bylo absolutnie genialnie
william sie sprawdzil w 100%... zagrali wlasciwie wszystkie moje ulubione kawalki.. no moze oprocz angry chair... doczekalem sie moich 2 absolutnie ulubionych alicjowych kawalkow - down in a hole i would?... slyszec na zywo te dwa numery, ktore katuje swoim glosem niemal codziennie drac sie przy nich bylo czyms niesamowitym... jedyny minus koncertu to krotkawy set, ale spodziewalem sie tego, a poza tym dzieki temu zdarzylem na pociag 22:50 i nie musialem do 5 rano na dworcu siedziec
supporty:
bloodsimple - kompletnie nie moja bajka.. nie podoba mi sie taka muza zupelnie
stonesour - myslalem, ze bedzie nudno, ale o dziwo graja nawet calkiem fajnie.. chyba sie blizej zainteresuje ta kapela... no i wreszcie mam jakies trofeum koncertowe hehe zlapalem kostke gitarzysty stonesour (tego lysego
) ...
stalem w 2 rzedzie od barierek po lewej stronie... czyli tam gdzie zazwyczaj krecil sie mike inez... i tam, gdzie stoje na prawie kazdym koncercie hehe juz tam chyba przyroslem
... bylem w koszulce velvet revolver i z plecakiem na plecach (dzieki odysseyowi za brak szatni
jak zwykle musieli cos zjebac... podobno potem cos otworzyli, ale to juz po ptactwie)... ludzi na moje oko jakies 3,5 tysiaca... na pewno wiecej niz na def leppard 2,5 roku temu kiedy bylo podobno niecale 2 tysiace... ale frekwencja raczej nie powalala..szkoda..
no i jedna jeszcze uwaga muzyczna.. co prawda zaluje, ze nie bylo duffa, to jednak ciesze sie, ze zagrali wreszcie w normalnym 4 osobowym skladzie bez gosci i ze wreszcie will spiewal would?, bo na poprzednich koncertach spiewali to najczesciej inni.. anselmo byl w would tragiczny, spiewaj jakis jeszcze koles, ktory tez nie zachwycil, a ostatnio hetfield i tez wyszlo kiepsko.. william zaspiewal to swietnie ... glos jego i cantrella bardzo ladnie sie 'zgrywa'...
i tylko jednej osoby przy mikrofonie tam mimo wszystko brakowalo...