Postautor: Deleted User 2259 » wt wrz 25, 2012 4:53 pm
To kopiuje tekst,zaznaczam,że nie ja to pisałem.
Ponieważ u mnie Maiden chyba ciągle na pierwszym miejscu przed ac dc i queen, ale chyba ostatnio bardziej z przywiązania niż z podziwu, to parafrazując pewnego komika powiem, co mi się jakby nie podoba...
Po pierwsze setlista - w przewidywalności i zachowawczości może konkurować chyba właśnie tylko z braćmi Young. Lekkie, kosmetyczne zmiany i zawsze to samo. Zero jakiegokolwiek pomysłu na urozmaicenie. Dlaczego nie zagrać czasem numerów nigdy wcześniej nie granych, choćby Deja Vu, Alexander czy Only The Good Die Young. Niekoniecznie te numery (te np. bardzo chciałbym na żywo usłyszeć), ale cokolwiek nigdy nie granego. Rozumiem, że pewne rzeczy nie sprawdzają się na koncercie, ale IM ma mało takich kawałków. Trasa wspominkowa Maiden England, urozmaicenie: The Prisoner i SSOSS, rzeczywiście sporo. Poza tym to samo co zawsze. No nie, jeszcze od czapy zupełnie wstawione Afraid, kawałek bardzo zacny i piękny, ale nie bardzo pasuje do tych klimatów. Dużo lepiej sprawdziłby się "horrorowy" zbrodniczo odrzucony Infinite Dreams, zwłaszcza jakby solówki tak jak w oryginale wykonali H i Murray Evil or Very Mad Ta sama uwaga tyczy się Fear Of The Dark zresztą. Czyli przewidywalność i nuda, dobrze że muzycy rekompensują to w pewnym stopniu jakością wykonania, popisami scenicznymi czy wystrojem sceny. Aczkolwiek tak czy siak, marne to pocieszenie. Przykro mi, bo np. taka Mettalica potrafi non stop czymś zaskakiwać na koncercie... Może to też kwestia niechęci do nauczenia się na nowo pewnych numerów, a zupełnie od podstaw tych nigdy nie granych. Ostatnio grany jest bez przerwy Aces High. A dlaczego nie zaskoczyć kiedyś fanów i dać jako opener Caught Somewhere In Time. Kawałek może nie tak wystrzałowy, ale sola na pewno zacniejsze.
Po drugie Janick Gers - nie jest problemem to, że on nie umie grać czy jego akrobacje na scenie. Problemem jest to, że w Maiden nie pokazuje swoich możliwości albo robi to naprawdę sporadycznie. Gra nerwowe, chaotyczne sola, takie wymiatanie, ale bez żadnego muzycznego sensu. Sola Murraya czy H da się zapamiętać. Zawsze pojawia się w nich jakiś motyw możliwy do zanucenia, sporo zostaje w głowie (przykładem sola z Aces High - bezdyskusyjna klasyka), a u Gersa ni cholery nic nie da się zapamiętać, a to chropawe brzmienie do muzyki IM zupełnie nie pasuje. Solówkami to on błysnął naprawdę tylko kilka razy: The Assasin, Bring Your Daughter, Fear Of The Dark czy Blood Brothers. Ktoś coś może jeszcze na siłę znajdzie, ale będzie to naprawdę kilka numerów. Reszta totalny bulgot, brak jakiejkolwiek dramaturgii, nic nie zostaje w głowie. Porównajcie chociażby sola w Holy Smoke, Murray ratuje część instrumentalną... Poza tym niczym pozytywnym się jego partie nie wyróżniają, bo Murray też w sumie wymiatacz ma bluesowy feeling, świetnie opanowane legato, poza tym w tym przebieraniu paluchami po gryfie błyśnie zawsze jakiś fajny, zapamiętywalny motyw, vide właśnie Holy Smoke, choć ostatnio zapuścił się i przestał być kreatywny, fakt. Ostatnie jego popisy to takie sympatyczne wymiatanie, ale tych ciar już nie ma, co gorsza, bywa że czasem nie można go odróżnić od Jana (vide solo z FTGGOG). H - obecnie, a nawet już od 1986 bezapelacyjnie pierwsza gitara Maiden i w zasadzie kierownik muzyczny grupy. Bez niego Maideni już by nie grali w ogóle albo zaczęli występować w Vegas. Obecnie najbardziej kreatywna jednostka w zespole i zdaje się, że to on pospołu z Brucem i Stevem pcha ten wózek... Poza tym jego partie, niełatwe, a jednak czadowe i melodyjne, zawsze opowiada tą gitarą jakąś historię. Jego ostrość świetnie kontrastuje z łagodnością Dave'a. No i zawsze cholernie zapamiętywalne. A Janick? Przykro to mówić, ale dla mnie ani jedno ani drugie. Kogokolwiek się pytam, to każdy zna go tylko z "cyrkowych" popisów na scenie. Stereotyp, powie ktoś, ale o czymś świadczy... Aha i niech nie partoli solówek oryginalnie wykonywanych przez H Twisted Evil
Po trzecie Steve Harris i jego kompozycje - ostatnio gustuje w majestatycznych, długaśnych numerach. I to nie jest zarzut. Problem w tym, że nic innego poza tym nie tworzy. I to tworzy je w zasadzie według podobnego schematu: wstęp na basie, cichy wokal, wejście zespołu i śpiew, część instrumentalna często ze zmianą tempa i popisy gitarzystów oraz to warte zapamiętania - charakterystyczne solówko-motywy folkowe między solówkami, przed nimi lub też po nich, nie umiem tego inaczej nazwać, ale chyba wiecie o co mi chodzi. Począwszy od płyty FOTD zawsze to się zresztą pojawia w jego numerach. Na koniec znów wokal, zwolnienie i outro basowe z zaśpiewanymi po cichu kilkoma wersami. Jak ogólnie kompozycja jest przyzwoita to ten od lat powtarzany schemat w zasadzie nie przeszkadza, ale razi w kompozycjach słabych, a narażając się na niechęć takimi są dla mnie BB i NML, choć gwoli prawdy to drugie zdecydowanie bardziej. Niemniej ostatnio każda jego kompozycja brzmi jak wariacja na tematy afraidowo - darkowo -signofcrossowe. Dobrze, ale pytam: gdzie ten wielki 'Arry który skomponował takie czady jak większość numerów z dwóch pierwszych albumów, Numer Bestii, HBTN, Where Eagles Dare, The Trooper, Aces High...? Czy teraz stać go już tylko na to? Kolejnym problemem jest jego wtrącanie się do każdego numeru na płycie... Rozumiem to podejście, ale tylko po części. Swego czasu dając zbyt dużo swobody H i Dickinsonowi, którzy komponowali samodzielnie, sprowokował ich do odejścia, gdyż fakt faktem razem zawsze ciągnęli w bardziej komercyjną stronę. Teraz z kolei mam wrażenie, że wtrącając się do ich numerów niejako podcina im skrzydła, bowiem nie ma już w ich numerach tego pierwiastka zaskoczenia, odjazdu, czuć że łapę na tym zawsze kładzie Steve...
Po czwarte - ich ostatnie płyty - problem w tym, że to nie progres a karykatura progresu. Maideni zawsze mieli mnóstwo , bardzo melodyjnych kompozycji (za to ich uwielbiam i szanuję). Czad czadem, ale u nich najważniejsza zawsze jest melodia. Problem w tym, że nie umieją tych długich kompozycji obdzielić odpowiednią ilością ciekawych muzycznych motywów, zawsze wkrada się jakaś schematyczna monotonia (vide część instrumentalna These Colours Don't Run czy cała Isle Of Avalon). Niech jednak specem od długich numerów zostanie Harris, mimo wszystko on robi to najlepiej. Takie FTGGOG i WTWWB mimo długości brzmią bardzo naturalnie, zupełnie nie nudzą i chyba są, mimo schematyczności, o której powyżej najlepszymi kawałkami na dwóch ostatnich płytach. Długość utworu nie może być długością dla zasady, musi istnieć jakieś wewnątrzmuzyczne uzasadnienie. Mam wrażenie, że waląc tyle dłużyzn na każdą z ostatnich płyt, po prostu utracili możliwość kreowania jakichkolwiek wyróżniających się numerów. Numery solowe Harrisa wyjątkiem. Przyszłość Maiden? Jeśli takowa jest, to chyba krok wstecz i powrót do dawnej formuły bardziej niezależnego komponowania. Bardziej czadowe, rakietowe, krótkie kawałki kontrapunktowane przez góra dwie, najwyżej trzy epickie kompozycje...
Piszę to wszystko dlatego, że sprawa IM zawsze mi leży na sercu i nie mogę patrzeć na ich przedwczesną starość... To co k.... mają powiedzieć tacy Purple czy Judasi, czy nawet BS. A oni dalej tworzą i chce im się.
Ale mogę coś dobrego też powiedzieć: sporo osób narzeka na ostatnią, niby kiepską formę Bruce'a. Fakt, takich górek jak choćby w Icarusie już nie wyciągnie, ale to wiek. Proszę jednak posłuchać sobie koncertu z Polski z 1984, skalą nie imponuje, a do tego koszmarnie fałszuje Very Happy