Ach, co to był za wyjazd. Na początek Berlin. Długa przerwa od poprzednich Dyń, ale nie czułem jakiegoś specjalnego głodu tego koncertu czy podekscytowania. Byłem ciekawy czy siądzie mi choć trochę jak na pierwszym legu trasy. Dotarliśmy dość późno, na szczęście RedHot przytrzymała nam miejsce w kolejce i wchodziliśmy jako 4-6 do sali. Zajęliśmy środek barierki na końcu wybiegu. Czekanie... HammerFall... No pierwsze 6-7 numerów nawet spoko, potem zaczęło mi się dłużyć. Za to nauczyłem się prawie wszystkich żenujących refrenów: hammer fighting, hammer high, płonące serca czy kamieniowanie Szwecji. Niezła konfenansjerka w wykonaniu wokalisty. Ogólnie, gdyby było kilka numer mniej, byłby fajny support. Helloween dobrze, ale bez jakiegoś specjalnego ognia. Nie porwało mnie tak jak te kilka lat temu. Skyfall to nie Halloween, który był genialnym otwieraczem. Nowe numery bardzo dobrze wypadły Best Time i MP to koncertowe killery. Kiske i Deris przyuważyli flagę Dzosefa, Deris zbił piątaka. Fajna atmosfera, ale brakło mi tego czegoś. Koncert dobry, może nawet dobry+, ale nic więcej.
Dzień 2. Drezno. Drobne zmiany w towarzystwie. Tym razem bez RedHot, która była na kolejnych Dyniach, za to spotkaliśmy się z Żelaznym. Było jakieś piwko nad rzeką, piwko w kolejce do hali (tam udało się wyhaczyć jakichś Polaków i wepchnąć do kolejki - niech żyje buractwo

). Support w postaci filmu minął dość szybko. A Guardian... pozamiatał. Bardzo dobry koncert, zamiótł Helloween z Berlina. Setlista idealna - cały album + największe kotlety i jeden nowy numer, który świetnie pasował. Nie czuć było, że to numer ponad 20 lat młodszy. Wadą było to, że Hansi dużo gadał między numerami. To trochę kładło dynamikę seta, a dwa, że gadał po niemiecku i gówno rozumieliśmy. Barierka w pięknym stylu zajęta przez Dzosefa. Na środku 6 Polaków, po każdej stronie po 2-3 Czechów i Czeszek. Niemców nie stwierdzono

No i słynna już akcja na koniec. Najpierw jakaś nawalona helga próbowała się wbić na barierkę, a jak złapałem setlistę próbowała mi ją zabrać. Nie udało się, więc... ugryzła mnie w ramię. Jeszcze raz dzięki dla Żelaznego za szybką pacyfikację baby. Ja byłem w szoku co się dzieje.
Dzień 3. Bamberg. Znowu barierka na szczycie wybiegu. HammerFall ciężej niż poprzednio, ale złapałem chęć na śpiewanie refrenów (HAMMER HIGH UNTIL I DIEEE) i trochę się rozkręciłem. Helloween wzięło mnie od razu szybki start. Od razu śpiew. Kiske zobaczył flagę i piątka z Dzosefem. Deris pośpiewał ze mną i z Barsiarzem. Kurde, wkręciłem się jak dzik w żołędzie i narpierdzielałem ostro cały koncert. Sporo fajnych akcji z flagą, śpiewaniem, jak Dani wyszedł rzucać to udało się go ściągnąć na szczyt wybiegu i rzucił pałkę do nas (a zawsze skubaniec rzuca po bokach). Był też mistrz drugiego planu - techniczny Daniego, którego widać było w tle na wszystkich zbliżeniach na perkusję

Kurde, nie wiem czy nie koncert roku dla mnie. Na pewno ścisły top. Dawno się tak nie wybawiłem.
Gdyby przygody przy powrocie - wyjazd byłby idealny.

Podziękowania dla Barsiarza i Dzosefa za towarzystwo na całej trasie. Pozdrowienia dla RedHot i Żelaznego.
Do zobaczenia za tydzień w Katowicach.
Dzosef, pamiętaj o fladze na HammerFall "Polish Fighting HAMMERS. STRONGER THAN ALL"
