Emerson, Lake & Palmer

Dyskusje o innych zespołach i albumach

Moderator: Administracja i Moderacja SanktuariuM

Awatar użytkownika
Vorgel
-#Lord of light
-#Lord of light
Posty: 8097
Rejestracja: śr sty 27, 2016 5:26 pm

Emerson, Lake & Palmer

Postautor: Vorgel » pt sie 09, 2019 6:18 pm

Aż dziw bierze, że nie mają swojego tematu. Supertrio powstałe na zgliszczach The Nice, w przeciwieństwie do konkurencji (za wyjątkiem King Crimson), wystartowało z bardzo wysokiego pułapu. Na debiucie jest już w pełni rozwinięty progres, nie ma też flirtów z muzyką pop.

Wydali 10 albumów, które oceniam tak, miejsca od najgorszego do najlepszego.

10. In the Hot Seat : ELP z lat 90 nie miało ani dawnego brzmienia, ani równie udanych kompozycji co w latach 70. Lata 80 całkiem odpuścili, podobnie jak Van Der Graafi. Co prawda Emerson i Lake stworzyli projekt z Cozym Powellem i nagrali jeden album, ale szybko okazało się, iż to nie ta formuła. Carl Palmer działał z większymi sukcesami w formacji Asia, niezłej, jednak nijak się mającej do legendarnego składu tria.

10. Black Moon: Pierwszy album ELP z lat 90, nic specjalnego, zupełnie nie ma klimatu dawnych utworów. Kiedy się ukazał, nie byłem fanem ELP, ciekaw jestem jak ich wówczas odebrali fani.

8. Works Volume 2: Po prostu zbiór kawałków, które nie pasowały na wcześniejsze płyty. Odpadków uzasadnionych, należy dodać.

7. Works Volume 1: Każdy z muzyków miał dać indywidualny popis przede wszystkim umiejętności kompozytorskich. Są też dwa utwory zaaranżowane przez zespół. Całość wypada raczej tak sobie, zwracają uwagę popisy fortepianowe Emersona, ballada Lake'a (C'est La Vie) oraz utwór Pirates, bardziej przypominający muzykę filmową niż wcześniejsze odloty w post apokaliptyczny kosmos.

6. Pictures at an Exhibition: Album nagrany zanim ukazał się Tarkus, ale wydany po Tarkusie niewielkim nakładem kosztów. W wersji Deluxe wydania CD, znajdują się obrazki nagrane w grudniu 1970 roku (istnieje też wersja video tego koncertu) i to mnie bardziej jakoś przekonuje niż oficjalna płyta. No ale w końcu klasyka.

5. Love Beach: Znienawidzony przez fanów album i ostatnie tchnienie ELP w latach 70. Hejt za okładkę się należy, za muzykę niekoniecznie. Nawet jeśli przyjąć pierwszych parę utworów za zdradę ideałów, ostatnia 20 minutowa suita Memoirs of an Officer and a Gentleman powinna raczej budzić podziw, nie tylko dlatego, iż została nagrana w okresie punkowej rewolty. Zespół nie kopiuje siebie z Tarkusa, to by się po prostu nie udało, z drugiej strony jest to ELP, a nie muzyka filmowa.

4. Trilogy: Od tego albumu zaczęła się moja przygoda z zespołem. Przez długi czas był na miejscu drugim, obecnie spadł na czwarte, ale to przecież mało istotne. Album jest dość nierówny, ale ma swój urok. Absolutnie nie przeszkadzają mi te krótkie numery, które dają więcej luzu i pokazują ELP jako normalnych kolesi ze zdrowym poczuciem humoru. Wiadomo, że najlepsze To Enigma-Fugue-Enigma i Trilogy, natomiast coś co mi trochę tutaj nie pasuje to kończący płytę utwór Abaddon's Bolero. Nie ta dynamika, nie ten drive. Powinni dać coś co by ładnie spięło album klamrą, w stylu Enigmy. Tak czy owak, bardzo dobra płyta.

3. Emerson, Lake & Palmer: Długo nie mogłem się przekonać do tego dzieła. Znaczy się wiadomo Knife-Edge kupuje się od razu. To był w ogóle pierwszy utwór ELP z jakim się zetknąłem, w telewizji na początku lat 90 była audycja, gdzie puszczano teledyski z klasyką rocka. Było m.in. Yes, King Crimson, no i ELP. ELP zapamiętałem najbardziej ze względu na zachowanie Keitha Emersona, dość nietypowe (delikatnie mówiąc). To bardzo równy album, w połowie instrumentalny. Jak dla mnie najlepszy debiut z gatunku rock progresywny.

2. Tarkus: Suitę kupiłem od razu jako wielkie arcydzieło. Do reszty podchodziłem tak jak do pierwszej strony Meddle czy drugiej Atom Heart Mother. Niesłusznie. Tytułowa suita to jest ciężki prog. Mocne ostinata, czasem niepokojąco brzmiące partie klawiszy, dużo się dzieje. Potrzeba też nieco lżejszych rzeczy, tym bardziej, że druga część Tarkusa to nie same Jeremy Bender czy Eddy. Potrzeba złapać oddech. Tym bardziej, że po Bitches Crystal znów jest podniośle.

1. Brain Salad Surgery: Od dawien dawna mój faworyt, oczywiście przede wszystkim ze względu na Karn Evil 9, najdłuższy utwór ELP trwający pół godziny, ale i reszta całkiem dobrze się spisuje. Tym razem postawiono na koncepcję, że długi utwór zamyka album. Jest wszystkiego po trochu, jak na poprzednich dwóch studyjnych krążkach. Hymnowe Jerusalem, instrumental rodem zza światów, boogie woogie zza światów, ballada Lake'a. No i ten Karnawał, podzielony na trzy impresje. Arcydzieło. Drugą z nich uważam za najlepsze wykonanie muzyczne w muzyce rozrywkowej, jaką bądź co bądź pozostaje progres.

Wróć do „Zespoły i Albumy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość