Może wielu uzna ten temat za, hmmmm... jakis dziwny, bo Pantera juz nie istnieje. Jednak uznałem że nawet jeśli nie istnieją a Dimebag juz nie żyje [*], ich muzyka pozostanie w sercach każdego metala na zawsze.[/size]
PanterA
Początek będzie postawiony na głowie. Na pewno wielu z was słyszało zespół Superjoint Ritual. Znakomita muzyczka. Wokalnie udziela się w tym przedsięwzięciu nie kto inny jak sam Phil Anselmo, gardłowy Pantery. Ktoś może się zapytać – o co chodzi? Przecież to ma być tekst na temat Pantery? Właśnie. Jednak z kilku powodów przywołałem tu temat Superjoint. Chodzi o zamieszczone we wkładce zdjęcie. Widać na nim między innymi Phila. Jak wygląda? Odpychająco można powiedzieć. Długie włosy, brudny podkoszulek. Raczej nie chcielibyście spotkać takiego gościa w przejściu podziemnym o północy. Chodzi o to, że po wielu latach kariery Phil wygląda o wiele bardziej agresywnie niż kilka lat wcześniej. To zupełne zaprzeczenie prawideł, jakoby przebieg kariery powinien być zupełnie odwrotny – czyli od hałasu do dojrzałej (czytaj – skomercjalizowanej) muzyki. Przykład Anselmo obrazuje zresztą całą pokręconą drogę zespołu Pantera. Cała historia rozpoczęła się wiele lat temu w Teksasie, gdzie mieszkali sobie z tatusiem panowie Vincent Paul i Darrell Lance Abbott. Obaj synowie już na początku swojego życia mieli dobrą szkołę muzyki. Ojciec był kompozytorem zajmującym się muzyką country. Przez dom przewijało się więc wielu muzyków, a synowie mieli możliwość podpatrywania jak to wszystko wygląda. I chyba to podpatrywanie miało znaczenie bo już jakiś czas później obaj bracia grali razem w zespole. Oczywiście, znaczenie miała też postawa rodzica. Ojciec przyszłych panterowców dość skutecznie kierował ich poczynaniami. Anegdotyczna jest już chyba historia kiedy ojciec zabronił Vinnie’mu gry na tubie, każąc się skupić na bębnach. Ciekawe, zwłaszcza w odniesieniu do naszego kochanego kraju. Już widzę, jak rodzimi rodzice nakłaniają swoje pociechy do potencjalnego niszczenia sobie życia, kariery, wizerunku... Ale widocznie po tamtej stronie Atlantyku jest po prostu inaczej... Drugi z synów zainteresował się sześcioma strunami i okazało się to trafnym wyborem, W wieku 16 lat radził sobie z gitarą zupełnie nieźle... Następny krok to stworzenie pierwszego (i w efekcie najważniejszego) zespołu. Pantera skupiła oprócz wspomnianej dwójki Terry’ego Glaze’a na wokalu oraz Rexa Browna na basie. Ten ostatni był zresztą wielkim przyjacielem Darrella i Vincenta na długi czas przed stworzeniem zespołu. Był rok 1981...
Początki były trudne zespół wykazał się niezłą determinacją. Grywał w klubach, zamiatał włosami każdą dziurę w której chciano słuchać chłopaków. W ciągu dwóch lat powstaje materiał na płytę. Zarejestrowany zostaje w studiu ojca Darrella i Vincenta zwanym Pantego (początkowo taką nazwę nosił też zespół). Sami muzycy przyznają, że z tym materiałem chodzili prawie do każdej wytwórni płytowej w Teksasie. Wszędzie zostali odrzuceni. Dlaczego? Bowiem specjalizowali się wtedy w muzyce, która do oryginalnych raczej nie należała. Rock inspirowany Kiss i ówczesnymi hard rockowymi tuzami był jednak całkiem solidny i dzięki temu kluby gościły Panterę bardzo często. Także jako support dla różnych heavy metalowych gwiazd i gwiazdeczek, jak choćby Dokken czy Quiet Riot. Wspomniana płyta ukazała się wreszcie w 1983 roku nakładem miniaturowej wytwórni Metal Magic. Tytuł albumu był taki sam. Co ciekawe w założeniu firmy wydawniczej pomógł sam ojciec naszych bohaterów Jerry Abbott, który dodatkowo zajmował się managerowaniem grupie podczas pierwszych lat działalności. A te nie były łatwe. Wprawdzie zespół wybijał się sporymi umiejętnościami, ale nadal ludzie woleli słuchać ich w obcym repertuarze – czyli typowe granie do kotleta. Coś takiego zabiłoby niejedną grupę. Ale nie naszych twardzieli z najgorętszego miejsca na ziemi. A także miejsca gdzie te upały gasi się nieobliczalnymi ilościami wódki...
Pierwsza płyta nie była niczym ciekawym. Ot, zrzynki z Kiss, średnie brzmienie i okropna, głupia okładka. Ciągła praca opłaca się bo, jak twierdzi sam zespół, byli już w stanie utrzymać się z tego właśnie klubowego rzępolenia. Nie były to duże pieniądze, ale wystarczało. Na życie. Bo ambicje były większe. Kolejna płyta, nagrana kilka miesięcy po debiucie zatytułowana została „Projects In The Jungle”. Muzycznie bez rewelacji, podobnie jak kolejne dzieła z 1985 roku – „I Am The Night”. Muzycznie nadal króluje glam rock, słychać trochę wpływów Def Leppard czy Judas Priest, jednak to ciągle za mało żeby wybić się na poziom dużo wyższy. Jednak nie wolno zbagatelizować sprawy, że ostatni z wymienionych albumów przyniósł wyraźne zaostrzenie stylu grupy, która powolutku miała dość wiecznego koligacenia z upudrowanymi kolesiami typu Mötley Crüe. Inna sprawa, że zespół został wreszcie zauważony przez krytykę. Wprawdzie opinie są na razie jeszcze bardzo ostrożne to jednak samo zaistnienie w nieco szerszej świadomości było już sporym sukcesem. W tym momencie dochodzi do pierwszej i chyba ostatniej zmiany w składzie grupy. Oto bowiem odchodzi wokalista Glaze. Dlaczego? Ponieważ chciał pociągnąć zespół w stronę bardziej popowych brzmień zaś panowie muzycy chcieli grać ostrzej. Wiadomo, że takie przeciwstawne opcje nie mają szans na konstruktywny kompromis, jeśli coś takiego w ogóle istnieje... W zespole tymczasowo pojawił się David Peacock ale raczej na bardzo krótko. Bowiem na horyzoncie widać nową ważną dla zespołu postać. Mianowicie Phila Anselmo. Ten, urodzony w 68 roku pan, jest postacią dość tajemniczą a wszelkie informacje o nim nie są do końca pewne. Wiadomo, że Nowy Orlean, gdzie mieszkał odcisnął na nim ogromne piętno. Jak sam mówi w tym miejscu pije się ogromnie dużo i zawsze jest okazja, obojętnie jaka ona by nie była. Sam Anselmo swojego pierwszego skręta spróbował w wieku sześciu lat a częstującym był sam tatuś... he, he, he... Ciekawa opcja... W tym kontekście nie dziwią późniejsze ekscesy Phila ani jego dość brutalne teksty. W wieku 15 lat Phil odkrywa dla siebie metal i zaczyna śpiewać. Podobnie jak panterowcy wyciera swoją osobą deski w kolejnych klubach, gdzie doskonali warsztat na przeróbkach różnych artystów. W 1988 roku światło dzienne ujrzała ostatnia płyta wydana pod szyldem Metal Magic. Nosiła ona tytuł „Power Metal”. Muzycznie nadal utrzymuje odpowiedni kurs. Czyli heavy/power metal w stylu Helloween czy Iron Maiden. Nie słychać tu wcale późniejszej maniery wokalnej Phila. Za to jego dokonania można porównać do ... Bruce’a Dickinsona czy Roba Halforda... Nic nie można zarzucić produkcji choć w porównaniu z późniejszymi dziełami ta płyta brzmiała jeszcze dość płasko. Ale suma ponad trzydziestu tysięcy sprzedanych egzemplarzy o czymś tam jednak świadczy. To już nie przelewki. Darrell otrzymał propozycję grania w Megadeath, którą jednak, na szczęście bagatelizuje. Zespół zaczyna być rozpoznawany. W tym miejscu nadchodzi pierwszy poważny przełom w działalności. Bo oto nie mamy już przed sobą młodego, niedoświadczonego zespoliku, który próbuje coś osiągnąć ale doskonale przygotowany, sprawny technicznie band gotowy do podboju świata. I w tym momencie, na przełomie dziesięcioleci przychodzi niczym wróżka do jakiejś tam królewny (nie wiem, nie znam bajek...) propozycja ze strony wytwórni Atco. Być może firma skuszona została poziomem jaki prezentowała grupa, być może po prostu szukała nowych twarzy, które mogłyby ją reprezentować. Taka sytuacja mogła się przecież już nie powtórzyć. Większa firma miała lepszą dystrybucję i możliwości reklamowe a to oznaczało kolejny krok w karierze. Nagrana w 1990 roku płyta „Cowboys from Hell” to pierwsze dziecko nowego kontraktu. Dla formalności należy dodać, że z zespołem pracował sam Terry Date, który jest odpowiedzialny za bardzo dobre brzmienie krążka. Zaś sama muzyka stanowi przykład niezłej schizofrenii. Słychać, że zespół chce grać nowocześnie, że chce grać ciężko. Jednocześnie nie do końca potrafi uwolnić się od wcześniejszych nawyków. Słychać to także w głosie Phila. Momentami jest to typowy warkot i ryk, jednak jeszcze pojawiają się typowo heavy metalowe zaśpiewy. Nie wiadomo w którą stronę podąża muzyka-czy nowoczesnego czadu czy raczej muzyki nadal dość tradycyjnej. Ale te płyty tak czy siak można posłuchać bezboleśnie. Tym bardziej, że popis tu daje i Vinnie i Darrell. Słychać, że to już pierwsza klasa, jeśli chodzi o umiejętności techniczne. Lata grania koncertów dają o sobie znać. Płytę tę można uznać za przedsionek do właściwej stylistyki, która pojawi się już niedługo. Pantera udaje się w swoją pierwszą poważną trasę wraz z Suicidal Tendencies i Exodus. W roku 91 zespół ma też możliwość po raz pierwszy i ostatni chyba uczestniczyć w koncercie Monsters Of Rock w Moskwie, gdzie zagrał dla prawie milionowej publiczności. Ten fakt jest wspominany do dzisiaj, gdyż takiej publiki zespół już chyba nie zgromadził. Inna sprawa, że towarzystwo, w jakim znalazła się Pantera było nie lada – Metallica i AC/DC. Panowie texańczycy byli mocno poruszeni tym faktem, który pojawia się do dzisiaj w rozmowach z zespołem. Inny ciekawy epizod jest w tym miejscu dość istotny ze względu na późniejsze dokonania grupy. Pantera podczas trasy z Skid Row spotyka w 1992 roku w Minneapolis niepozorny zespół o dziwnej nazwie Helmet. Podczas koncertu nowojorczyków Vinnie i spółka uświadamiają sobie, że nowoczesność nie oznacza koncertów na stadionach i grania ze sławnymi tego świata. Nowoczesność czai się w małych klubach a jej nośnikami są właśnie takie niepozorne zespoły pokroju Helmet. Niesamowite brzmienie, połączenie elementów hard core’a. Rytmika bardzo osadzona i przede wszystkim praca gitar. Z takimi wrażeniami zespół wrócił do studia, gdzie zarejestrował kolejny album zatytułowany „Vulgar Display Of Power”. Wulgarny pokaz siły...
W tym momencie następuje jednak pewien dysonans. Nie chodzi o zespół ale o fakt, że słuchacze, dziennikarze i media doznają tu lekkiej schizofrenii. Bowiem dla jednych to właśnie wyżej wymieniony album jest opus magnum Pantery inni zaś wychwalają pod niebiosa kolejne dzieło „Far Beyond Driven”. Kwestia sporna. Pokaz siły faktycznie mógł zachwycić. Nie ma tu śladu po glamowaniu czy heavy. Jest za to hard core, jest znakomita praca gitary i bębenków. Wszystko zostało podporządkowane wyeksponowaniu wątku rytmicznego muzyki. Miraż thrash metalu z hard core’owym nadzieniem dał efekt dość niecodzienny. Należy dodać do tego bardzo dobrą i na wskroś oryginalną produkcję. Charakterystyczne stało się metaliczne, lekko odhumanizowane brzmienie, które mimo ogromnego ciężaru swobodnie można nazwać sterylnym. Czegoś takiego zespołowi brakowało. Wulgarny pokaz to ostatni album zarejestrowany w studiu Pantego. Warto wspomnieć także o wizerunku zespołu. Poznikały gdzieś kolorowe wdzianka, pojawiły się bardziej konwencjonalne stroje zaś największą metamorfozę przeszedł Phil, który oprócz tego, że zaskakiwał licznymi tatuażami pozbył się zupełnie włosów. W zasadzie można powiedzieć, że zapoczątkował pewną modę, która zapanowała wśród metalowej braci – zamiast bujnego owłosienia – łysa czaszka... Do dzisiaj ta tendencja utrzymuje się i jeśli nawet zabrzmi to banalnie to właśnie Anselmo jest w jakimś sensie ojcem tego pomysłu. Zresztą, trzeba przyznać, że obcięcie spowodowało jeszcze bardziej agresywny wygląd. Teraz nie ma już wątpliwości kto rządzi w metalu. Kolejna płyta, wspomniana już „Far Beyond Driven” (1994) przyniosła kilka dodatkowych zmian. Mianowicie do mirażu thrash i hc dodała jeszcze zupełnie nieprzewidywalne aranżacje. Utwory z tej płyty są pogięte, postawione na głowie i nieprzewidywalne. Dla piszącego te słowa to właśnie w tym momencie zespół zaprezentował formę nieporównywalną z nikim innym. Technicznie bez zarzutu, brzmieniowo genialnie... Utwory są rozbudowane i zdecydowanie wykraczające poza schemat zwrotkowo refrenowy. Formalne komplikacje nie ujmują niczego samym kompozycją. Riffy gitarowe na tej płycie nabrały jakiejś głębi która poraża. Najlepszym przykładem na to, że płyta była kolejnym małym przełomem w mentalności muzyków świadczą reakcje ludzi i znakomicie przyjęte koncerty. Po trasach promocyjnych tej płyty zespół robi sobie przerwę, którą najaktywniej wykorzystuje Phil, który chyba zawsze zaangażowany był w przeróżne projekty. Wraz z grupą Down realizuje debiutancką płytę, która swoim postsabbathowskim brzmieniem przynosi mu uznanie nie mniejsze niż wyczyny w macierzystej formacji. Philip przyznaje, że ciągle musi coś robić. Zresztą, niedawno ukazała się kolejna ciekawa produkcja mianowicie Superjoint Ritual, o którym wspomniałem już na początku. To duży krok w karierze tego człowieka, który niejedno już przeżył. Wspomnieć warto też o drugiej płycie Down, która jest zdecydowanie najsilniejszą pozycją w dyskografii Phila. Wracając do macierzystej grupy – Pantera budzi się z chwilowej przerwy by rozpocząć pracę nad nową płytą. Tym razem działania przenoszą się do studia Darrella. To posunięcie pozwoliło zespołowi na spokojną pracę. Efekt w postaci płyty „The Great Southern Trendkill” pokazuje jakie zmiany nastąpiły w ostatnich latach. Przede wszystkim – czy komuś się to podoba czy nie – zespół uprościł swoje utwory. Znowu dominuje schemat piosenkowy. Płyta broni się znakomitymi brzmieniami, większą melodyką utworów, ale jednocześnie niesamowitym zbrutalizowaniem partii wokalnych. Tu słychać prawdziwą wściekłość. Sam Phil przyznał, że chyba troszkę przesadził, jednak dokument tamtego okresu pozostał. Płyta wywołała sporo kontrowersji. Dla niektórych była po prostu świadectwem kryzysu w zespole. Zarzucono jej brak rozwoju, wtórność i przesadę w szafowaniu nienawiścią (to o tekstach...) Za to płyta ma znakomitą okładkę i genialną produkcję. Choć nie ukrywam, że tak naprawdę o wiele bardziej podoba mi się ostatnie dzieło zespołu, nagrany po czterech latach milczenia album „Reinventing The Steel” (2000). Już trzy lata upłynęły od wydania tej płyty, jednak chyba oprócz „Far...” to właśnie to dzieło broni się najlepiej. Najbardziej dojrzałe zawiera mnóstwo rozwiązań, których wcześniej Pantera nie stosowała. Szczególnie przykuwa uwagę rytmika kawałków. Bardzo zróżnicowana, ze znakomitą pracą bębnów. Ciekawie radzi sobie Darrell, który często wyczarowuje z gitary dźwięki zgoła mocno odbiegające od zwykłych riffów. Można powiedzieć, że rozwój Pantery idzie w dobrym kierunku. Dla miłośników płyt koncertowych należy też dodać, że w 1997 roku nagrany zostaje album koncertowy – „Official Live:10 Proof”. Całkiem ciekawie puentuje wszystkie lata działalności zespołu a jednocześnie zachowuje wszelkie cechy koncertu – brud, pomyłki, siłę, reakcję publiczności. Dla nas jest to szczególnie cenna sprawa, tym bardziej, że zespół nie zawitał do Polski a jedyna okazja została zniweczona przez wydarzenie po 11 września 2001 roku.
W 2002 roku Anselmo poprosił o przerwę, aby mógł się skupić nad drugim wydawnictwem zespołu Down, Down II . Nastąpił faktyczny rozpad Pantery. Po wydaniu tego albumu Anselmo poświęcił się innemu swojemu projektowi ubocznemu, Superjoint Ritual (założonemu jeszcze na początku lat 90.) i nagrał debiutancki album Use Once and Destroy, który został doceniony przed media i fanów, jednak nie odniósł sukcesu na miarę Pantery. W 2003 Anselmo nagrał drugi album Superjoint Ritual, A Lethal Dose of American Hatred, który przyniósł muzykę bardzo podobną. W tym samym roku wyszedł kompilacyjny album zawierający największe hity - Reinventing Hell. Vinnie Paul i Dimebag Darrell założyli zespół Damageplan, na początku 2004 wyszedł jego debiutancki album New Found Power, który był próbą połaczenia stylistyki Pantery z bardziej przebojowymi melodiami.
8 grudnia 2004 podczas koncertu Damageplan w Columbus (Ohio) Dimebag Darrell został zastrzelony, 2 innych członków ekipy technicznej zostało rannych.
Członkowie zespołu
"Dimebag" Darrell Abbott - gitara
Vinne Paul Abbott - perkusja
Rex Brown - gitara basowa
Philip Anselmo - śpiew (1988-2003)
Terry Glaze - śpiew (1983-1984)
Terrence Lee - śpiew (1984-1988)
Dyskografia
Metal Magic 83'
Projects In The Jungle 84'
I Am The Night 85'
Power Metal 88'
Cowboys From Hell 90'
Vulgar Display Of Power 92'
Far Beyond Driven 94'
The Great Southern Trendkill 96'
Official Live: 101 Proof 97'
Reinventing The Steel 00'
Reinventing Hell - The Best Of Pantera 03'
The Best Of Pantera
Video/DVD
Cowboys from Hell 91'
Vulgar Videos 93'
3 Watch It Go 97'
Vulgar videos from hell 99'