Mój pierwszy odsłuch tego utworu nastąpił niedługo po przecieku, na słuchawkach w ciemności, w idealnych warunkach do zmierzenia się z tym gigantem. Przyznaję, że jak zapewne każdy z Was, byłem bardzo podekscytowany i ciekawy tym co kryje w sobie Empire of the Clouds. Intro od razu mnie urzekło, uwielbiam taki klimat. Od początku wiedziałem, że pomimo podniecenia związanego z nowym albumem, zachwyt nad tym początkiem nie minie i tak też się dzieje. Dla mnie ten utwór to kwintesencja wielkości każdego z wielkich muzyków jakimi są Bruce, Steve, Jannick, Adrian, Dave i Nicko. Taki utwór-gigant mogli stworzyć tylko dojrzali muzycy, którzy wiedzą czego chcą i co potrafią, znają swoje możliwości. Jak widać, możliwości chłopaków są chyba nieograniczone
Pasja Bruce w tym utworze sprawia, że nie można na chwilę się oderwać od słuchania, trzeba pochłaniać utwór w skupieniu, zachwycając się każdym dźwiękiem. Jedyny drobny mankament tego epika, to przedłużające się riffy w środkowej części utworu, które minimalnie nużą, ale mają jednak swój klimat i oddają nastrój utworu. Utwór oceniam na 10/10, a moje ulubione fragmenty to intro/outro, solówki, przejścia Nicko, zagrany główny motyw z początku przez gitary w okolicach 7 minuty, a także wejście wokalu Bruce'a w okolicach 12-13 minuty, gdy oddaje niesamowicie ten nastrój katastrofy, jego krzyk jakby ostrzega, wzywa do ucieczki...coś niesamowitego. Po pierwszym przesłuchaniu byłem w szoku, pamiętam jak poszedłem do dziewczyny i powiedziałem jej, że nigdy nie słyszałem czegoś takiego, czegoś tak genialnego bez żadnego zbędnego dźwięku. Po wielokrotnym przesłuchaniu muszę przyznać, że może, a nawet na pewno nieco przesadziłem, ale wciąż uwielbiam delektować się tym utworem i zazdroszczę wszystkim, którzy przesłuchają go pierwszy raz. Nie wierzę w jego wykonywanie na żywo przez całą trasę, ale liczę, że zagrają choć raz i umieszczą to na CD z trasy.