Moderator: Administracja i Moderacja SanktuariuM
Trudno powiedzieć, płyta jest pełna karkołomnych momentów i prawdziwej wokalnej ekwilibrystyki, ale najlepiej wyszedł chyba "When the Wild Wind Blows", Bronek niesamowicie wczuł się w klimat i zaśpiewał z niesamowitymi emocjami.
Mother of mercy jest chyba najtrudniejsze wokalnie obok Starblinda, pełno tam tych rytmicznych łamańców.
Inny wokal nie pasował by do tego kawałka, musi być zaśpiewany z pewnym pazurem i brudem. Jak dla mnie jeden z ich najlepszych utworów ever, ale o tym już dużo (może nawet za dużo) napisałem
Jakby chcieli, żeby to pięknie brzmiało, to tak by to nagrali, nie wierzę żeby to był dla nich jakikolwiek problem. W bluesie zawsze były "brudne" dźwięki i mocno zawodzący wokal, wystarczy posłuchać Roberta Johnsona. To nie żadne usprawiedliwianie na siłę, tylko po prost całkiem inna estetyka, diametralnie różna od wypicowanych lat osiemdziesiątych.
sporo prawdy w tym jestJakby chcieli, żeby to pięknie brzmiało, to tak by to nagrali, nie wierzę żeby to był dla nich jakikolwiek problem. W bluesie zawsze były "brudne" dźwięki i mocno zawodzący wokal, wystarczy posłuchać Roberta Johnsona. To nie żadne usprawiedliwianie na siłę, tylko po prost całkiem inna estetyka, diametralnie różna od wypicowanych lat osiemdziesiątych.
Ja natomiast mam trochę inne zdanie na ten temat, wydaje mi się jednak że Bruce troszkę już może nie dawać już rady, a Steve w nadmiar złego wpadł w samofascynacje, głosi te teorie o brzmieniu live itp. przez co zaprzestali znaczącym obróbkom w studio, a przecież kiedyś nawet "Live After Death" było dogrywane w studio, Kevin Shirley stał się tylko marionetką w rękach wielkiego zespołu, dziwić tylko może album "Brave New World" który jest świetnie nagrany ale z drugiej strony nie było takiej fascynacji Steva, bo nie wiedziano jak to będzie po powrocie... aa teraz wszystko na luz, bo jesteśmy gigantycznym zespołem...
Ale chyba właśnie dobrze, że obrali taką drogę? Podejrzewam, że mogliby tak "dopicować" wokal Bruce'a w studiu, że brzmiałby jak w latach 80-tych, ale live by to kiepsko wychodziło. Natomiast tak jak jest teraz, mi jak najbardziej pasuje...Ja natomiast mam trochę inne zdanie na ten temat, wydaje mi się jednak że Bruce troszkę już może nie dawać już rady, a Steve w nadmiar złego wpadł w samofascynacje, głosi te teorie o brzmieniu live itp. przez co zaprzestali znaczącym obróbkom w studio, a przecież kiedyś nawet "Live After Death" było dogrywane w studio, Kevin Shirley stał się tylko marionetką w rękach wielkiego zespołu, dziwić tylko może album "Brave New World" który jest świetnie nagrany ale z drugiej strony nie było takiej fascynacji Steva, bo nie wiedziano jak to będzie po powrocie... aa teraz wszystko na luz, bo jesteśmy gigantycznym zespołem...
Oczywiście, że Bronek nie ma już tej pary w gardle co 20 lat temu, ale to nie zmienia faktu, że dalej świetnie śpiewa. W końcu Coming Home, czy WTWWB są zaśpiewane perfekcyjnie, więc jakim problemem byłoby zrobić takie wokale w pozostałych utworach, gdyby tylko tego chcieli? Możecie mówić, co chcecie, ale ja rozumiem tą wizję Steve'a, wystarczy posłuchać priestowego Painkillera i porównać go z formą Halforda na trasie promującej ten album. Momentami było to wręcz groteskowe.Ja natomiast mam trochę inne zdanie na ten temat, wydaje mi się jednak że Bruce troszkę już może nie dawać już rady, a Steve w nadmiar złego wpadł w samofascynacje, głosi te teorie o brzmieniu live itp. przez co zaprzestali znaczącym obróbkom w studio,
wystarczy posłuchać priestowego Painkillera i porównać go z formą Halforda na trasie promującej ten album. Momentami było to wręcz groteskowe.
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości