Nie piszcie takich krótkich i badziewnych postów, typu że się podoba.
------------------------------------------------------------------------------------
OBIEKTYWNA RECKA KROKODYLA
------------------------------------------------------------------------------------
No więc udało mi się w końcu zdobyć ten materiał, trochę czasu to trwało, ale wydaje mi się, iż trochę spędzonego czasu nad zdobyciem płytki nikomu nie zaszkodziło, dzięki temu mogę zapodać Wam drugą po Wickerze recenzję i na pewno bardziej obiektywną. Czy "te barwy spieprzają"? Pozwólcie, że odłożę to pytanie na sam koniec recki.
Co trzeba podkreślić, płyta wydaje się dosyć równa (o wyjątkach dalej) i nie ma kawałków, które jakoś znacząco odstają od pewnego ustalonego przez Maiden poziomu. Jak wiecie już z recenzji Wickera jedynym kawałkiem, który tutaj nie pasuje jest "Different world", rzeczywiście ten typowy otwieracz nie komponuje się raczej z resztą płyty, która jest można rzec - monumentalnym dziełem heavy metalu. Nie powinniśmy przesadzać z progresywnością tego materiału, według mnie Brave New World jest albumem o wiele bardziej progresywnym i przełomowym. (Tu w zasadzie wchodzi pytanie co rozumiemy jako metal progresywny? bo niektórzy z upodobaniem nazywają Dream Theater zespołem regresywnym
) Fakt, tu i ówdzie znajdują się ciekawe łamańce gitarowe, pasaże i niespodziewane zwolnienia bądź zmiany tempa czy melodii, ale ci, którzy spodziewali się szerokiego wykorzystania klawiszy będą raczej zawiedzeni, jeśli są już to nie ma to wiele wspólnego z wirtuozerią, tworzą one krajobraz pod muzykę, pełnią rolę służebną wobec wioślarzy. Mamy też kilka ciekawych pasaży perkusyjnych granych przez Nicko, które mnie zadziwiły. Płyta jest na pewno bardziej progresywna (w klasycznym rozumieniu tego nurtu muzycznego) niż popowa.
Zdecydowanie najsłabszymi utworami na płycie są
"Different World" oraz znana nam
"Reincarnation of BB". Są utworami sztampowymi, nie wnoszącymi w płytę nic ciekawego. "Different World" jest typowym openerem, a "Reinkarnacja" to po prostu długi, ciągnący się jak żelki Haribo oparty na prawie-ciężkim riffie galop okraszony kilkoma solówkami. Oba te utwory mają u mnie ocenę 4/10.
"These colours don't run" zaczyna się delikatnym gitarowym intro z klawiszami w tle, powtarzające się harmonie gitarowe po których następuje przejście w galopujący numer oparty na ciekawym riffie. Po chwili wchodzi głos Dickinsona, zwrotka i zmiana rytmu w refrenie, po czym powrót do rytmu ze zwrotki. Refren wpada w ucho. Po kolejnym mamy w tle klawisze i pasaż gitarowy oraz serię solówek, "ohoohoh" Dickinsona i numer zmierza do szczęśliwego końca (w rytm refrenu) po czym delikatnie opada. Po paru przesłuchaniach można się wczuć 6/10
"Brighter than a thousand suns" to znowu delikatny początek, który szybko narasta w naprawdę dobrą grę gitarzystów i szalony i naprawdę ciężki riff. To jest to co tygrysy lubią najbardziej. Między riffy wcinają się linie wokalne wyśpiewywane drapieżnie przez Dickinsona. Po około 2 i pół minuty mamy zwolnienie i wyciszenie, najwspanialszy moment w utworze, efekt echa nałożony na głos Dickinsona wprowadza nas w trans po czym Dickinson wykrzykuje już te same frazy wraz z mocniejszym tłem. Utwór wróci do tego momentu już przy swoim końcu, wcześniej solówki i zmiany tempa. Bardzo udany utwór, zasługujący może nawet na 8/10
"The Pilgrim" zaczyna się od mocnego uderzenia perkusji i prostej harmonii na gitarach. Po czym wchodzi Dickinson i galop maidenowski. Około minuty i 30 sekund motyw orientalny z klawiszami w tle, który znowu szybko przechodzi we frazy wokalne z galopem w tle. W dalszej części utworu kolejne motywy orientalne, jednak nie tak chwytliwe jak w BNWodowskim "Nomad", dosyć ciekawe solówki. Ogólnie 6/10
"The Longest Day" zaczyna się jakby znajomym intro i recytacją Dickinsona (wydaje się, że nałożono tutaj jakiś efekt na jego głos). Utwór narasta w bardzo dobrym stylu, wydaje się, że może wybuchnąć eksplozją riffów w każdym momencie. Po chwili to następuje, jednak riffy nie są tak mocne jak można by wnioskować po klimatycznym początku utworu. Nicko dobrze sobie radzi z perkusją w tym utworze, po mniej ciekawym momencie, utwór znowu zaczyna wywoływać napięcie i narastać. Najciekawszy moment w utworze około 4.45 sekund, przejście perkusyjne i ciekawe gitary po czym następują solówki i harmonie gitarowe. Ogólnie 6/10
"Out of the shadows" bardzo nie-maidenowy początek, mocne uderzenia gitar i perkusji, które jednak przechodzą w balladę i delikatny głos Bruca, który wraz z muzyką narasta w refrenie. Linia melodyczna wpada w ucho i rzeczywiście może podobać się już od pierwszego przesłuchania. Ciekawe ozdobniki gitarowe. Lecz utwór w sumie sztampowy, zwrotka-refren-zwrotka, po czym fajne przejście gitarowe około 3.30m. po czym następują solówki i kolejna zmiana tempa, która wchodzi w refren, kolejne zwolnienie i koniec. 6/10
"For the greater good of god" klimatyczny wstęp, który buduje ciekawą atmosferę. Efekt echa na głosie Dickinsona, melodyjna i ładna linia wokalna. Utwór bardzo epicki i monumentalny. ma niewątplliwie kilka niuansów, ciekawie robi się około 5 minuty, bardzo lubię taki brudny dźwięk gitary, po chwili wchodzą klawisze (brzmią orkiestrowo) i nadchodzą solówki, pasaże i inne śmuje-buje-dzikie-węże. Całkiem fajne
Część instrumentalna kończy się około 7 m i 20 sekund. Znowu zwolnienie na końcu. Ciekawy utwór 7/10
"Lord of light" początek ma podobny wokal jak "Reincarnation...", trwa aż do 1m i 45 sekund, gdzie kończy go fantastyczny riff. W środku utworu kolejne zwolnienie i ciekawy wokal Dickinsona okraszony jakimiś efektami i tłem gitarowym. Solówki i finisz, 6,5/10
"The Legacy" zaczyna się raczej barokowym wstępem na gitarze akustycznej i śpiewem Dickinsona. By przejść w coś szalenie epickiego i monumentalnego. Symfoniczne wręcz pasaże, po których w końcu wchodzą gitary elektryczne i mocna perkusja. W utworze częste zmiany tempa i ciekawe niuanse. To chyba najlepszy i najciekawszy, najbardziej nowatorski kawałek na płycie, szkoda że dopiero na koniec 9/10.
Ogólna ocena płytki 6,5/10
Na uwagę zasługuje jeszcze dosyć mocne brzmienie gitar i głos Dickinsona, który raz wyprodukowany jest świetnie, a innym razem gubi się w powodzi dźwięków. Produkcja mogłaby być według mnie bardziej selektywna, ale to już kwestia indywidualna.
Czy Maiden się obroniło, czy brygada pod znakiem Eddiego uciekła zostawiając na polu walki muzykę, która nie jest w stanie się obronić? Ocena 6,5/10... resztę oceńcie sami. Dla mnie panowie z IM stoją i się bronią, nie mając już siły na naprawdę kąśliwy atak.