak Słowianie i jeszcze przed refrenem przesunęliśmy się z Bartkiem o kilka kroków w stronę centrum sceny. Potem poleciał BR i wokół zapanowało trochę konsternacji. Sporo osób chyba nie skumało co to i co oznacza. Początek niesamowicie mocny. CSIT wzbudził powszechną euforię i wylądowaliśmy przed Stevem
Potem Stranger i euforii ciąg dalszy. Ludzi to niesamowicie porwało. Wszyscy na około śpiewali. Niestety kolejne numery trochę usadziły atmosferę. Ogólnie:
- z Senjutsu: WOTW i Days spoko. Time Machine słabe, wolałbym Stratego, a jeżeli miało być bez powtórek, to Darkest Hour. Celtowie najgorszy moment. Zbyt monotonne i długie na żywo.
- Prisoner na plus, słyszałem już wcześniej, ale fajnie, że wpadło zamiast tych granych ostatnio. Publiczność bawiła się świetnie.
- CIPWM - tragedia (ale krótka) dla mnie. Rozumiem, że to kotlet i w tym charakterze trafił do seta. Szkoda, że nie TEDMD (ale było niedawno).
- HCW - kolejny "kotlet", trochę lepszy. Zabawa była dobra.
- FOTD i IM - podstawa seta, muszą być. Trzeba przeczekać. Bartek miał stać nieruchomo, ale mu nie dali
- Alexander - niektórzy nie skumali po planszy, ale jak poleciało intro, to ponownie pojawiła się zbiorowa ekstaza. Fantastycznie było go usłyszeć. Co ciekawe jak wcześniej wjechała płachta do Celtów (bardzo oczywista), a Bruce zaczął gadać o starych ludach, to wokół nas niektórzy zaczęli krzyczeć "Macedoniaaaaa"
- Hell on Earth - świetnie weszło na otwieracz bisów. Dzięki temu to długie intro nie raziło. Ludzie obok się popłakali. Co tam się działo. Numer bardzo fajnie wypada na żywo, ale już na albumie było słychać, że ma koncertowy potencjał.
- Trooper - jak Bruce strzelał do cyborga, a potem jeszcze wylazł Samuraj, to stawiałem, że Troopera nie będzie. Niestety był. Z kotletów granych "zawsze" wolałbym Number.
- WY - fantastyczne zakończenie koncertu i znowu euforia na publiczności.
Pomijając Time Machine i Celtów bawiłem się bardzo dobrze. W zasadzie głównie przeszkadzali ci Celtowie ze względu na długość. Publiczność żywiołowa, a bydła niewiele. Obok nas był jeden gość (obowiązkowo bez koszulki), który próbował wyciągnąć kogoś z przednich rzędów i jedna ....., która ryła jak dzik za żołędziami (wspominał już o niej blackcocker), zmieniając co jakiś czas miejsce, ale do barierek się nie doryła. Dźwięk znośny, było trochę wyjebek, ale muzyka na żywo ma to do siebie, że się pojawiają. Wyszedłem zmęczony, w mokrej koszulce i ze zdartym gardłem. Czego chcieć więcej.
Pozdrowienia dla wszystkich spotkanych forumowiczów (i osób towarzyszących) - ekipy z beforka (członkowie YMCA
), ekipy z afterka (żałuję, że nie mogłem posiedzieć dłużej, ale wtedy nie wiem w jakim stanie dojechałbym do domu w poniedziałek
), ekipy z Trójmiasta (udało się wybrać jakieś dobre żarcie w knajpie?) oraz ludzi spotkanych tylko na koncercie. Do zobaczenia kolejnym razem.