Moderator: Administracja i Moderacja SanktuariuM
Nie jestem fanem Meshuggah ale też nie jestem tak mocno krytyczny jak Ty. Fakt faktem słuchając ich płyt można odnieś wrażenie że jeśli słyszałeś jeden riff to słyszałeś cały album. Bo w zasadzie nie ma w tym poczucia postępu, kulminacji ani zmienności. Jest to po prostu riff po riffie który jest grany cały czas w podobnej tonacji. Sięgam niekiedy po ich pierwsze trzy płyty od czasu do czasu. Ale ostatnimi laty kiedy mam puścić Nothing bądź Koloss to już kurde szczerze mówiąc wolę sobie włączyć Coltrane'a czy Jarretta jak mam ochotę na dziwne podziały rytmiczne. No i tutaj przynajmniej jest hmmmm chyba to co napisałeś - dusza. Lecz swego czasu nie powiem bo lubiłem częściej posłuchać Nothing i ObZen i nie napisze teraz że to słabe płyty. Nie dziwie się jeżeli ktoś powie że granie tego typu jest nudne i nużące bo moze być i to jak najbardziej. Do takich dźwięków trzeba mieć dzień. Mam tak np z Neurosis które bardzo lubię ale nie mogę słuchać na okrągło o każdej porze dnia itdSłuchałem trochę Meshuggah w przeszłości, ale tych płyt wydanych po "Destroy, Erase, Improve" w całości chyba nie. Dlatego ostatnio wziąłem sobie pod lupę najpierw "Nothing", a potem "ObZen".... W ogromnym skrócie napisze tak - w drugiej połowie płyty podczas "Organic Shadows" zacząłem już z nudów rozglądać się po pokoju i zastanawiałem się co by tutaj porobić, bo głowa ze znużenia kiwała mi się na boki. Nie sądziłem, że Medhuggah może być tak bezbarwnym, jednostajnym i nudnym zespołem. Raz, że to jest wszystko grane na jedno kopyto, a dwa (co najważniejsze i dla mnie najgorsze) - ta muzyka nie ma duszy. Dla mnie to czysta matematyka. Ja lubię posłuchać technicznych zespołów, ale takie w których są jakieś emocje i motywy, które coś wyrażają. Tymczasem tutaj można przesłuchać 30 sekund początku każdego kawałka po kolei na płycie i jest już generalnie wiadomo wszystko o tym materiale. I nie chodzi mi nawet o ich kompletnie niemelodyjne i niechwytliwe granie, bo akurat od niech tego nie oczekuję. Chyba po prostu grania tego typu i takiego nurtu oraz jego fenomenu nigdy nie zrozumie. Niby to robi wrażenie na koncertach (widziałem ich dwa razy), ale przez pierwsze 5-10 minut. Robi wrażenie ta polirytmia i podziały rytmiczne. Ale ja się zapytam krótko: po co? Gdyby w fragmenty ich zagrywek wplecione były w jakimś 6cio minutowym kawałku, to na pewno nie wiałoby z tej muzyki tak nudą. Ich motywy zagrane przez 30-40 sekund dałoby to smaku muzyce. No, ale nie całe 40-50 minut... Do tego dochodzi to nu-metalowe brzmienie i nu-metalowe riffy, wszystkie basowe, brzęczące, monotonne, na jedno kopyto, które płyną z tych ośmiostrunowych gitar i basach ze strunami grubszymi niż fiut słonia. To wszystko składa się na to, że po kilkukrotnym przesłuchaniu "Nothing" w mojej głowie nie pozostało kompletnie nic poza wrażeniem jakbym odrabiał jakąś niepotrzebną prace domową z zadaniami z matematyki. "ObZen" przesłuchałem w całości raz. Za drugim razem dotarłem jedynie do czwartego na płycie "Lethargica". Ale mógłbym o tym lp napisać w zasadzie dokładnie to samo. Jest tam dokładnie to, co stanowi o stylu Meshuggah na "Nothing". Przede wszystkim tej kapeli brakuje jakiejkolwiek elastyczności, bo z tym swoim graniem ograniczającym się do gitarowych motywów złożonych z dwóch nut tylko przynudzają. Przynajmniej mnie, bo na prawdę ciężko mi było nie zasnąć i nie spaść z fotela.
Napisze jeszcze, że dla przeciwwagi, po próbie przelecenia po raz drugi płyty "ObZen" wrzuciłem sobie Rotten Sound "Exit". Płytę na której znajduje się 18ście krótkich i bardzo szybkich, ale treściwych kawałków. Już podczas drugiego na płycie "Burden" wstałem na baczność i ubolewałem tylko nad tym, że nie jestem na koncercie, bo z chęcią uprawiałbym stage diving . Po prostu nie mogłem usiedzieć na miejscu, podczas kiedy leciał Meshuggah, to przeszło mi przez myśl rozłożenia sobie łóżka. A wracając do Rotten Sound i płyty "Exit", to kawałki są krótkie, ale na pewno nie na jedno kopyto (mimo swojego szybkiego tempa i dzikiego wyrazu). I to jest dla mnie choć pierwszy lepszy, ale dobry przykład z mojej półki na to, że można w krótkich niepogmatwanych i nierozwiniętych utworach świetnie przemycić to co w muzyce dla mnie ważne i wręcz nieodzowne. Czyli niesamowita energia i pasja, która jest w stanie podnieść mnie ważącego ponad 90kg chłopa metr nad ziemię. To nie jest granie dla samego grania i uprawianie matematyki, ale szczery i autentyczny szał, który płynie ze wściekłego serca.
E, nie śledzę jakoś mocno forum, ale z tego co kojarzę, to gust Dżozefa raczej nie jest aż tak techniczny - może się mylę. Na upartego to już prędzej mnie można takie podejście przypisać, bo słucham w ostatnich latach bardzo dużo mocno technicznej i matematycznej muzyki, ale wymagałoby to trochę złej woli, bo prostszymi rzeczami też przecież nie gardzęJeśli dla kogoś tak jak np dla Dzosefa jest im bardziej technicznie i bardziej skomplikowanie tym ciekawiej a z drugiej strony im prościej tym nudniej to raczej nawet i tego typu wypociny o Meshuggah w tym miejscu nic nie wniosą
Ja się częściowo z tymi zarzutami zgadzam. W takim sensie, że rozumiem i nie dziwi mnie taki odbiór tej muzyki. Jednocześnie ta jej sterylność, matematyczność i odhumanizowane brzmienie (i granie) jest czymś co na przykład ja lubię, więc to co dla wielu jest główną wadą, dla mnie jest zaletą. Lubię taką "nieludzką" muzykę. Z Meshuggah mam taki problem, że oni są rzeczywiście dość jednostajni i niemelodyjni. Dlatego z takich hipertechnicznych rzeczy i popieprzonych rytmicznie zdecydowanie bardziej cenię sobie Animals as Leaders. Swoją drogą ciekaw byłbym Twojej opinii na ich temat.W ogromnym skrócie napisze tak - w drugiej połowie płyty podczas "Organic Shadows" zacząłem już z nudów rozglądać się po pokoju i zastanawiałem się co by tutaj porobić, bo głowa ze znużenia kiwała mi się na boki. Nie sądziłem, że Medhuggah może być tak bezbarwnym, jednostajnym i nudnym zespołem. Raz, że to jest wszystko grane na jedno kopyto, a dwa (co najważniejsze i dla mnie najgorsze) - ta muzyka nie ma duszy. Dla mnie to czysta matematyka. Ja lubię posłuchać technicznych zespołów, ale takie w których są jakieś emocje i motywy, które coś wyrażają. Tymczasem tutaj można przesłuchać 30 sekund początku każdego kawałka po kolei na płycie i jest już generalnie wiadomo wszystko o tym materiale. I nie chodzi mi nawet o ich kompletnie niemelodyjne i niechwytliwe granie, bo akurat od niech tego nie oczekuję. Chyba po prostu grania tego typu i takiego nurtu oraz jego fenomenu nigdy nie zrozumie. Niby to robi wrażenie na koncertach (widziałem ich dwa razy), ale przez pierwsze 5-10 minut. Robi wrażenie ta polirytmia i podziały rytmiczne. Ale ja się zapytam krótko: po co? Gdyby w fragmenty ich zagrywek wplecione były w jakimś 6cio minutowym kawałku, to na pewno nie wiałoby z tej muzyki tak nudą. Ich motywy zagrane przez 30-40 sekund dałoby to smaku muzyce. No, ale nie całe 40-50 minut...
Dobrze się czytało. Znam Cię trochę i fakt, maniax i naprawdę od deski do deski czegoś słuchasz. Sam zresztą nie raz mnie "wyzywałeś" i dopingowałeś, żebym coś wziął częściej albo w ogóle dał czemuś szansę, przez co jestem też bogatszy o jakąś wiedzę i muzykę.Dla mnie akurat ładunek emocjonalny zawarty na kawałku plastiku jakim jest CD czy kawałku winyla itd. jest ważny. Już od dawna nie słucham zespołów takich, które wyznają zasadę: "gramy technicznie, dla samego faktu, żeby było technicznie i jak najbardziej pogmatwanie". Kiedyś bardziej mi podchodziły mocno techniczne rzeczy. Z tym, że ja często się ograniczałem do słuchania technicznych zespołów w wydaniu death metalowym. Ewentualnie thrashowym. I zaznaczam, że chodzi mi tutaj o na prawdę techniczne rzeczy, bo jakby nie patrzeć to Iron Maiden też jest przecież technicznym zespołem czy tam Fates Warning. Chodzi mi o takie jak np. Necrophagist, o którym wspomniałeś. Był taki okres w moim życiu, gdzieś w latach 2001-2004 gdzie chłonąłem strasznie zespoły pokroju Cryptopsy, Severe Torture, Gorguts (z okresu "Obscura"), Nile i Dying Fetus. Lubiłem również Necrophagist i ich płytę "Epitaph". To dziś niekoniecznie mi się chce tego słuchać. Posłucham od świetnie, a nowe płyty tych kapel mnie w ogóle mało interesują. Przesłucham raz jak mi ktoś poleci nowego Nile'a albo nowy Dying Fetus i mi w zupełności wystarczy. Z tym, że ja poza techniką doceniałem tam tez brutalność ziejącą z tych płyt i kilka inncyh rzeczy. Dlatego bardzo lubiłem tym samym np. meksykańskiego Disgorge'a czy Disavowed z Holandii. Wracając do Necrophagist, to nie słuchałem "Epitaph" tak dawno, że poza otwierającym płytę "Stabwound" nie jestem w stanie przypomnieć sobie jakiegokolwiek innego utworu z tej płyty. I choć złego słowa dzisiaj może bym na Necrophagist w rozmowie z kimś nie powiedział, to uważam, że to już muzyka dzisiaj nie do końca dla mnie. Później po zachłyśnięciu się ówczesną sceną death metalową wróciłem do staroci i zamiast Severe Torture, Dying Fetus, Hate Eternal, Gorgasm w moim odtwarzaczu zdecydowanie częściej lądowały płyty Sadistic Intenst, Winter z USA Mortem z Peru, Pentacle z Holandii, Pentagram z Chile i z bardziej znanych Incantation, Asphyx, Morgoth, Obituary, Master i masa innych zakorzenionych w starej szkole metalowania kapel. Może sobie odświeżę Necrophagist na dniach. Pod warunkiem, że znajdę CD, bo akurat z tym mam trochę problem nie raz. Te rzeczy, które słucham najczęściej mam na półkach, czyli koło 1500, a resztę mam pochowane po szafkach i w szafie. Parę lat temu liczyłem swoją kolekcje i doliczyłem się trochę ponad 17 000 CD. Samych płyt Iron Maiden (w 99% bootlegów oczywiście) mam ponad 700. I żeby ktoś nie myślał, że sobie tak kolekcjonuje kompakty dla samego zbierania, bo Ci, którzy mnie znają, nawet tu na forum, wiedzą i mogą potwierdzić, że muzyka dla mnie to nie znaczki w klaserze, żeby sobie po prostu leżały, bo praktycznie większość swoich płyt znam albo na pamięć albo przynajmniej dobrze. Kilka rzeczy poszło w odstawkę i są od dobrych paru lat niesłuchane, tak jak właśnie Necrophagist czy stare płyty Dimmu Borgir, który kiedyś też lubiłem do "Puritanical Euphoric Misanthropia". Ale staram się co jakiś czas odświeżać sobie niektóre zaniedbane rzeczy.
Mimo tego, że ciągle i ciągle koledzy, znajomi zasypują mnie nowymi płytami, które wydaje sporo utalentowanych młodych metalowych kapel.... Jak znajdę Necrophagist i przesłucham, to napisze coś o nich więcej.
Kopii Dying Fetus kilka słyszałem, ale nie śledziłem po 2005 roku jakoś szczególnie tego co nagrywały wówczas aż do dziś jakieś nowe zespoły obracające się w tego typu death metalu. Pamiętam za to, że było mnóstwo swego czasu kopii Cannibal Corpse. Co mnie już w pewnym momencie w dużym stopniu zniechęciło do poznawania co raz to młodszych death metalowych kapel z takiego stylu. Wolałem sięgnąć po jakiś nowy band inspirujący się Death, Morgoth, Pestilence, Asphyx niż słuchać w kółko tematów rozpoczętych na "The Bleeding" i "Vile" Cannibal Corpse. Jak chce posłuchać sobie tego typu grania, to sięgam najczęściej po "Tomb Of The Mutilated". Tam jest wszystko co najlepsze w takim death metalu dla mnie. Znajduje tam dosłownie wszystkie rozwiązania i patenty, które powinien mieć w sobie zespół grający death metal w amerykańskim stylu z tekstami o trupach, kanibalizmie i innych obrzydliwościach. Oczywiscie uwielbiam i cenie sobie tez inne rzeczy jak Malevolent Creation "Retribution", jedynka Suffocation, Monstrosity "Imperial Doom", ale moim numerem jeden pozostaje "Tomb Of The Mutilated". Przez długi, długi czas był to mój najlepszy death metalowy lp w ogóle. Moze i jest tak nawet do dziś, chociaż ja nie prowadzę żadnych statystyk, więc ciężko mi powiedzieć od tak czy to jest faktycznie TA płyta, bo puszcze sobie innym razem Pestilence "Testimony Of The Ancients", Possessed "Seven Churches" bądź Death "Leprosy" i myślę sobie, że to też jest death metalowe mistrzostwo. Także mi osobiście jest ciężko jednoznacznie stwierdzić, która płyta jest najlepsza. Z resztą mi jakieś rankingi do upajania się muzyką potrzebne generalnie nie są.Z death metalem zwłaszcza tym technicznym brutalnym swego czasu był taki problem że wszystkie nowe zespoły brzmiały podobnie i grały to samo. Pomimo świetnej techniki i setek pomysłów wrzuconych na płytę to stawało się to dla mnie jako słuchacza nudne i byle jakie. Zespoły które wymieniłeś jak Nile, Dying Fetus i Hate Eternal nadal nagrywają dobre albumy ale jest masa kopistów którym już to tak dobrze nie wychodzi. Dlatego uważam wiekszość tego typu grania które się pojawiło po 2005 roku było nijakie
Kolego a gdzie jakiś tytuł Morbid Angel ?Oczywiscie uwielbiam i cenie sobie tez inne rzeczy jak Malevolent Creation "Retribution", jedynka Suffocation, Monstrosity "Imperial Doom", ale moim numerem jeden pozostaje "Tomb Of The Mutilated". Przez długi, długi czas był to mój najlepszy death metalowy lp w ogóle. Moze i jest tak nawet do dziś, chociaż ja nie prowadzę żadnych statystyk, więc ciężko mi powiedzieć od tak czy to jest faktycznie TA płyta, bo puszcze sobie innym razem Pestilence "Testimony Of The Ancients", Possessed "Seven Churches" bądź Death "Leprosy" i myślę sobie, że to też jest death metalowe mistrzostwo.
Nie wymieniłem Morbid Angel, bo akurat od nich ciężko by mi było wskazać jeden tytuł. Przez kupe lat uważałem "Blessed Are The Sick" za numer jeden. Potem zdecydowanie częściej sięgałem po "Altars Of Madness", nie odmawiając zajebistości "Blessed Are Th Sick" przy tym, ale po dłuższym czasie przechdoziło mi czesto przez myśl, ze ta płyta mogłaby brzmieć ciut inaczej. Zwłaszcza perkusja, która nie ma aż takiego jebnięcia jak np jedynka. Teraz chyba najwięcej słucham "Formulas Fatal To The Flesh". Ale jeżeli miałbym wskazać najlepszy lp Morbid Angel to byłyby to na pewno dwa pierwsze.Kolego a gdzie jakiś tytuł Morbid Angel ?Oczywiscie uwielbiam i cenie sobie tez inne rzeczy jak Malevolent Creation "Retribution", jedynka Suffocation, Monstrosity "Imperial Doom", ale moim numerem jeden pozostaje "Tomb Of The Mutilated". Przez długi, długi czas był to mój najlepszy death metalowy lp w ogóle. Moze i jest tak nawet do dziś, chociaż ja nie prowadzę żadnych statystyk, więc ciężko mi powiedzieć od tak czy to jest faktycznie TA płyta, bo puszcze sobie innym razem Pestilence "Testimony Of The Ancients", Possessed "Seven Churches" bądź Death "Leprosy" i myślę sobie, że to też jest death metalowe mistrzostwo.
Możliwe, że trochę źle się wyraziłem - dla mnie ta mocno techniczna muzyka też ma ładunek emocjonalny, tylko dość specyficzny i inny od tego co zazwyczaj rozumie się pod tym pojęciem. Gdyby go nie było, to pewnie nie wracałbym do tych albumów. To trochę jak z literaturą hard science-fiction, która też czasami jest specyficzna i bardzo "techniczna", a jednak do mnie przemawia. Na te mocno techniczne albumy też patrzę z perspektywy kogoś, kogo interesują pewne motywy gitarowe, bo sam gram i dzieje się na takich płytach sporo ciekawych rzeczy. Ale całkowicie rozumiem czemu komuś się to nie podoba.Dla mnie akurat ładunek emocjonalny zawarty na kawałku plastiku jakim jest CD czy kawałku winyla itd. jest ważny.
No i to robi wrażenie. Muszę sprawdzić kilka rzeczy, które wymieniłeś, bo czuję, że znajdę tam coś ciekawego dla siebieTe rzeczy, które słucham najczęściej mam na półkach, czyli koło 1500, a resztę mam pochowane po szafkach i w szafie. Parę lat temu liczyłem swoją kolekcje i doliczyłem się trochę ponad 17 000 CD. Samych płyt Iron Maiden (w 99% bootlegów oczywiście) mam ponad 700. I żeby ktoś nie myślał, że sobie tak kolekcjonuje kompakty dla samego zbierania, bo Ci, którzy mnie znają, nawet tu na forum, wiedzą i mogą potwierdzić, że muzyka dla mnie to nie znaczki w klaserze, żeby sobie po prostu leżały, bo praktycznie większość swoich płyt znam albo na pamięć albo przynajmniej dobrze.
Ja bym Ci przede wszystkim polecił coś z trochę mniej znanych rzeczy, jeżeli lubisz techniczny/progresywny death metal. Mianowicie:Muszę sprawdzić kilka rzeczy, które wymieniłeś, bo czuję, że znajdę tam coś ciekawego dla siebie
Po tym co ostatnio pisał o Pleasure to Kill, Megadeth i Meshuggah to można śmiało stwierdzić u niego podejście na zasadzie co bardziej skomplikowane to bardziej atrakcyjne (no bo jest przecież rozwinięte, są zmiany rytmu, utwory różnią sie od siebie) a im prostsze tym nudniejszeE, nie śledzę jakoś mocno forum, ale z tego co kojarzę, to gust Dżozefa raczej nie jest aż tak techniczny - może się mylę. Na upartego to już prędzej mnie można takie podejście przypisać, bo słucham w ostatnich latach bardzo dużo mocno technicznej i matematycznej muzyki, ale wymagałoby to trochę złej woli, bo prostszymi rzeczami też przecież nie gardzęJeśli dla kogoś tak jak np dla Dzosefa jest im bardziej technicznie i bardziej skomplikowanie tym ciekawiej a z drugiej strony im prościej tym nudniej to raczej nawet i tego typu wypociny o Meshuggah w tym miejscu nic nie wniosą
Nie wiem, jak mówiłem nie śledzę, ja go kojarzę z Megadeth, a to mimo wszystko nie jest jakies ekstremalnie techniczne graniePo tym co ostatnio pisał o Pleasure to Kill, Megadeth i Meshuggah to można śmiało stwierdzić u niego podejście na zasadzie co bardziej skomplikowane to bardziej atrakcyjne (no bo jest przecież rozwinięte, są zmiany rytmu, utwory różnią sie od siebie) a im prostsze tym nudniejszeE, nie śledzę jakoś mocno forum, ale z tego co kojarzę, to gust Dżozefa raczej nie jest aż tak techniczny - może się mylę. Na upartego to już prędzej mnie można takie podejście przypisać, bo słucham w ostatnich latach bardzo dużo mocno technicznej i matematycznej muzyki, ale wymagałoby to trochę złej woli, bo prostszymi rzeczami też przecież nie gardzęJeśli dla kogoś tak jak np dla Dzosefa jest im bardziej technicznie i bardziej skomplikowanie tym ciekawiej a z drugiej strony im prościej tym nudniej to raczej nawet i tego typu wypociny o Meshuggah w tym miejscu nic nie wniosą
Dzięki! Sprawdziłem The Alchemy Of Harmony i bardzo, bardzo mi się to podoba!Ja bym Ci przede wszystkim polecił coś z trochę mniej znanych rzeczy, jeżeli lubisz techniczny/progresywny death metal. Mianowicie:
Sadist "Sadist"
Sadist "Hyaena"
Serdce "Cyberly"
Serdce "The Alchemy Of Harmony"
Serdce "Timelessness"
Hieronymus Bosch "Artificial Emotions"
Miałem taką nadzieję. Serdce to świetny, ale niestety mało znany zespół z Białorusi. Myślę, ze głównie pochodzenie ich niestety skreśla jako zespół powszechnie znany, gdyż mało zespołów zza naszej wschodniej granicy (poza może Arią) jest znanych.Dzięki! Sprawdziłem The Alchemy Of Harmony i bardzo, bardzo mi się to podoba!
1. Black Sabbath - Paranoid
Bardzo dobry materiał, ale w żadnym wypadku nie wybitny. Ba, nawet dość wyraźnie gorszy od debiutu i trójeczki. Nie oszukujmy się, w ujęciu ogólnym robi go te kilka hitów... Podczas gdy to nawet nie są najlepsze utwory z tego albumu
2. Iron Maiden - The Number Of The Beast i Powerslave
Sporo już pisałem na ten temat, dla mnie jest tu za mało mięsa i za dużo wypełniaczy oraz kawałków "tylko" dobrych. Jak na Maiden z lat 80-tych, to zwyczajnie za mało, żeby mogły się szczycić obecnym statusem. Jak to często bywa, zawdzięczają go dobrej promocji i to w sumie tyle.
3. Metallica - Master Of Puppets
Dla mnie popularność tego krążka to jest zupełnie niezrozumiały fenomen, casus Paranoid - lepsze od niego jest zarówno to, co Meta wydała wcześniej, jak i następna płyta. Jest tu trochę fajnych numerów, Disposable Heroes to być może nawet najlepsza kompozycja tej kapeli, ale litości, gdzie temu albumowi do AJFA i RTL?
4. Judas Priest - British Steel
Ta płyta jest dość istotna dla ewolucji gatunku, ale odemując ten element, zostajemy z jedynie dobrym wydawnictwem. Z jednej strony The Rage, Steeler, Rapid Fire, czy Metal Gods to świetne kawałki, ale z drugiej tak samo, jak w przypadku TNOTB i Powerslave, znajdziemy tu trochę po prostu przyjemnych piosenek, którym trudno przypisać szczególnie dużą wartość.
5. Burzum - Filosofem
Krążek zwyczajnie nudny z kilkoma fajnymi riffami (Jesus Tod) i jakimś 20-minutowym ambientowym pierdzeniem, totalnie nie rozumiem kultu tego wydawnictwa i chyba nawet nie chcę. Spory zjazd względem Hvis Lyset Tar Oss oraz Det Som Engang Var.
6. Mayhem - Deathcrush
Trudno mi w jakichkowliek merytorycznych słowach skomentować ten chłam. Pomysły są niezłe i słychać to w koncertowych wersjach z późniejszych lat, ale studyjnie to leży i kwiczy, straszne gówno.
7. David Bowie - Ziggy Stardust
Nie będę dyskutował z tym, że płyta jest bardzo dobra, bo faktycznie sporo tu momentów godnych zapamiętania, ale gdzie jej do Station To Station i Blackstar? Ba, Diamond Dogs nie jest od niej wcale gorsza. Znowu wszystko rozbija się o przeboje, które przysłaniają całość.
No w sumie to nie jest kontrowersyjna opinia, bo niby który z albumów klasycznego Kata miałby być słabszy . Ewentualnie można się kłócić co do Szydercze Zwierciadło .8. Kat - Róże Miłości Najchętniej Przyjmują Się Na Grobach
To najgorszy album klasycznego Kata i piszę to z pełną powagą. Nie jest zły, to całkiem solidna płyta, ale za dużo tu grania dla jaj (Stworzyłem Piękną Rzecz, wtf?) i monotonii (Szmaragd Bazyliszka). To też krążek, na którym wokale Romana chyba najbardziej rozjeżdżają się z warstwą instrumentalną. Są tu świetne strzały, ale całościowo przekonuje mnie najmniej.
Podobnie jak z Bowiem ciężko mi polubić od Blue Oyster coś innego niż Fire of the Unknown Origin ( czy mają coś podobnego w dyskografii ?)
9.Blue Oyster Cult- Agents Of Fortune
Tu niestety zaczyna się regres po świetnej "czarno-białej" trylogii. True Confessions to chyba najbardziej irytujący moment w dyskografii BOC i pomimo kilku fajnych kompozycji, całość nie zachwyca.
10. Paradise Lost - Gothic
Ja wiem, że swego czasu można było mówić o przełomie, być może w pewnych kręgach o kamieniu milowym, ale dzisiaj te aranżacyjne innowacje nie robią na mnie większego wrażenia. Tak szczerze mówiąc, to Gothic wypada dość blado w towarzystwie Draconian Times, czy nawet dość świeżego The Plague Within.
Miałem nadzieję, że Dzosef się jakoś do mojej wypowiedzi odnośnie tego, że i skomplikowane granie i taki choćby Messuggah może być nudny, no ale niestety nie podjął tematu i nie pociągnął go dalej...Po tym co ostatnio pisał o Pleasure to Kill, Megadeth i Meshuggah to można śmiało stwierdzić u niego podejście na zasadzie co bardziej skomplikowane to bardziej atrakcyjne (no bo jest przecież rozwinięte, są zmiany rytmu, utwory różnią sie od siebie) a im prostsze tym nudniejszeE, nie śledzę jakoś mocno forum, ale z tego co kojarzę, to gust Dżozefa raczej nie jest aż tak techniczny - może się mylę. Na upartego to już prędzej mnie można takie podejście przypisać, bo słucham w ostatnich latach bardzo dużo mocno technicznej i matematycznej muzyki, ale wymagałoby to trochę złej woli, bo prostszymi rzeczami też przecież nie gardzęJeśli dla kogoś tak jak np dla Dzosefa jest im bardziej technicznie i bardziej skomplikowanie tym ciekawiej a z drugiej strony im prościej tym nudniej to raczej nawet i tego typu wypociny o Meshuggah w tym miejscu nic nie wniosą
Bardzo rzadko opinia na temat Killers ale to jak dla mnie tylko na plus ponieważ sam Killers bardzo lubie. Może nie jak co niektórzy którzy stawiają ten krążek na podium ale na pewno jest u mnie w Top 5 MaidenTu pełna zgoda w kwestii Number of the Beast. Moim zdaniem to regres w stosunku do mistrzostwa Killers
No ale to prawda, jak się tak spokojnie zastanowić i przeanalizować. Number zawiera muzykę lżejszą, trochę rozśpiewaną gdzie na Killers mamy same mordercze strzały i pęd do przodu. Nie mówię, że Number jest słaby bo ma kilka naprawdę kapitalnych momentów - Invaders, 22 AA, The Prisoner, Hallowed, Gangland - ale w stosunku do agresji i żądzy mordu na poprzedniczce wypada trochę ładniej i przystępniej. Może też kwestia Dickiego który przyniósł więcej techniki i możliwości wokalnych, ale nie miał tego nerwu jak Di'Anno. No i sekcja Burr-Harris obniżyła loty, bo takich szaleństw jak na Killers to już nigdy ten zespół nie powtórzył a już na pewno nie z Nicko.Bardzo rzadko opinia na temat Killers ale to jak dla mnie tylko na plus ponieważ sam Killers bardzo lubie. Może nie jak co niektórzy którzy stawiają ten krążek na podium ale na pewno jest u mnie w Top 5 MaidenTu pełna zgoda w kwestii Number of the Beast. Moim zdaniem to regres w stosunku do mistrzostwa Killers
Odświeżyłem sobie ostatnio obie płyty jedna po drugiej . Kompozycje na Killers są sporo bardziej złożone i ciekawe, jest tam dużo więcej zmian tempa , przejść, zaskakujących momentów. Na Number kawałki są właśnie lżejsze, prostsze, bardziej piosenkowe . Wyjątkiem jest tylko Hallowed i 22 Acacia .Nie chce mi się rozpisywać ale w zasadzie to tego się sprowadza mój zarzut o regres .. Number zawiera muzykę lżejszą, trochę rozśpiewaną gdzie na Killers mamy same mordercze strzały i pęd do przodu.Bardzo rzadko opinia na temat Killers ale to jak dla mnie tylko na plus ponieważ sam Killers bardzo lubie. Może nie jak co niektórzy którzy stawiają ten krążek na podium ale na pewno jest u mnie w Top 5 MaidenTu pełna zgoda w kwestii Number of the Beast. Moim zdaniem to regres w stosunku do mistrzostwa Killers
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości