Temat już kiedyś był, ale z niewiadomych przyczyn został skasowany
Toteż założę raz jeszcze.
Guns N' Roses - zespół z tych cholernie znanych, wręcz legendarnych. O założeniu kapeli, datach czy innych pierdołach nie ma co pisać. Lepiej chyba skupić się na muzyce, ewentualnie na późniejszych perypetiach członków zespołu.
Pierwszy album - wiadomo klasyka. "Appetite For Destruction" po dziś dzień jest uważany/e za jeden z najlepszych albumów rockowych wszechczasów, okupuje bardzo wysokie pozycje w niemalże każdym tego typu zestawieniu. Kiedyś nawet magazyn "Spin"(chyba) uznał "AFD" za najlepszy album heavymetalowy(
) wszechczasów. Polemikę zostawiam każdemu
Niemniej jednak album poraża. Poraża świeżością, energią, melodiami, nierzadko luzem, świetnymi solówkami Slasha. Jest też przykładem tego, że ze starych, sprawdzonych wzorców można stworzyć coś świeżego. Te wzorce to dla GN'R na pewno Aerosmith, Lez Zeppelin, The Rolling Stones czy choćby AC/DC.
Nawrzucali na tę płytę mnóstwo świetnych songów, że tylko wspomnę niezapomniane "Welcome To The Jungle", "Mr. Brownstone", "It's So Easy", "Nightrain", "Think About You", słynne "Paradise City" i "Sweet Child O' Mine" czy choćby "Rocket Queen". Niemniej jednak każdemu utworu z tego albumu słucha mi się świetnie. To tutaj objawił się światu talent Slasha, to tutaj pierwszy raz usłyszano Axla Rose'a. Z tego co się orientuję płyta była objawieniem(do dziś sprzedano ponad 20 mln egzemplarzy), zwłaszcza w USA, gdzie stanęła w opozycji dla nurtu zwanego pudel(hair) metalem. Pełna była niepohamowanej, niczym nieskrępowanej energii i jak sądzę, taką zostanie zapamiętana na zawsze.Chyba nie skłamię jeśli powiem, że dla wielu to jedno z rockowych arcydzieł.
Potem oczywiście długa trasa, wiadomo, pojawił się alkohol, narkotyki.
Rok po wydaniu "AFD"(1987) ukazuje się "GN"R ... Lies". Niby jest to album, ale oczywiście tak nie do końca, bo zawiera zarówno nagrania studyjne(akustyczne dodajmy), jak i koncertowe(te same, które wcześniej wydano na pierwszej EPce Gunsów, czyli "Live?!*@ Like A Suicide"). chyba nie skłamię jeśli powiem, że jest ona pamiętana głównie przez piękną balladkę "Patience". Utwór dla mnie niezapomniany, z tak rzadko spotykanym łagodnym obliczem Axla. Do tego jeszcze żartobliwe "I Used To Love Her". Na pewno wydawnictwo godne uwagi, jednak chyba stojące w cieniu debiutanckiej płyty, choć są tacy, którzy stawiają je na równi.
Później mamy dośc długą przerwę w działalności wydawniczej, usunięcie z zespołu dotychczasowego perkmana Stevena Adlera i zastąpienie go Mattem Sorumem aż w 1991 roku ukazał się podwójny album "Use Your Illusion". Dla wielu rzecz nieporównywalnie gorsza niż "Appetite...", dla innych dzieło niemal doskonałe, monumentalne wręcz(trochę dziwnie to przy Gunsach brzmi
). Ja obydwa albumy bardzo lubię, tyle od siebie powiem. Nie da się zaprzeczyć temu, że tutaj Gunsi się nam rozwinęli. Nagrali muzykę inną od tej, jaką zaprezentowali na wcześniejszych albumach. Pojawił się fortepian, nierzadko smyki. Trzeba też wspomnieć o dość dużym rozrzucie stylistycznym. Nadal mamy tutaj elementy charakterystycznego dla całej debiutanckiej płyty hard rocka, ale jest też trochę punka, niemalże blues, coś na kształt country nawet, no i ballady. Aa, zapomniałbym - nawet rap jest
Słowem - pełen eklektyzm. Ja za ten krok mam do nich duży szacunek.
"Jedynka" to chyba przede wszystkim niezapomniane "Don't Cry" i "November Rain", łzawe balladki, które podbijały listy przebojów. I mówcie sobie co chcecie, ale ja obydwie uwielbiam, cholernie mi się podobają, zwłaszcza "November Rain". Tutaj pojawia się wspomniany monumentalizm, mamy smyki, dla mnie niesamowity, poruszający utwór. Jednak na całe szczęście nie poszli tutaj tylko w ballady. Takie utwory jak "Right Next Door To Hell", "Perfect Crime", "Back Off Bitch"( :rocx <---- za tytuł
), "Don't Damn Me", "Dead Horse" czy "The Garden"(z gościnnym udziałem Alice Coopera) pokazują, że Gusni nadal potrafią grać z pazurem, energią. Na "jedynce" chyba najlepiej słychać wspomnainy eklektyzm, taki "Garden Of Eden" to w zasadzie szybki punkowy kawałek, "Bad Obsession" to coś na kształt bluesa, "You Ain't The First" nieodparcie kojarzy mi się za to z country
"Double Talkin' Jive" to reprezentant nurtu stricte rockowego, ale z fajnie wplecioną hiszpańską gitarą. Poza tym mocna, kończąca album "Coma" świetnie obrazująca opowieść o śpiączce, cover McCartney'a "Live And Let Die", czy świetne "Dust N' Bones". Najsłabsze na albumie wydaje mi się "Bad Apples" i jest to chyba jedyny utwór na tej płycie, o którym z czystym sumieniem mogę powiedzieć - średniak. Reszta mnie się podoba i to bardzo.
"Dwójka" natomiast jak dla mnie sprawia wrażenie rzeczy łagodniejszej niż część I. Owszem, nadal mamy tu kilka mocnych rockowych kawałków w rodzaju kapitalnego "You Could Be Mine", "Get In The Ring", "Shotgun Blues"(wbrew tytułowi to raczej typowo rockowy utwór
), "Pretty Tied Up"(z fajnie wplecionymi orientalizmami), ale mam wrażenie, że całość jest raczej nastawiona na dźwięki bardziej stonowane, oczym świadczą dla mnie przede wszystkim 2 wspaniałe utwory, 2 ballady dodajmy - rozpoczynające płytę "Civil War" z niezapomnianym początkiem i kapitalnym refrenem oraz "Estranged". Chyba razem z "YCBM" to moje ulubione fragmenty "dwójki". Tutaj też chwilami czuć ten monumentalizm. Inne raczej spokojniejsze utwory to choćby "So Fine", luzacki "Yesterdays", "Breakdown" czy nawet "14 Years". Nie należy zapominać także o niezwykle motorycznym(zgodnie z tytułem zresztą, brawo ze świetne jego oddanie właśnie) "Locomotive" czy przede wszystkim o kolejnym raczej balladowym utworze, fantastycznym coverze Boba Dylana "Knockin' On Heaven's Door". Coś pięknego. No i to tutaj mamy wspomniany rao - w wieńczącym całość "My World".
Szczerze to jak dla mnie ciężko powiedzieć, która część "Use Your Illusion" jest lepsza, ale sądzę, że minimalnie wyżej postawiłbym dwójkę, choćby za to, że jest chyba równiejsza.
Niestety późniejsze losy Gunsów to świetny przykład jak bardzo zniszczyć zespół mogą tak narkotyki, alkohol, jak i despotyzm lidera... Posypał się cały skład, choć jeszcze na następnym wydawnictwie, czyli zbiorze coverów "The Spaghetti Incident" grali wszyscy z wyjątkiem Izzy'iego, który jako pierwszy nie wytrzymał z Axlem... Samego "TSI" nie słyszałem, choć od wielu osób słyszę, że to rzecz taka sobie, ile w tym prawdy - nie wiem. Niestety od tego czasu to już raczej równia pochyła i powolny upadek na dno..... W 1999 roku wydano bardzo dobrą koncertówkę "Live Era '87 - '93", zapewne po to, by nabić trochę kasy, aczkolwiek taka pozycja w dorobku Gunsów na pewno powinna i tak się znaleźć i dobrze, że się znalazła.
Sam Axl od 2000 nieustannie zapowiada wydanie albumu "chinese Democracy", który jednak jakoś pechowo do dziś nie może się doczekać premiery. Jednak teraz sytuacja w GN'R daje o tyle realne podstawy do tego by zawierzyć Axlowi, że zespół normalnie działa, koncertując, o czym mogli się przekonać polscy fani w tym roku. Niestety nie miałem przyjemności uczestniczenia w tym wydarzeniu, a szkoda, bo podobno było bardzo fajnie. Jaka przyszłość czeka Gunsów - zobaczymy, być może faktycznie ta płyta się kiedyś wreczie ukaże, wszak już znane są niektóre premierowe kawałki, jak choćby "Madagascar"(osobiście żadnego nie słyszałem
).
Jak natomiast wiemy reszta muzyków, którzy grali na "UYI" po licznych perypetiach związanych ze zgubnym oddziaływaniem używek, działalności solowej(Slash's Snakepit choćby) zdecydowała się na założenie zespołu z prawdziwego zdarzenia. Dodajmy, że chodzi tutaj o Slasha, Duffa i Matta Soruma, Izzy nie bierze w tym udziału(pojawił się za to choćby na koncercie Gunsów w Warszawie). Panowie dobrali sobie do zespołu drugiego gitarzystę - Dave'a Kushnera oraz wokalistę znanego ze Stone Temple Pilots, Scotta Weilanda i w 2004, pod szyldem Velvet Revolver, spłodzili dziecko, które nosi nazwę "Contraband". Z tego co wiem, to płyta oceniana jest różnie, choć przeważają chyba opinie pozytywne. Ja raczej należę do zwolenników. Nie jest to ani rzecz wybitna, ani jakaś niesamowita, natomiast na miano bardzo dobrego albumu rockowego zasługuje. Panowie poszli tutaj tą samą ścieżką, którą podążali będąc w GN'R - nie starają się być na siłę oryginalni, nie odkrywją nowych muzycznych światów, czerpią raczej ze sprawdzonych wzorców, a prz tym są, hmmm... stylowi. Album przynosi muzykę bezpretensjonalną, energetyczną i to w nim lubię. Jest przy tym według mnie bardzo równy - jakkolwiek nie ma tu jakichś wybitnych rzeczy, tak wszystkie prezentują wysoki poziom. Ja osobiście wyróżniłbym takie kawałki jak "Set Me Free", "Big Machine", bardzo ciekawe i nieco inne od reszty płyty "Illegal I Song", "Headspace", "You Got No Right", "Spectacle" oraz 2 śliczne spokojniejsze pioseneczki, czyli "Fall To Pieces" i "Loving The Alien". Przyznam, że początkowo drażnił mnie wokal Weilanda(zwłaszcza w "Slither") ale jakoś się do niego przywyczaiłem, choć nie powiem - dla mnie na pewno nigdy nie będzie tak wyrazisty jak wokal Axla. Toteż naprawdę nie obraziłbym się, gdyby Guns N' Roses znowu grało w swoim najlepszym składzie, choć domyślam się, że to raczej mało prawdopodobne. Tym bardziej, że Velveci od jakiegoś czasu pracują nad nowym albumem , a Weiland nawet zapowiedział, że rozważają możliwość nagrania albumu koncepcyjnego(
)... Nie powiem, niezbyt mi to pasuje do uprawianej przez nich stylistyki, ale z drugiej strony Green Daya też nigdy bym o to nie posądzał a proszę, "Amerykański Idiota" to jednak concept
Wiem wiem, znowu się rozpisałem mocno
Ale Gunsów bardzo lubię, poza tym o nich zawsze się fajnie rozmawia, pisze, bo raz, że świetna kapela, a dwa, że jest o czym gadać
A jak ktoś chce krócej to proszę - znacie, lubicie ? To napiszcie