Byli w Sheratonie (nie wiem czy wszyscy). Widziałem tylko Janicka, Gaddsy'ego i Bella (+ ktoś trzeci z crew, ale nie znam nazwiska).
Ogólnie najcięższy koncert na jakim byłem. Trafiliśmy w kolejkę dość wcześnie, do pierwszej 100. Stanęliśmy na pozycji Steve'a i czekaliśmy, w międzyczasie poszedłem po koszulkę. Warrior Soul jako support całkiem OK. Potem Anthrax i tu nastąpiło coś, czego się w Szwecji tak łatwo nie spodziewałem, zdobyłem barierkę, ale nie było to najlepsze, bo nic sobie pod pasek na biodra nie włożyłem, co robię nie ciężkich koncertach, jeśli mogę trafić na barierce (po Dortmundzie mi się otarcia goiły prawie 2 tygodnie, ślady miałem prawie 2 lata). Na barierce wytrzymałem w takiej postaci ok. 1,5h, do połowy setu Slayera. Wytrzymałbym dłużej, choć pewnie nie do Maiden, ale mając w perspektywie 3 kolejne koncerty, wolałem zrezygnować, teraz będę sobie zmiękczacz przygotowywał przed koncertem, niezależnie od szans (i tak mi się otarcia porobiły całkiem niezłe).
Potem Remi powiedział mi, że jakiejś dziewczynie nawet żebra tam pękły, więc naprawdę masakra.
Mniej więcej z początkiem Slayera zaczęło dość mocno padać, były przerwy krótkie, ale ogólnie padało cały czas, wliczając w to wielką ulewę przed Alice Cooper. Kupiłem płaszczyk, w toitoiu zmieniłem koszulkę (jedyne suche miejsce
) i założyłem, żeby w mokrej koszulce pod płaszczem nie chodzić.
Facet robi niezłe show, trzeba przyznać.
Stanąłem sobie trochę dalej (już chodzenie trochę bolało w te otarcia, ale i tak skakałem
), mogłem wzrokiem objąć całą scenę, do telebimów już musiałem się obrać. Na Maiden było bardzo ciasno, co było dość zaskakujące, gdyż na Ullevi, było bliżej, a było dużo luźniej.
Może dlatego, że sektor pod sceną nie był limitowany, więc pewnie było w nim znacznie więcej ludzi.
Koncert Maiden git, jak można było się spodziewać, chłopaki w dobrej formie, samych koncertów nie lubię dokładnie opisywać.
Przed Maiden ogólnie przestało padać, Bruce się cieszył, że ludzie wytrzymali i że sucho... i z pierwszymi nutami Always Look On The Bright Side Of Life na niebie pojawił się piorun, a po chwili rozpętała się wielka burza, straszne błoto się zrobiło, ogólnie niezbyt przyjemnie.
A do tego Remi nie wrócił do umówionego punktu, padł mu telefon, więc plecak odzyskałem dopiero przed 8 rano, wegetowałem w MacDonalds.
Zespołu już mi się ponownie szukać nie chciało, poza tym w takim stanie nawet wstydziłbym się próbować wchodzić do Dublinera czy pod Sheratona.
Poza pogodą w dniu koncertu i nocą po, bardzo przyjemny wyjazd, ładne miasto, git koncert.
Szwedzi szaleni, ciekawe czy bym wytrzymał cały dzień na barierce z ochroną bioder, pewnie jeszcze kiedyś się przekonam.
Chaotycznie wyszło.