IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Recenzje albumów i innych dokonań Iron Maiden!

Moderator: Administracja i Moderacja SanktuariuM

MaYeR
-#Trooper
-#Trooper
Posty: 485
Rejestracja: pn mar 31, 2003 12:55 pm
Skąd: Lublin

IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: MaYeR » śr lut 01, 2006 5:55 pm

W tym temacie piszcie swoje recenzje nt. albumu SOMEWHERE IN TIME

Awatar użytkownika
paniron
-#Moonchild
-#Moonchild
Posty: 1948
Rejestracja: śr sty 25, 2006 7:00 pm
Skąd: Elm Street 1428

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: paniron » czw lut 02, 2006 3:38 pm

Po sukcesie najlepszej a zarazem najbardziej morderczej trasie World Slavery Tour
zespół wreszcie może sobie pozwolić na pierwszy dłuższy odpoczynek.
Przerwa trwa 4 miesiące, po czym muzycy nagrywają najdroższy jak do tej pory album -
Somewhere In Time.Cała płyta nagrywana jest w kilku miejscach w europie a całośc
ich wysiłku zostaje zmiksowana w Nowym Jorku.Album ukazuje sie 11 października 1986 roku
i zdobywa 3 miejsce na brytyjskich listach przebojów.Również w Sanach Zjednoczonych
jest duże zainteresownie nową płytą, co jest zapewne spowodowane wcześniej wspomnianą
trasą obiegającą Amerykę.Album został opatrzony w jedną z najlepszych okładek,
która w doskonały sposób ukazuje to co znajdziemy na płycie.Widzimy
na niej Eddiego - cyborga, dumnego i pewnego siebie, jakby "zatrzymanego w czasie" w chwilę
po wykonaniu egzekucji na cybernetycznym rebeliancie.Wprawne oko wyłapie mnóstwo różnych
odniesień do prawie wszystkich wcześniejszych dokonań.Znajdziemy tu Aleje Akacjową i Ruskin Arms,
są piramidy ,bar Aces High, zegar wyświetlający " 2 Minutes To Midnight", a także kino
na ekranie którego króluje "Live After Death", oraz... "Blade Runner" czyli dzieło Ridley'a Scotta
z 1982 roku pt."Łowca Androidów".Cały album jest jakby w stylistyce tego filmu i z powodzeniem
mógłby posłużyć jako ścieżka dźwiękowa, gdyby tylko powstał 4 lata wcześniej.Zarówno w filmie
jak i na omawianej płycie wyczuć można specyficzną słodko-gorzką atmosferę.
Jeżeli chodzi o zawartość krążka to rzeczą która najbardziej
rzuca sie na oczy a właściwie na uszy jest zmiana brzmienia.Harris i spółka po raz pierwszy użyli
syntezatorów, dzięki czemu dżwięki gitar wydają sie być bardziej przestrzenne, nie są już takie
ostre jak na wsześniejszych albumach.Cała płyta jest bardzo spójna, tworzy bardzo charakterystyczny
klimat, a większośc utworów odnosi sie do o jednej rzeczy jaką jest czas.Jednak jak zauważa
Adrian Smith:"Zważywszy na to,co do tej pory przeszliśmy i gdzie byliśmy, nie jest wcale takie dziwne,
że większośc utworów w taki czy inny sposób dotyczyła czasu - czasu straconego, lub czasu nauki,
która wiele nas kosztowała.Wszytko można tam znaleść czytając między wierszami...".Właściwie
cały album ma tylko dwóch autorów: Steve'a oraz Adriana.Tylko w jednym utworze dołącza sie Dave,
natomiast brak jest jakiejkolwiek ingerencji pana Dickinsona!!!
Ale wracając do tematu.Album otwiera utwór prawie tytułowy "Caught Somewhere In Time"
raczej typowy ze świetnymi solówkami, dalej singlowy " Wasted Years"
najbardziej przebojowa piosenka w całej dyskografii autorstwa Adriana.
Jest ona troche "nie w stylu" maiden, wydana na pierwszym singlu z tejże płyty
(prawdopodobnie ze wzgledu na rynek amerykański).Rewelacyjny jest teledysk do tego utworu,
w którym mozna znaleść spoko polskich akcentów.Kolejny "Sea Of Madness" trochę "paranoiczny",
z fajnym zwolnieniem w środku."Heaven Can Wait" jako czwarty utwór posiada charakterystyczny
refren doskonale sprawdzający sie podczas kocncertów;" The Loneliness Of The Long Distance Runner"
napisany co prawda przez Harrisa wydaje sie nieco odstawać od całości,jednak następne 3 utwory
spokojnie to rekompensują.Są to "Stranger In A Strange Land" troche przygnebiajacy, opowiadajacy
o wyprawie polarnej.Kolejny autorstwa Adriana i Daveya "Deja Vu" energiczny i szybki kawałek;
i wreszcie finał w postaci "Alexander The Great" opisujący wiadomo kogo.Początkowo zaczyna się
delikatnymi smugnięciami wiatru, następnie równie delikatne gitarowe intro i bebny, które w
wybijają rytm dla maszerującej armii Aleksandra...
Podsumowując można łatwo stwierdzić, że jest to album wyjąkowy, może troche niedoceniany i
przygnieciony sukcesem kolejnego krążka.Z jednej strony nowoczesne brzmienie i chęć
pójścia do przodu. Z drugiej nostalgiczne spojrzenie wstecz na własne dokonania.To właśnie
podczas pisania materiału na ten krążek zarysowały sie pierwsze różnice pomiedzy
muzykami, w efekcie których nastąpiły w późniejszym okresie zniany personalne składu.
Dla mnie mimo iż nie uważam go za największe osiągnięcie jest on jednym z najważniejszych
w całej karierze zespołu.Żadna inna płyta nie była przeze mnie tyle czasu przesłuchiwana i
żadnej nie poświęciłem tyle czasu co tej trwajacej niewiele ponad 50 minut płycie.

adam IM
-#Trooper
-#Trooper
Posty: 337
Rejestracja: pn maja 01, 2006 5:50 pm
Skąd: z wioski zwanej zabrze

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: adam IM » czw maja 04, 2006 11:10 pm

1-Caught Somewhere In Time 10
2-Wasted Years 9
3-Sea of Madness 8
4-Heaven Can Wait 9
5-The Loneliness of the Long Distance Runner 10
6-Stranger in a Strange Land 8
7-Déjà vu 9
8-Alexander the Great 8

Średnia 8,8

Po tym co mówił wcześniej w swoich wywiadach Bruce, płyta jest dużym zaskoczeniem dla fanów zespołu. Pierwszy raz w swojej historii Iron Maiden zastosowało syntezatory gitarowe :!::!::!: Zabieg bardzo dobry. Płyta brzmi o wiele soczyściej od poprzednich dokonań zespołu. W utworach jest więcej przestrzeni i więcej smaczków, które słychać dopiero po wielokrotnym przesłuchaniu albumu. Cały album jest bardziej gitarowy niż rytmiczny tak jak „Powerslave” no i przede wszystkim szybszy. Chłopaki z sekcji: Steve i Nicko mają co robić prawie przez 90% płyty zasuwając na wysokich obrotach. Płyta również jest bardziej techniczna niż poprzedniczka co słychać w partiach gitar gdzie w wielu utworach oprócz prostych riffów jest pełno przygrywek, wypełniaczy i ozdobników. Ale najfajniejsza jest ta przestrzenność dźwięku, który otacza słuchacza.

Caught Somewhere In Time – bardzo dobry przestrzenny dźwiękowo wstęp. Już słychać że to coś innego niż w poprzednich albumach, na główny plan wybija się syntezator gitarowy. Powoli utwór się rozkręca i … nagle duże tempo. Co ten Nicko wyprawia na tej stopie :?: Coś wspaniałego dźwięki jak z karabinu maszynowego. Przez bite siedem minut takiej nawałnicy rytmicznej robi wrażenie i do tego gitary, naprawdę piękne linie melodyczne, unisona między zwrotką a refrenem no i sam refren. Gitar jest pełno i nie są to tylko proste riffy ale dużo ozdobników. Przejście do partii solowych utworu to klasyka Maidena, solo grane nie tylko na prostym schemacie melodycznym ale na dość połamanym rytmie i kolejna część solówki zagrana z dużą finezją i piękną melodią bardzo przemyślana. Powrót do lifemotiwu bardzo płynny. Głos Bruca w całym utworze brzmi bardzo dobrze z tym pogłosem no i fakt że cały czas w wysokich rejestrach. Zakończenie typową kodą w wykonaniu IM. Dla mnie super, mogę tego kawałka słuchać do upadłego.

Wasted Years – Gdy słyszałem ten utwór pierwszy raz pomyślałem “nie oni oszaleli :!: co to dico :?: monotonna perkusja wybijająca rytm jeden na jeden, to nie może być nowy Maiden. Dopiero po kilkukrotnym przesłuchaniu tego numeru docenia się jego wartość. To co wydaje się prostą rąbanką okazuje się dość skomplikowanym rytmem pełnym synkop i łamania rytmu. Już sam wstęp to koszmar dla początkujących bębniarzy :) Prosty riff zwrotki i refrenu zagrany z dużym mięchem i nielicznymi ozdobnikami dobrze współgra z wokalem Bruca. I kolejny raz Bruce drze gardło jak wysoko się da. Część utworu „pod solówki” gitar proste okrojone riffy ze zwrotki ale to SOLO !!! panowie czapki z głów. Nic dodać nic ująć.

Sea of Madness – chłopaki nie zwalniają tempa a szczególnie sekcja rytmiczna (ci to tu mają przerąbane :P ). Cały utwór to parokrotne zmiany rytmu utrzymane ciągle w wysokim tempie. Bardzo „zamulona” gitara w zwrotce ale refreny to rekompensują, dużo powietrza i to brzmienie. Przejście do środkowej część ładnym unisonem z którego wyłania się solówka i… utwór się uspokaja ale jak :?: piękna przestrzeń gitary w tle i basu do tego bardzo dobry rytm perkusji, kapitalny połamaniec i na to wszystko Bruce. Potem to już tylko replika początku utworu. Zakończenie piękna współpraca wokalu i gitary. Dyskutują sobie :)

Heaven Can Wait – wstęp to katorżnicza partia basu ( ale to dopiero widziałem na żywo) jak ten Steve to wytrzymuje :?: To kolejny numer w szybkim tempie. W miarę prosta zwrotka oparta na riffach i ten refren… wpuszczenie powietrza w ten gąszcz gitary ze zwrotki. Bruce znowu zdziera gardło bardzo wysoko. Solo na wysokich obrotach żal mi Steva :) i zmiana tempa coś co lubi publiczność na koncertach, miejsce na wspólny śpiew. Prosty chórek a na to odpowiadająca gitara bardziej w stylu Rush niż Maiden ale za chwilę wszystko wraca do normy i tempo i gitary, szybkie solo może czasami trochę przekombinowane ale spójne. Koniec to jeszcze raz popis sekcji ci mają kondycję :)

The Loneliness of the Long Distance Runner – wstęp klimatem nawiązujący do Caught… spokojny wręcz melancholijny ale to tylko wstęp :P . Kolejny raz tempo utworu skacze nagle do galopu w zwrotce. Ale to jeszcze mało refren to już pogo a’la punk-rock lub jak kto woli trash (z tym że to było potem) :P już się przyzwyczajamy powoli to tego rytmu gdy nagle kolejna zmiana, i kolejna i tak w kółko. Nicko jest niezmordowany za swoimi garami, na to wszystko nałożone piękne unisona gitarowe i solowe partie grane na przemian przez duet Adrian – Dave. Prawdziwy bieg ale nie jak w tytule długodystansowy spokojny a maraton rozegrany w tempie sprintu :P

Stranger in a Strange Land – przyszedł w końcu czas na odpoczynek od tej gonitwy tyle że nie dla sekcji rytmicznej, tu panowie Steve i Nicko po raz kolejny na tej płycie harują jak woły mimo że tempo kawałka jest umiarkowane. Spokojna zwrotka wykonana praktycznie na podkładzie sekcji rytmicznej z drobnymi wstawkami gitarowymi. Ten kawałek ma w sobie bardzo dużo przestrzeni i feelingu. Trochę mocniejszy refren i środek utworu uspokojone granie. Prawie solowe popisy Steve’a na tle spokojnej ale ostrej gitary i syntezatora do momentu solówki, która atakuje jak dzikie zwierze.

Déjà vu – ładny rozleniwiający wstęp dla zmyłki :P . To kolejny kawałek zagrany na wysokich obrotach z typowymi dla zespołu zmianami rytmu. Dużo gitar grających unisona, wspomaganych syntezatorem. Najkrótszy utwór na płycie ale w tym kawałku jest mnóstwo dźwięków. O sekcji rytmicznej nie będę się już rozwodził bo to kolejny raz gdy dostają łupnia i mają mało miejsca na odpoczynek. Krótki tekst zaśpiewany tak jak w poprzednich utworach wysoko Dickinson wyciska ostatnie poty ze swoich strun głosowych.

Alexander the Great – intro jak w utworach z TNotB, marszowy spokojny wstęp ładnie rozwinięty do zwrotki. Miał z tego być utwór epicki ale do Rime of the … temu utworowi brakuje rozmachu. Dobry środek utworu oparty na stylizowanym greckim motywie muzycznym. Solówka prosta bez jakichś udziwnień i fajerwerków technicznych do momentu łamania rytmu gdzie zmienia się jej klimat aby naglę powrócić do zwrotki. Słowa tekstu są raczej wystrzeliwane jak z karabinu niż śpiewane tylko refren jest tu bardziej melodyczny.

Awatar użytkownika
IronCezarek
-#Clairvoyant
-#Clairvoyant
Posty: 1175
Rejestracja: sob cze 26, 2010 10:55 am
Skąd: Nowe Skalmierzyce

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: IronCezarek » czw sty 06, 2011 9:18 am

Ostatnio przesłuchałem ten album i uznaje: Jest świetny! Może najlepszy Maiden'ów. Dwa utwory Stranger in a Strange Land i Caught Somewhere in Time, dwa najlepsze utwory z tej płyty. Stranger to chyba najlepszy kawałek jaki w życiu słyszałem. Żałuje że tak późno sięgnąłem po tą płytę. Wasted Years świetne, Sea of madness trochę gorszę, Heaven can wait fajne, wyłącznie okrzyk w środku "OOOOO". W The loneliness of the long distance Runner jest prawdobodobnie najlepsze intro Maiden'ów, z samą piosenką trochę gorzej, ale równie świetna, wyłącznie Run, on and on, Run, on and on, The loneliness of the long distance runner. Deja Vu to w miarę dobry utwór. A Alexander jest świetny, ze świetną solówką Adriana ;)

Caught Somewhere in Time - 10/10
Wasted Years - 10/10
Sea of Madness - 9/10
Heaven Can Wait - 10/10
The loneliness of the long distance runner - 10/10
Stranger in a strange land - 10²/10
Deja Vu -9/10
Alexander - 10/10

Ocena Końcowa: 10/10 (za Stranger'a ;) )

Awatar użytkownika
Vorgel
-#Lord of light
-#Lord of light
Posty: 8097
Rejestracja: śr sty 27, 2016 5:26 pm

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: Vorgel » sob sty 30, 2016 4:25 pm

Najlepsza płyta Iron Maiden. Ma się wrażenie, że przez te wszystkie wczesne lata poszukiwali takiego brzmienia i wyszli z nim akurat w momencie, gdy sam metal bardzo się zmieniał. Jak się okazuje nie musi być Strat i Marshall by brzmiało dobrze, wystarczy Jackson i Gallien - Krueger no i kunszt kompozytorski Adriana Smitha. Smith napisał najlepsze swoje utwory na tę płytę i tym samym udowodnił, że Maiden to nie tylko Steve Harris i te jego słynne galopady. Sam Harris zresztą też się nieźle spisał, bo to on jest autorem kawałka tytułowego i epickiego Aleksandra. Solówka w tym pierwszym udowodniła mi czarno na białym, że najlepszym gitarzystą w Iron Maiden jest i będzie Adrian Smith. Tradycyjny bądź co bądź metal zyskał tu niesamowicie futurystyczny blask. Tak na marginesie, jeśli chodzi o okładkę to też mój ulubiony album Ironów. No, jak nie liczyć singli bo najlepsza okładka Maiden ever to...też nomen omen singiel z tej płyty (Stranger in a Strange Land). No ale niestety Somewhere in Time jakkolwiek status kultowy posiada, została bardzo niedoceniona przez samych fanów. Szkoda.

RALF
-#The Alchemist
-#The Alchemist
Posty: 10216
Rejestracja: czw maja 24, 2007 11:16 pm
Skąd: Pabianice

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: RALF » sob sty 30, 2016 4:32 pm

Dla mnie to album tak samo genialny, jak ssoass - śpiew Brucea, sola, rytmika - arcydzieło.

Powerslave_Dś
-#Ancient mariner
-#Ancient mariner
Posty: 500
Rejestracja: wt sty 19, 2016 6:42 pm

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: Powerslave_Dś » sob lut 06, 2016 1:07 pm

Album genialny, świetny gitarowo gdzie najlepiej widać jak świetnie uzupełniają się Adrian i Dave bo to pierwsza płyta gdzie ich style są tak łatwo do odróżnienia. Album był bardzo niedoceniony jakoś 15 lat temu, ale teraz chyba już nie. Ma swoją grupę fanów, wiele osób nawet stawia go na pierwszym miejscu. Wszystko byłoby świetnie gdyby nie to, że jedynym już granym utworem z tej płyty jest Wasted Years. Utwór tak mało reprezentatywny dla tego albumu jak Run to the Hills dla Number of the Beast.
Myślę, że Iron Maiden z lat 1982-1988 było unikatowe ze względu na tak małą ilość typowych wypełniaczy na tych płytach.

RALF
-#The Alchemist
-#The Alchemist
Posty: 10216
Rejestracja: czw maja 24, 2007 11:16 pm
Skąd: Pabianice

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: RALF » sob lut 06, 2016 1:11 pm

Zdecydowanie po 29-30 latach jest bardziej doceniany niż w czasie premiery :)

Powerslave_Dś
-#Ancient mariner
-#Ancient mariner
Posty: 500
Rejestracja: wt sty 19, 2016 6:42 pm

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: Powerslave_Dś » sob lut 06, 2016 1:16 pm

Najbardziej niedocenione są Killers i X Factor i to chyba nie podlega większej dyskusji. Piece of Mind i Somewhere in Time są nie tyle niedocenione co mają pecha, że sąsiadują z trzema najpopularniejszymi albumami Iron Maiden z lat '80 czyli Number of the Beast, Powerslave i Seventh Sonem.

Awatar użytkownika
LukaSieka
-#The Alchemist
-#The Alchemist
Posty: 14469
Rejestracja: pt lut 22, 2013 12:35 am
Skąd: Konin

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: LukaSieka » ndz lut 07, 2016 12:54 pm

Najbardziej niedocenione są Killers
Z tym niedocenianiem "Killers" to akurat jest tak, że dzisiejsze dzieciaki mają z tym problem. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek z moich kumpli kiedyś w laatch 80tcyh czy 90tych psioczyli na te płytę. Było wręcz odwrotnie. Wszyscy "Killers" uwielbiali, jak i całe Iron Maiden do 1988 roku, bo z "No Prayer For The Dying" już było bardzo różnie.
So what if the master walked on the water. I don't see him trying to stop the slaughter.

Powerslave_Dś
-#Ancient mariner
-#Ancient mariner
Posty: 500
Rejestracja: wt sty 19, 2016 6:42 pm

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: Powerslave_Dś » ndz lut 07, 2016 1:30 pm

Znam wielu starych fanów Iron Maiden i chyba tylko jeden Killers stawiał najwyżej. Były redaktor Teraz Rocka, obecnie tłumacz, który mi opowiadał, że po odejściu Di Anno do Dickinsona przekonał się dopiero na Somewhere in Time. Jego ulubione zespoły to były Motorhead i Destruction i praktycznie całe NWOBHM gdzie wypowiadał się z pozycji eksperta.
Inni starzy fani z którymi miałem przyjemność rozmawiać raczej o czasach Di Anno nie wypowiadali się tak ciepło. Lubili owszem, ale byli to przede wszystkim fani Dickinsona. Albumem zdecydowanie najbardziej lubianym było Powerslave. W dalszej kolejności: The Number of the Beast, Piece of Mind i Somewhere in Time. Seventh Son właśnie jakby mniej. Takie moje obserwacje.
Może inaczej to wyglądało w samych latach '80, a inaczej po latach.
Jeśli chodzi o młodych fanów, to wiadomo, że młodzi ludzie lubią płyty przebojowe, a na Killers typowych przebojów brak takich jak np. Running Free, Run to the Hills, Number of the Beast, Trooper czy Two Minutes to Midnight. Jeden tylko Wrathchild ma taki potencjał. Killers to album, któremu trzeba poświęcić więcej czasu i wtedy doceni się takie utwory jak Another Life, Genghis Khan czy Prodigal Son.

Awatar użytkownika
marian_Fe
-#Prisoner
-#Prisoner
Posty: 108
Rejestracja: wt maja 14, 2013 1:12 pm
Skąd: Polska

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: marian_Fe » czw lis 30, 2017 8:57 pm

Bardzo dobra płyta. Inne brzmienie, takie wymuskane, elektroniczne. No i te słynne syntezatory. Ale wcale nie znaczy to, że jest coś nie tak. Przeciwnie. Już otwierający kawałek jest kapitalny. Porywająca, szybka galopada tak charakterystyczna dla Maiden z typowym zakończeniem. Rewelacyjne wymiany solówek, z których słyną Murray i Smith, melodyjny refren. No i coś, czego do tej pory nie było, czyli dodające 100 % energii tremolo na stopie Nicko.
A potem w drugim kawałku jak dla mnie nirvana… I nie zmienią tego żadne głosy, że to komercha i disco. Wasted na zawsze pozostaną jednym z moich ulubionych utworów tego zespołu. Gdy pierwszy raz go usłyszałem dodatkowo w połączeniu z super teledyskiem w TV nie mogłem wyjść z podziwu. Kapitalna aranżacja, porywające gitary we wszystkich aspektach tj. wstęp, melodie w zwrotce i refrenie, analogicznie śpiew. Super tekst. Niby prosty, ale jakże aktualny w każdym czasie. No i to solo Adriana. Coś niebywałego. Jaki kunszt. Pokazać zarówno super technikę jak i mega melodyjność chwytającą za serce idealnie pasującą do charakteru piosenki. Mistrzostwo. Jak dla mnie utwór kompletny.
Inny numer, który z pewnością muszę wyróżnić to Heaven can Wait. Znowu czad, który nie pozwala spokojnie usiedzieć. Po prostu musisz wstać i udawać, że jesteś na scenie i grasz, albo śpiewasz. A potem wpadasz w ten melodyjny refren i czujesz jakbyś płynął gdzieś po niebie. Później solówkowe wojny i znowu ogień z wokalem Bruce’a w tle. I to słynne łooo, przy którym nie możesz się powstrzymać od samodzielnego śpiewania. Super kawałek, esencja Ironów.
Do wszystkiego dokładamy nieco pokręcone rytmicznie, ale nie pozbawione melodii Sea of Madness. W Loneliness wydawałoby się, że będziemy mieli ciężkie riffy, a tu niespodzianka. Bo znowu szybki numer, choć początek może zwiastować coś innego, no i jakże charakterystyczne melodyjne zagrywki gitarowe, bez których Maideni nie mogą żyć. Przyciążenie mamy w Stranger in a Strange Land i do tego okraszone fajnymi melodiami. Naprawdę miło się słucha tego numeru. Przywodzi nieco na myśl Marinera. Uspokojenie w środku to ponownie esencja ironowania, a potem jak zwykle przeskok do cięższego grania. Deja vu dla odmiany podobny do Heaven can wait. Nie wiem jak inni, ale ja przy takich numerach nie mogę być spokojny, nosi mnie. Melodie, szybki rytmiczny galop w zwrotce. Refreny same nakręcające do śpiewu. Gitary dostarczające co chwila nowych melodyjnych zagrywek. Super, super, super. No i kończący płytę Alexander… Typowo Maidenowa suita w jak najlepszym stylu. Jeszcze bardziej podobna do Marynarza, który jest tu przecież wyznacznikiem. Ale wcale nie gorsza. Rozbudowana forma, świetne melodie, utwór skończony.

Podsumowując płyta nie ma słabych punktów, wszystkie numery stanowią klasę samą w sobie. Każdy fan zespołu powinien ją znać na pamięć.

Awatar użytkownika
Mr. M
-#Lord of the flies
-#Lord of the flies
Posty: 3979
Rejestracja: pt sty 08, 2010 4:21 pm

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: Mr. M » czw lis 30, 2017 11:19 pm

Hah, po tylu latach słuchania jakoś nigdy mi nie przyszło do głowy, że Heaven Can Wait i Deja Vu mogą być jakoś podobne :B

Awatar użytkownika
marian_Fe
-#Prisoner
-#Prisoner
Posty: 108
Rejestracja: wt maja 14, 2013 1:12 pm
Skąd: Polska

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: marian_Fe » sob gru 02, 2017 12:00 am

Hah, po tylu latach słuchania jakoś nigdy mi nie przyszło do głowy, że Heaven Can Wait i Deja Vu mogą być jakoś podobne :B
Podobne w sensie charakteru i konstrukcji utworu. Nie melodii, rytmu i tym podobnych :)

Awatar użytkownika
erosinho
-#Moonchild
-#Moonchild
Posty: 1748
Rejestracja: czw sie 19, 2010 6:35 pm
Skąd: Góra Kalwaria

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: erosinho » ndz sty 14, 2018 3:54 pm

Jak dla mnie to najsłabszy album klasycznego składu, co nie zmienia faktu że jest świetny.
Co ciekawe, zauważyłem, że jest bardzo ceniony przez osoby nie będące jakimiś zagorzałymi fanami Maiden. Znam kilka osób, które bardzo lubią Ironów, bywają na koncertach, ale umówmy się - nie znają na pamięć każdej płyty. I bardzo często słyszę opinie od tych osób, że najbardziej z płyt zespołu podchodzi im właśnie SiT.

Awatar użytkownika
Bon Dzosef
-#The Alchemist
-#The Alchemist
Posty: 11449
Rejestracja: wt kwie 05, 2016 5:28 pm

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: Bon Dzosef » ndz sty 14, 2018 4:02 pm

Jak dla mnie to najsłabszy album klasycznego składu, co nie zmienia faktu że jest świetny.
Co ciekawe, zauważyłem, że jest bardzo ceniony przez osoby nie będące jakimiś zagorzałymi fanami Maiden. Znam kilka osób, które bardzo lubią Ironów, bywają na koncertach, ale umówmy się - nie znają na pamięć każdej płyty. I bardzo często słyszę opinie od tych osób, że najbardziej z płyt zespołu podchodzi im właśnie SiT.
To ja zupełnie na odwrót, SiT cenia głównie znajomi diehard fani, podobnie jak PoM. Z kolei Ci, ktorzy po prostu lubia Maidenow najbardziej lubia TNOTB.
Lubie Iron Maiden i Megadeth

pz = shakin stevens

oddawac długie podpisy

Deleted User 8107

Re: IRON MAIDEN 1980-2005/ SOMEWHERE IN TIME - recenzje

Postautor: Deleted User 8107 » sob paź 28, 2023 7:44 am

Czy metal i syntezatory mogą iść w parze? a no mogą i mogą wypaść wręcz rewelacyjnie. Szósty album Iron Maiden, od dwóch lat mój nr 1, ale czy na pewno? może Synek wróci na tron, który okupował ponad 20 lat. To się okaże w następnym odcinku, ale nie przedłużając jedziemy z recką:

Caught - kosmiczne intro, jak to dobrze, że wreszcie po tylu latach zagrali to na żywo. Wjeżdża wokal, sekcja zasuwa jak szalona, Dickinson wyje, że aż miło :D ile smaczków jest na tej płycie, to głowa mała. A wracając do okładki, to moja druga ulubiona jeśli chodzi o nich (zaraz po Live After Death) refren bardzo dobry. Sołówki: Na pierwszy ogień leci Dave, uwielbiam te perkę Nicko jak okłada gary w trakcie solówek xD. No i drugie solo, czyli Adrian - chłop rozwala system, co za mięcho!!! co za styl, meeen xD. Kolejna zwrotka, równie udana. Jeszcze raz refren i powoli zbliżamy się do końca tego rewelacyjnego otwieracza. Znakomity pulsujący bas Steve'a pod koniec i fajne gra Nicko. Jestem na tak :)

Wasted - Największy hit z tej płyty, jest przebojowo i chwytliwie. Początek zaczyna się pysznie. No i ten refren, najlepszy w historii Iron Maiden!!! coś pięknego, szkoda, że nie mają tak wiele chwytliwych kompozycji, ja wiem... jest masa przebojowych kawałków w ich dyskografii, ale mogliby zrobić więcej takiego grania jak WY czy CIPWM, przeznaczonego na rynek amerykański. Kto nie lubi takich klimatów? :D no i zbliżamy się do najlepszego momentu wałka, moment przed solówką, akcja nabiera tempa i to solo, tak to Adrian Smith, co za solo jedno z jego dwóch najlepszych w karierze IMO. Jeszcze raz ten zabójczy refren i koniec.

Sea - Bas tak klekocze, że człowieku. Wjeżdża Bronek i jest bardzo klimatycznie. Refren dobry, ale nie ma startu do takiego WY. Kolejny raz refren i po raz kolejny H wymiata nieziemsko podczas swojej solówki. Następnie mamy zwolnienie i uuuu uuuu uuuu (do dziś nie wiem kto to śpiewa, albo już nie pamiętam) bardzo fajny moment. Fajnie by to było usłyszeć na żywo, szansa jakaś jest, skoro nawet Olka zagrali. Byle tylko był jeszcze jeden leg w europie. Jeszcze raz refren i końcówka, to powtarzanie Madness może trochę irytyować, ale solo w tle bardzo wyczesane. Dziękuję.

Heaven - Zaczyna się basikiem Harrisa, a za niedługo cały skład dołącza do tej galopady. Bruce szybko śpiewa. Bardzo dobra gra McBraina i ten refren, trochę infantylnie brzmi, ale jaki przebojowy :) Dave i jego solo - jest ok. Moment na który wszyscy czekali ooooo ooooo ooooo - śpiewane przez kibiców. Wielki ta płyta ma potencjał. Ok i solo Adriana - co za czad, genialne brzmienie. Jak na niego ultra szybkie, Shredderka pełną gębą, uwielbiam takie klimaty. Jeszcze jedna zwrotka i refren. A na żywo ten wałek zawsze robi robotę.

Długodystansowiec - Najlepsze intro Maiden (A nie te gówna Harrisa i Gersa z ostatnich płyt) jak z filmu normalnie, idealne na dzwonek na telefon xD. I momentalnie ruszamy do przodu, gitary ostro wycinają, nawet pod Metallikę to podchodzi. Bruce śpiewa bardzo wysoko, ani przez moment nie zwalniają tempa (duży szacun dla sekcji) refren - niezły, ale jeden ze słabszych na tej płycie. Potem taka łupanka, ale fajne przejścia Nicko. 2:33 - gitary fajnie grają a bas klekocze. Kolejna zwrotka, Ruuuuuuuun!!! i solówki, tym razem pierwszy Adrianek, czapki z głów (na tej płycie zagrał partie życia) i Dave swoim ciągnącym się jak miód stylem, też bardzo dobrze zagrał :) kolejny raz refren (moim zdaniem o jeden raz za dużo) ale Ruuun and on na końcu wynagradza wszystko. Łupanka Nicko i zabójcze gitarki. Fajny klekot Harrisa na samym końcu. Bardzo dobry numer.

Stranger - Kolejna perełka, jak dobrze było to dwa razy usłyszeć w końcu na żywo :D. Super klawisze w tle i ten motoryczny riff. Atmosfera kawałku super buja i leniwie sobie płynie. Mamy refren, bardzo ciekawy. I to na co zawsze czekam, gdy słucham tego utworu... niesamowite solo Adriana, jego najlepsze w karierze imo. Warto też pochwalić Stefana i Nicko za fajną grę w tle. Jeszcze raz refren i gdy się wydaję, że nic już nas tak nie porwie jak solo H, to mamy na deser drugie solo również Adriana :D kosmos (zawsze pogłaszam jak muzyka się wycisza) szkoda tylko, ze Gers na koncertach je grał, ale nie można mieć wszystko. Jestem bardzo na tak.

Deja-Vu - Ładny początek Dave'a i zespół rusza jak rakieta (tradycyjnie łupanka Nicko) Refren nic specjalnego (jak na ten album) 2:47 - świetny moment, Harris nokautuje. Potem właściwie nic się aż tak nie wyróżnia, mamy mini solo Dave'a jeszcze raz i refren. Bardzo dobry, ale nigdy to nie był mój faworyt na tym krążku.

Olek - Przemowa, wiatr, łkający gitary i marszowa perkusja. Marzenie się spełniło i usłyszeliśmy go w końcu na żywo :) powoli się ten kawałek rozkręca no i ruszamy, idealny riffy i bas do skakania ( i tak było w Krakowie i pewnie na innych koncertach na tej trasie) nie jestem fanem tekstów historycznych , więc tematyka mnie zupełnie nie rusza. (mimo, że interesuje się 2 wojną światową) refren taki se. Fajne klawisze. Czas na kolejną zwrotkę i wyliczanie czego to ten cały Aleksander nie zrobił xD. 3:53 - no na ten moment czekam, sekcja zasuwa, Adrian fajnie gra, chwila dramaturgii, talerz china (chyba) i te gitary na moment przed solówkami, coś świetnego, genialny bas Steve'a :O. Pierwszy Adrian, będzie kilka solówek, ale krótkich. Chłop zamiata o ziemię. Genialne brzmienie. No i Dave (finałowe solo na płycie) bardzo dobry poziom (mnie trochę ere Powerslave przypomina) jeszcze jedna zwrotka i refren. Zmarł na gorączkę w Babilonie. Fajnie, ale raczej mnie to nie obchodzi xD. Koniec.

Oceny poszczególnych wałków:

Caught - 9,5/10
Wasted - 9,5/10
Sea - 8,5/10
Heaven - 8,5/10
Runner - 8,5/10
Stranger - 9,5/10
Deja-Vu - 8,5/10
Alex - 9,5/10

Ocena końcowa - 9/10. Najlepsza płyta Maiden (ale został jeszcze synek) w skali IM to 10/10 jak nic.

Podsumowanie: Moje top 10 płyt wszech czasów myślę jak nic. Najlepsza płyta Heavy Metalowa jaką znam, no tylko City of Evil jest lepsze grane przez A7X ,ale to nie jest taki klasyczny Heavy Metal (bardziej różnorodna muzyka) dzięki za uwagę.


Wróć do „Iron Maiden 1980-2015”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości