! Recenzje !

Dyskusje o innych zespołach i albumach

Moderator: Administracja i Moderacja SanktuariuM

Awatar użytkownika
slayer
-#Rainmaker
-#Rainmaker
Posty: 6853
Rejestracja: pt kwie 04, 2003 9:03 pm

! Recenzje !

Postautor: slayer » pn maja 15, 2006 3:08 pm

Tak , temat taki o powstaniu "Recenzji" byl juz poruszany dlugo i pare razy.
Na dzial ponoc liczyc nie ma co. poza tym . zobaczymy jak to w ogole wypali.

Jak nie bedzie odzewu... to topic spadnie z cala reszta innych, jak bedzie . to czemu nie mielibysmy prosic go o przyklejenie. ;]

Jako zalozyciel pragne powiedziec pare slow na poczatek.
Na pierwszej stronie tego tematu, bedzie robiony "spis tresci", kiedy nasze recenzje osiagnal wieksza liczbe stron moze byc to przydatne. Powstanie takze drugi temat dot. komentarzy. (jak w przypadku Ligi Typerow)
Kazdy moze tutaj napisac opinie o wybranej przez siebie plycie. Najlepiej z jakimis suchymi faktami o niej, okladka, data wyd. , muzycy. Sam temat moze byc na pewno ksztalcacy nie tylko pod wzgledem muzycznym ;)

No i nie spisujcie jak idzie recenzji z netu, kacik jest nasz. wiec nasze plis ;].

Jeszcze jedno.
Recenzje Iron Maiden umieszczamy w tym temacie : http://forum.sanktuarium.org/viewforum.php?f=13

Komentarze do tego co znajdzie sie w tym temacie umieszczamy tu:
http://forum.sanktuarium.org/viewtopic.php?t=5452

pozdrawiam :)

------------------------------------------------------------------------------------------------------

SPIS TREŚCI:


A
A Perfect Circle - eMOTIVe (by Matek) str.1
A Perfect Circle - Mer De Noms (by Matek) str.2
Alkatraz - Error (by herki) str.2
Aria - Kreszczenie Ogniem (by M@ti)str.2
Audioslave - Revelations (by Matek)str.3

B
Behemoth - Demigod (by vyrus)str.4
Bruce Dickinson - Tyranny of Souls (by syzygy)str.2

C
CKY - Iniltrate - Destroy-Rebuild (by Matek) str.2
Collage - Moonshine (by herki) str.3
Coma – Pierwsze Wyjście z Mroku (by Matek) str.3
Cradle Of Filth - Damnation And A Day (by Dani Filth) str.4
Cradle Of Filth - Thornography (by Dani Filth) str.3
Creed - My Own Prison (by Matek) str.3

D
Deep Purple - Burn (by Beltrametix) str.3
Deftones - Around The Fur (by Matek) str.1
Down - Nola (by slayer) str.2
Dream Theater - Awake (by Beltrametix) str.3
Dream Theater - Images And Words (by Artur) str.3
Dream Theater - Metropolis (Part 2) - Scenes From A Memory (by Fear) str.3

E
Enochian Crescent - Black Church (by slayer) str.1
Exumer - Rising From The Sea (by herki) str.1

F
Frontside - Absolutus (by miki) str.4

H
Halford - Resurrection (by syzygy) str.3
Helloween - Master of the rings (by zygfryd) str.1

I
Iced Earth - Horror Show (by syzygy) str.2
Iced Earth - Something Wicked This Way Comes (by syzygy) str.3
Iron Maiden - The X Factor (by Matek) str.1

J
Judas Priest - British Steel (by ThunderBird) str.1
Judas Priest - Defenders Of The Faith (by husaria) str.2
Judas Priest - Sad Wings of Destiny (by ThunderBird) str.1

K
Kreator - Pleasure To Kill (by M@ti) str.2
Krisiun - Works Of Carnage (by slayer) str.3


L
Lykathea Aflame - Elvenefris (by herki) str.2

M
Marillion - Afraid of Sunlight (by JMM) str.4
Marilyn Manson - Golden Age Of Grotesque (by syzygy) str.4
Marilyn Manson- Holy Wood (by syzygy) str.3
Megadeth - Risk (by obserwator) str.4
Megadeth - Youthanasia (by Wrath) str.4
Metallica - Kill'em All (by BeBe) str.4
Moonspell - The Antidote (by syzygy) str.2
Motorhead - No Sleep 'til Hammersmith (by ThunderBird) str.2

N
Nevermore - Dead Heart In A Dead World (by husaria) str.2
Nevermore - Dreaming Neon Black(by Fear) str.3
Nevermore - Dreaming Neon Black(by husaria) str.4
Nevermore - Enemies Of Reality(by Fear) str.2
Nevermore - Nevermore (by Artur) str.2
Nevermore - The Politics of Ecstasy(by Fear) str.2
Nevermore - The Politics of Ecstasy(by husaria) str.2
Nevermore - This Godless Edeavor (by Artur) str.2
Nevermore - This Godless Edeavor (by Fear) str.2

O
Opeth - Deliverance (by syzygy) str.3
Opeth - Morningrise (by Kea) str.1

P
Peccatum - Lost In Reverie (by szatanista) str.4
Profanum - Musaeum Esotericum (by slayer) str.3

R
Rainbow-Rising (by Matek) str.3
Rotting Christ - Theogonia (by slayer) str.4

Q
Queensryche- Rage for Order (by Bloody Sabbath) str.4

S
Samael – Eternal (by syzygy) str.3
Samael – Exodus (by syzygy) str.3
Samael – Reign Of Light (by Wrath) str.1
Slayer – Reign In Blood (by DeaDe) str.4
Slipknot - Vol.3 The Subliminal Verses (by Wrath)str.2
System Of A Down – Hypnotize (by Wrath) str.2
System Of A Down – Self Titled (by syzygy) str.2

T
Testament - First Strike Deadly (by Bloody Sabbath) str.2
Testament - Souls Of Black (by M@ti) str.2
Therion - Gothic Kabbalah (by DeaDe) str.4
Turbo - Tożsamość (by herki) str.1
Turbo – Tożsamość (by slayer) str.1

V
Venom - Metal Black (by herki) str.1
Virgin Snatch - Art Of Lying (by Artur) str.2
Ostatnio zmieniony pn lut 19, 2007 8:30 am przez slayer, łącznie zmieniany 70 razy.
Jazz is not dead, it just smells funny.

Matek
-#Nomad
-#Nomad
Posty: 5477
Rejestracja: pn maja 02, 2005 3:17 pm

Re: ! Recenzje !

Postautor: Matek » pn maja 15, 2006 3:58 pm

Obrazek
A Perfct Circle - eMOTIVe
półtora roku prawie zajęło mi odkrycie piękna tej płyty. jej unikalnego piękna. delikatnie, z uczuciem, przejmująco. w skrócie. same covery prawie. mało gitar. w zasadzie ta płyta ma jednego bohatera. MJK. starczy. cudowne Annihilation. majstersztyk. minimum muzyki, maksimum przekazu. genialne po stokroć. potem imagine przygnębiające, zaskakująco. kolejne dwie pozycje i dalej delikatnie i mistrzowsko. cudowne aranżacje. ciekawy dobór kawałków
a collection of songs about war, peace, love and greed
w ogole mam wrażenie ze to nie muzyka jest tutaj ważna... ale ona i tak jest piękna. nastrojowa niesamowicie. ale zdecydowanie nie dla każdego i nie na każdą porę. w wybranych momentach smakuje wybornie. a czasami poprostu przelatuje.
jedyny nowy kawałek APC czyli Passive trochę nie pasuje imo do płyty. jest oczywiście świetny ale bardziej pasowal by na 13th step.
cudo.

Nomad
-#Weekend Warrior
-#Weekend Warrior
Posty: 2663
Rejestracja: pn maja 09, 2005 10:54 pm

Re: ! Recenzje !

Postautor: Nomad » pn maja 15, 2006 4:16 pm

Obrazek

Judas Priest-British Steel (napisana 27 kwietnia 2005 r.)


Płyte British Steel Judasi nagrali w roku 1980 ,kiedy to Heavy Metal pomału wychodził z tzw. podziemia. Muzyka Punk która skutecznie wygrywała rywalizacje z metalem w latach 80 ,nagle traciła fanów .Chyba była to kwestia znużenia. Priest przeszedł chrzest bojowy w latach 70 ,nagrywał bardzo dobre płyty ,a jednak nie stawały się one przebojami i nie osiągnęły sukcesu komercyjnego. Sytuacja zmieniła sie po nagraniu płyty KIlling Machine ,która sprawiła że chłopaki stali sie bardzeij znani. Muzyka stała sie prostsza pozbawiona różnych smaczków z takich płyt jak Sad Wings of Destiny czy Stained Class , Priest stali sie prekursorem nowego stylu ,zwanego Heavy Metalem.
British Steel była logiczną kontynuacją Killing Machine ,proste do bólu riffy , wysoki głos Halforda ,choć bez ultrawysokich falsetów z epoki Stained Class i wirtuozerskie popisy gitarowe ,to zaproponowali na nowej płycie chłopcy z Birgingham. Nie wacham sie powiedzieć że ta płyta otworzyła droge do sławy takim zespołom jak Iron Maiden,Accept czy Saxon .Od tej płyty Heavy Metal stał sie popularny .

Płyte rozpoczyna prosty do bólu riff z Breakin the Law ,sam utwór jest skonstuowany w ten sposób by słuchacz zapamiętał go do końca zycia ,szybkie tempo , skandowany refren , i mocne gitary ,takiego grania świat jeszcze nie widział ,przy tym przebojowa melodia ,która sprawiła ze ten utwór nucono na całym świecie ,no i oczywiscie nieodłączne skórzane kurtki i motory Harley Davidson ,które stały się symbolem tego zespołu i całęgo Heavy Metalu . O ile Breaking the Law zabija ,to Rapid Fire drugi utwór miażdzy mózg ,riff poprostu nie z tej ziemi ,do tego obłąkańcze tempo i stalowy głos Halforda ,przez cały utwór nie ma chwili zwolnienia ,jest tylko czysty Heavy Metal , w drugiej częsci utworu skandowane zwrotki Halforda ,przeplatają się z bezkompromisowo granymi solami gitarowymi , miazga..... Metal Gods to kolejny kultowy utwór , wielki hymn zespołu , bez którego nie mozę sie odbyć żaden koncert , riffy znów urywają głowe ,tym razem jednak tempo jest spokojniejsze , solówki jak zwykle klasowe ,aż dziw bierze że tak wielki ładunek muzyczny jest zawarty w 34 minutach gry ,ale jednak. Następny killer nosi imie Grinder. Riff gitarowy jednym słowem zabija, jest zagrany mechanicznie ,jakby zagrał go robot a nie człowiek ,i to jest właśnie Heavy Metal ,pewnie można ciężej ,można brutalniej ,ale mało kto potrafi zagrać tak że człowiek staje sie niewolnikiem melodii ,że ona go nie opuczna,tak jest tutaj . Wykrzyczane w bezczelny sposób przez Halforda frazy tekstu niszczą ,od razu widać że to brytyjski wokalista .Solówka Tiptona zachwyca wirtuozerią,coś niesamowitego. United to znów podniosły hymn, z początku troche mnie denerwował ,ale teraz uwielbiam go słuchac ,przy okazji to kolejny wielki hit ,utwór który idealnie wtopił sie we wspaniałą atmosfere lat 80. You dont have to old to be wise ,to troche powrót do starych czasów ,utwór bardziej rockowy niż metalowy ,a jednak bardzo go lubie .Ma bardzo mądry buntowniczy tekst i świetną linie melodyczną ,w tym momencie musze pochwalić produkcje płyty, która jest wręcz idealna. Livin After Midnight nie trzeba nawet komenotwac ,wielki hit ,i tyle ,chyba największy JUdasów ,akurat ja z całej płyty lubie go najmniej ,bo nie czuć tu tej agresji ,no ale cóż dzięki temu kawałkowi Judasi osiągneli tak wielki sukces co było takie ważne dla Heavy Metalu ,jak to kiedyś mówił Halford ,to taki typowo radiowy kawałek . Teraz jednak nadchodzi czas na prawdziwe arcydzieło ,The Rage ,bo o nim mowa ,to przepiękna opowieśc muzyczne ,prawdziwy diament ,utwór tak przecudowny że mówienie o nim jest trudne ,tego trzeba posłuchać ,cudowne wejście basu ,niesamowity krzyk gitary , pełen gniewu śpiew Roba ,cudo ,tego trzeba posłuchać ,no i na koniec typowty rocker Steeler ,świetne tempo ,bardzo dobry głos Roba ,to typowy kawałek Heavy Metalowy ,dobry na zamknięcie płyty ...

I to juz koniec tej wielkiej płyty ,którą w swoim prywatnym rankingu stawiam obok takich metalowtch arcydzieł jak Seventh Son ,The Number of the Beast czy Paranoid . To płyta wielka ,dzięki której miliony ludzi znalazło sens życia -Heavy Metal.

herki
-#Clansman
-#Clansman
Posty: 4929
Rejestracja: pn maja 23, 2005 6:05 pm
Skąd: wawa

Re: ! Recenzje !

Postautor: herki » pn maja 15, 2006 6:23 pm

Obrazek
Exumer - Rising From The Sea (1987)

Zacznijmy z grubej rury - kto nie zna ten pozer :D. Płyta kultowa, absolutny total geniusz niemieckiego thrashu. Przy Exumerze chowa się i Kreator i Destruction, tylko Sodom może mu sprostać czoła i dotrzymać kroku. Album wydany w rok bo już absolutnym geniuszu jakim jest "Possessed By Fire". Co nam zaserwowali panowie z Exumera? Ano niekończącego się kopa w ryja, zaczynającego się tuż po intrze. Tej płytki wydaje mi się że przedstawiać specjalnie nie trzeba - takie killery jak kawałek tytułowy czy "Are you Deaf" na stałe wpisały się w historię thrashu. Płyta to energiczny walec, powalający agresywnością, niskim skomplikowaniem utworów i morderczymi solówkami nieraz trochę w stylu Slayera. Dobra, o tym nie ma co więcej pisać, mistrzostwo świata i kop w ryja jakich mało. Powtórzę pierwsze zdanie recenzji - kto nie zna ten pozer ;) I już.

Ocena: 89/100.
Ostatnio zmieniony pn maja 15, 2006 8:50 pm przez herki, łącznie zmieniany 2 razy.

herki
-#Clansman
-#Clansman
Posty: 4929
Rejestracja: pn maja 23, 2005 6:05 pm
Skąd: wawa

Re: ! Recenzje !

Postautor: herki » pn maja 15, 2006 6:58 pm

Obrazek
VENOM - Metal Black (2006)

Nie wiem jak zacząć to minirecenzję. Jest to album, na który czekałem i czekałem, w końcu Venom to praojcowie black metalu, twórcy chyba najlepszego albumu w historii metalu ("Black Metal"), a co najważniejsze moja ulubiona kapela. Przed oficjalną premierą album już był w sieci. Byłem twardy i nie dałem się pokusie, jednak nagle uległem - ściągnąłem płytę i mimo że podchodziłem do niego z myślą "to jest Venom i to z Cronosem w składzie, więc album będzie genialny" po pierwszym przesłuchaniu pomyślałem sobie "Venom dał dupy...". Ani razu więcej albumu już nie przesłuchałem, dopóki w moje napalone rączki nie wpadł oryginał. Zarzucam do odtwarzacza i zaczyna się sieka. Byłem z jednej strony zawiedziony - brakowało mi tu pijackiego klimatu, luźnych wstawek, Mantasa w składzie i Venoma lat '80. Z drugiej zaś - zachwycony, słuchałem właśnie rewelacyjnego albumu, z nietypowym brzmieniem. Jednak wydawało mi się że na Venoma to za mało... Po kilku przesłuchaniach album podobał mi się coraz bardziej - już mogłem wskazać, że najlepszymi kawałkami bez wątpienia są "Death and Dying", "Antechrist" i "Melaficarvm". Miałem też swojego faworyta na najgorszy kawałek - był nim "House Of Death", niesamowicie nudny i mało skomplikowany utwór. Jednak za 6-7 przesłuchaniem płyta już mną zawładneła. TAK PANIE I PANOWIE - TO JEST VENOM 2006! Nie wiem czemu nagle płyta ze średniaka zaczęła być dla mnie absolutną miazgą i geniuszem. To potrafi tylko Venom. Zaczął mi się podobać też "House Of Death", który chyba najbardziej wżyna się w łeb po paru przesłuchaniach płyty. Na tej płycie nie ma słabego utworu. NIE MA. Wszystkie od otwieracza którym jest miażdżący "Antechrist" aż po ostatni na pyłcie utwór tytułowy kopią dupsko, miażdżą swoją ciężkością i niezbyt na czasie brzmieniem, powalają zrytymi wokalami Cronosa, kopią prostymi ale za to jak morderczymi riffami i gniotą precyzyjną pracą perkusji. Oczywiście można narzekać, że to nie Venom z roku 1982, ale trzeba się obudzić i uświadomić sobie że świat nie stał w miejscu przez te 24 lata. Venom również. Nagrał płytę na miarę soiwch maksymalnych możliwości, nowoczesną, jednak zarazem oddającą drzemiącą w zespole [a raczej w Cronosie, bo tylko on nagrywał pierwsze płyty z obecnego składu] siłę wypracowaną na pierwszych nagraniach. Słucham płyty od tygodnia non stop, znam już każde zagranie, każde słówko na pamięć i za każdym razem wszystkie kawałki tak samo robią na mnie piorunujące wrażenie [tak jak obecnie lecący "Darkest Realms"]. Oż kurde, ale się rozpisałem. Nie jestem w stanie opisać wszystkich emocji, które wywołuje u mnie ta płyta, wszystkich przemyśleń i wrażeń. Mogę tylko rzec że jest to dla mnie bezsprzecznie płyta roku 2006. Mam gdzieś co nagra Slayer, co nagrało Cannibal Corpse i Sodom i czego nie nagra MayheM. Tego albumu nie przebiją. A więc kupować i rozkoszowć się każdą sekundą tego albumu. Lay down your souls to the gods rock'n'roll! [da się jakoś inaczej zakończyć reckę albumu Venoma?]

Ocena: 95/100

Przepraszam za słabą stylistykę i ubogi jezyk ale humanista ze mnie marny.

Matek
-#Nomad
-#Nomad
Posty: 5477
Rejestracja: pn maja 02, 2005 3:17 pm

Re: ! Recenzje !

Postautor: Matek » pn maja 15, 2006 9:50 pm

Obrazek
deftones - around the fur
w zasadzie nie wiem co ja widzę w deftonesach. w sumie to nikomu bym tej kapeli nie polecił. bo to jest strasznie twardy orzech do zgryzienia. w zasadzie to z moich znajomych tylko 3 dziewczyny udalo mi się ich muzyką zarazić. no i poznałęm jeszce na studiach jednego chłopaka - fana tej kapeli. i to w zasadzie wszyscy znani mi wielbiciele tej muzyki. bo jakby tak trzeźwo na to spojrzeć to wygląda to tak... riffy proste jak budowa cepa. zero solówek. minimum melodii. wokalista albo się drze, albo niemal recytuje albo śpiewa na granicy fałszu. i ja to właśnie wszystko kocham. tak sie zastanawiałem przez te święta nad fenomenem tej kapeli. i doszedłęm do wniosku że najbardziej kocham tą deftonesowską melodię której jest w nich w zasadzie niewiele :lol: no wiem że znowu pokręciłem ;) no i właśnie to ejst takie elektryzujące. czekam na tą małą dawkę melodii, takiej.... dziwnej :shock: tak. to jest zdecydowanie dziwna melodia. w życiu takiej nie uświadczyłem w innej kapeli. a najwazniejsze dla mnei jest to że ich muzyka naszpikowana jest różnymi emocjami. i to jest wręcz namacalne. a samą muzykę to nie potrafie kompletnie zaszufladkować. ponoć to numetal. może. mi przy ich słuchaniu towarzyszą podobne uczucia jak przy słuchaniu A Perfect Circle. poprostu wchłaniam ta muzykę, radując sie nią niesamowicie.
Deftones jest dla mnie taką perełą któą zawsze będę kochać. to ejst pewne. tak samo jak to że nie potrafiłbym zareklamowac tej kapeli ;)
a jeżeli chodzi o samą płytę... to jest jakby esencja Deftonesowego stylu. bo na debiucie - Adrenaline zespół dopiero szuka swojej ścieżki. natomiast następny, nagrodzony Grammy White Pony to również arcydzieło, jednak bardziej klimatyczne, trochę mniej ciężkie. a ostatni album chłopaków to jakby wypadkowa Around The Fur i White Pony ;)
kompozycje zawarte na omawianym albumie powalają energia i prostotą :) ale to zdecydowanie ich wielki atut. niewyszukana muzyka ale jednocześnie pełna emocji, przejmująca. posłuchajcie choćby Be Quiet And Drive. niby typowy rockowy szybki kawałek, doskonały na singiel, elektryzujący rzekłbym. ale jednak wyczuwam w nim nutkę jakiegoś dziwnego niepokoju i "zmęczenia". podobnie Lotion i Dai The Flu. za to takie kawałki jak tytułowy albo opener - My Own Summer to już typowe numetalowe killery w najlepszym wydaniu. dosłownie wszystko tutaj jest ;) i pure energy i emocje. jako ciekawostkę podam jeszcze że w utworze Headup gościnnie pojawia sie Max Cavalera.
to by było an tyle. gorąco polecam, choć właśniwie, jak już wspomnialem nie wiem za bardzo komu mogła by sie spodobać ;) ale spróbować nie szkodzi :D

Awatar użytkownika
slayer
-#Rainmaker
-#Rainmaker
Posty: 6853
Rejestracja: pt kwie 04, 2003 9:03 pm

Re: ! Recenzje !

Postautor: slayer » pn maja 15, 2006 10:56 pm

Enochian Crescent-Black Church

Obrazek

2006 rok to takze rok Enochian Crescent, blekowej zalogi z Finalndii.

Black Church jest ich 3 pelnowymiarowym krazkiem i zdecydowanie najspokojniejszym, w porownaniu z Telocvovim i Omegą .
Album oczywiscie zawiera jako podstawowy czynnik typową blackowa jazde, ale jest tu tez masa roznorakich smaczkow, choralnych spiewow no i melodyki. Niby wszystko mogloby sie wydac nawet jakas wesola papka, jednak tak nie jest. ma swoj klimat, mamy troche jakiejs aury tajemniczosci i potegowania napiecia przez czeste zmiany temp. Wokal, bardzo dobry, spelnia idealna funkcje, przede wszystkim nie przeszkadza i znow przyczynia sie do budowania klimatu; skrzeczy, wariuje, spiewa i cichutko zawodzi.
Kompozycje, nie sa robione na typowo blekowe "zabijzagryz", sa zajebiste refreny, czy tez riffy mogace kojrzyc sie z Rotting Christ.
Mieli pomysl i go swietnie wykorzystali. I to kolejny wielki plus tego albumu, nie nudzi. Zmiany wokaliz... i no wspomniane "smaczki" naprawde stworzyly znakomity album, a Enochian wkupil sie bezwatpienia w sama czolowke finskich, a i nawet swiatowych hord.
Najlepsze kawalki?

Thousand Shadows, Tridents Clash czy tytulowy. Sprawdzcie sobie , bo naprawde warto. Dla mnie narazie w pierwszej trojce tego roku.
Jazz is not dead, it just smells funny.

Awatar użytkownika
she-wolf
-#Weekend Warrior
-#Weekend Warrior
Posty: 2737
Rejestracja: ndz kwie 06, 2003 8:42 pm

Re: ! Recenzje !

Postautor: she-wolf » pn maja 15, 2006 10:57 pm

Obrazek

Morningrise... Pierwsze spotkanie i miłość od pierwszego dźwięku.
Ciężko powiedzieć, co właściwie znajduje się na płycie – długie, wielowątkowe utwory wskazujące na rock progresywny o formie dziwnej, niesamowitej, zaskakującej. Gitary – przytłaczające, nieraz galopujące i miażdżące elektryczne dźwięki, nagle zwolnienia, kojące uszy akustyczne kołysanki. Jednak doskonale wszystko to współgra, dopełnia się wzajemnie, maluje idealnie skomponowane obrazy. Gdzieś w tle za głównymi partiami melodycznymi słyszalne są baraszkujące partie basu.. Perkusja dopieszcza utwory, zapina ostatni guzik arcydzieła. Jednak nie tylko forma ulega zmianie – mamy tu też wariacje wokalne – od wściekłego, szaleńczego, agresywnego growlingu po melodyjne, delikatne i spokojne popisy. Wokal naładowany jest emocjami – dokładnie i wyraźnie słychać rozpacz, desperacje, wściekłość, smutek, żal. Uzupełnienie całości stanowią teksty – tajemnicze, liryczne, nie odgadnione.
Płyta rozpoczyna się galopadą rozpoczynającą „Advent”. Jednak już po chwili otrzymujemy zwiastun tego, co będzie się działo dalej. Kolejnym utworem jest „The night and the sileni water”, który oim zdaniem niewiele odstaje od reszty, ale jednak… Nie jest to noja ukochana czwórka… Utwór ma ciekawy tekst… kolejny jest „Nektar” i znów początkowa galopada. Czwartym z kolei utworem jest istny majstersztyk – Black Rose Immortal - utwór dopracowany w najmniejszych szczegółach, długi [ponad 20min], rozbudowany jednak nie można zaznać przy nim ani chwili nudy. Zmieniające się melodie, tempa, wokale – w zasadzie, wg mnie, to wszystko, co w Morningrise najlepsze, zebrane w jednym miejscu.
Zwieńczeniem płyty jest cudowne „To bid you farewell” – delikatnie, subtelne i spokojnie. Fantastyczne. Może nie jest to sztandarowy i najbardziej charakterystyczny utwór Opeth, ale na pewno jest to jedna z piękniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zostały skomponowane.
Uważam, że tej muzyki [jak chyba żadnej] nie da się opisać czy przedstawić na papierze, a co dopiero, na Wordowkiej stronie. Tu słowa to zdecydowanie za mało – muzykę Opeth trzeba usłyszeć osobiście, trzeba ją poczuć. Jednak nie może to być zrobione w biegu. Żeby pojąć piękno, jakie niemal na złotej tacy oferuje nam Akerfeldt i spółka trzeba poświecić nieco czasu. Czasem nawet sporo. Trzeba się wsłuchać, skupić, oddać się jej cała/y. Wtedy tylko jest możliwość zrozumienia. Jednak kiedy raz zdasz sobie sprawę, z tego co otrzymujesz z tą płytą stanie się ona niewątpliwie rozkoszą dla uszu. Może to brzmi infantylnie i nieco głupio ale prawdą jest, że „Opeth się nie słucha, Opeth się studiuje”. Nie tyczy się to jedynie w/w Morningrise ale każdego wydawnictwa Szwedów.

Nomad
-#Weekend Warrior
-#Weekend Warrior
Posty: 2663
Rejestracja: pn maja 09, 2005 10:54 pm

Re: ! Recenzje !

Postautor: Nomad » pn maja 15, 2006 11:03 pm

Obrazek

Judas Priest-Sad Wings of Destiny(napisane 31 lipca 2005 r. na forum Defenders of the Faith)

Ostatnio tutaj posucha więc postanowiłem napisać jakąś recenzje ,wybór padł na.....tam tam tam ...Sad Wings of Destiny ,jest to dla mnie wspaniała płyta ,którą uwielbiam ,powiem więcej jedynie British Steel może z nią konkurować ,w moim rankingu .
Wprawdzie jak zaczynałem jej słuchać ,nie stała ona w moim rankingu za wysoko ,ale do tej płyty trzeba dorosnąć. Teraz wiem ,że to legenda.

Płyte otwiera jeden z najwspanialszych utworów w dyskografii Judas Priest ,Victim of Changes , jest poprostu fenomenalny i taki ...magiczny , ten riff otwierający wgniata w ziemie ,słychać echa pierwszej płyty ,ale też i nowych brzmień ,wokal Halforda to poprostu coś czego na zdrowy rozum człowiek nie mógłby zaśpiewać , czuć rock'n rollową moc i bluesową pasje wykonania. Szaleństwo przerywa fragment gdzie Rob pięknie recytuje tekst ,a gitara spokojnie pogrywa ,to jednak nie trwa długo ,za chwile Rob wrzaśnie tytuł piosenki z taką siłą ,że wyrwie nas z fotela lub krzesła . No i ta końcówka ,gdy już leżymy na ziemi słyszymy jak Rob przez jakieś 10 sekund krzyczy ,liczymy czas i nie wierzymy ,że trwa to tak długo.... Po tych przeżyciach zaczyna sie drugi utwór z płyty , The Ripper ,słyszałem twierdzenia ,że to pierwszy Heavy-Metalowy utwór w historii ,trudno sie z tym nie zgodzić ,niesamowity cięty riff gitarowy i zaraz Halford znów zadziwia potęznym wokalem ,cały utwór toczy się w mrocznej atmosferze ,ale nie jest to mrok znany z obecnej muzyki ,który odpycha i drażni ,ten mrok przykuwa ,intryguje......Gitary grają wspaniałe ,solo w którym jest tyle mocy ,że można obdzielić to na kilka płyt , poprostu niesamowite .Kolejny klasyk.
Po tych dwóch mocnych utworach ,czas na chwile spokoju ,Dreamer Deceiver ,piękna ballada ,w której zespół pokazuje nieco inne oblicze ,na początku Halford śpiewa bardzo nisko by po 2 minutach ryknąć swym niesamowitym falsetem , czuć tu niesamowity klimat lat 70 a człowiek wyobraża sobie tylko sobie znane krajobrazy. Następny utwór to Deceiver ,krótki utwór z bardzo mocnym riffem , bardzo dobry utwór z jak zwykle wysokim wokalem Halforda , poprostu dobra rzecz. Nastepnie mamy dwie minuty gry na fortepianie ,które wprowadzają nas do jednego z do niesamowitego Tyranta ,utwór jest bardzo rock'n rollowy ,otwiera go świetny riff ,cały utwór zaskakuje świetną linią melodyczną ,utwór po 2-3 przesłuchaniach nie wychodzi z głowy , a Halford jak zwykle zachwyca ,zwłaszcza partią wokalną po świetnej solówce. Cały utwór ma niesamowitą moc i jest bardzo silnym punktem płyty, a końcowa zwrotka ,kończy się krzykiem Halforda , które doprowadza słuchacza do ekstazy. Kolejny utwór i...kolejny klasyk ,Genodice bo o nim mowa rozpoczyna się niesamowicie surowym ,bluesowym riffem , jak zwykle co jest aż banalne by o tym mówić ,Rob po raz kolejny przekonuje nas ,że jest najlepszym wokalistą ,który chodził kiedykolwiek po ziemi , po kilku minutach ,dochodzi do wolnego fragmentu gdzie Halford niesamowicie nisko wypowiada tajemnicze słowa zaczynające się od słów Sin After Sin ,czyżby zapowiedź następnego krążka ,potem Glenn z KK ,grają niesamowitą bluesową solówke ,przywodzącą na myśl Led Zeppelin i na koniec przyspieszenie gdzie Halford miażdzy kolejną świetną partią wokalną .
Potem znowu chwila oddechu Epitath , utwór inny niż wszystko co Judasi wydali , spokojny ,delikatny ,troche wokalnie kojarzący sie z Queen ,fajna kołyskanka ,ale nie zaypiajmy bo to jeszcze nie koniec płyty ,przed nami jeszcze świetny Island of Domination , gdzie wstęp należy do Roba ,pierwsze pół minuty to jego głos ,który wprowadza nas do tego bardzo dobrego utworu ,typowy utwór Judas Priest lat 70 ,napewno warto go posłuchać ,choćby dla świetnego fragmentu ,który znajduje sie w połowie utworu ,gdzie Rob śpiewa z niesamowicie czystym brytyjskim akcentem .
I koniec płyty ,napewno jednej z najlepszej w historii rocka , poprostu diament ,perła ,złoto to za małe słowa by okreslić piękno i moc tej płyty.

Wrath
-#Lord of the flies
-#Lord of the flies
Posty: 3569
Rejestracja: pt wrz 09, 2005 4:57 pm
Skąd: Kraków

Re: ! Recenzje !

Postautor: Wrath » pn maja 15, 2006 11:22 pm

Obrazek

Samael – Reign Of Light

Na kolejny album Szwajcarów fani musieli czekać długo, bo aż 5 lat, ale mam wrażenie, że warto było. Wydany w 2004 roku krążek ma co prawda nieco mniej wspólnego z black metalem a więcej z muzyką elektroniczną, ale w niczym nie ustępuje genialnym poprzednikom. Brzmieniem po raz kolejny zajął się nasz rodak, Waldemar Sorychta, teksty napisał wokalista i gitarzysta Vorph, a muzykę skomponował Xy (instrumenty klawiszowe, automat perkusyjny). Co wielbiciele kapeli otrzymali w zamian za te kilka lat cierpliwości? Na pewno niezwykle melodyjną płytę, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Mamy tu sporo kawałków, które spokojnie można określić mianem „hiciorów”. I tak, zaczyna się od mojego ulubionego utworu, czyli Moongate. Cudne odśpiewanie zwrotek przez Vorpha, wpadający w ucho refren, elementy orientu, pojawiające się także w kolejnych utworach, świetne zgranie instrumentów, krótko mówiąc – wymarzony otwieracz! Następujący po nim Inch Allah jest równie dynamiczną i zapadającą w pamięć już od pierwszego przesłuchania piosenką, podobnie zresztą jak High Above i tytułowy. Piąty na płycie On Earth to pierwszy kawałek z tej płyty, który usłyszałem. Muszę przyznać, że zrobił na mnie świetne wrażenie. Charakterystyczny wstęp, na uwagę zasługuje również tekst zwrotek, w których wokalista wymienia kolejne miasta, w tym Warszawę. Refren dorównuje temu z Moongate czy Reign Of Light, nie może się nie spodobać! No i zbliżamy się do półmetka – słyszymy singlowy kawałek Telepath. Spotkałem się z wieloma opiniami na temat tego utworu – w większości były to opinie nieprzychylne. Kawałek moim zdaniem nie jest zły, ale wybieranie go na singla było lekką przesadą. O wiele lepiej byłoby, gdyby to kolejną piosenkę spotkał ten zaszczyt. Nadchodzi bowiem Oriental Down – jeden z moich ulubionych na krążku. Nie wiem co o nim powiedzieć, brak mi słów, żeby go opisać, to po prostu trzeba usłyszeć! Podniosły kawałek, z przepięknym refrenem (ale na RoL to już norma), wprawiający w osłupienie przy każdym przesłuchaniu...jednym słowem cudo...Po usłyszeniu tego kawałka dla kolejnych postawiłem poprzeczkę bardzo wysoko, pragnąc by reszta była równie świetna. I nie zawiodłem się – As The Sun, kolejny skoczny utwór, jak te z pierwszej części płyty. A po nim, kolejny podniosły, pozostawiający trwały ślad na psychice Further – zdecydowanie pierwsza trójka na płycie. Zaczyna się spokojnie, kończy – majestatycznie. Mimo, że to tylko 4 minuty muzyki, to można by mówić o nim godzinami...ale mi po raz kolejny brakuje słów, więc powoli, mając w pamięci geniusz tego kawałka, delektuję się dźwiękami Heliopolis – tu widać najsilniejszy na krążku wpływ kultury Dalekiego Wschodu. I znów mam ochotę słuchać i słuchać tego utworu...ale niestety nadchodzi 11 kawałek, czyli Door Of Celestial Peace. Niestety, bo to już ostatni utwór. Potwierdza geniusz albumu, sprawiając, że ma się ochotę zacząć słuchać od nowa... RoL to tylko nieco ponad 40 minut muzyki, ale muzyki doskonałej w każdej sekundzie, zero wypełniaczy, zero zbędnych intr, muzyka, muzyka i jeszcze raz muzyka! Fani długich i pokręconych solówek mogą czuć się co prawda zawiedzeni, bo tutaj tego nie doświadczą, ale fakt ten powinien zostać im wynagrodzony przez cudny wokal Vorpha (który jest jednym z moich ulubionych wokalistów i świetnych tekściarzy, co udowodnił na krążku), zgranie gitar, automatu perkusyjnego i klawiszy. No i to perfekcyjne brzmienie i niesamowity klimat. Cudo! Podsumowując – płyta jak najbardziej godna uwagi, kto nie słyszał, niech słucha, bo warto. Pisałem tą minirecenzję słuchając tej płyty i mimo, iż znam ją od roku, to nadal towarzyszą mi takie same emocje, jak przy pierwszym przesłuchaniu – zachwyt, podziw i szacunek dla zespołu za to, że nagrał coś może nie rewolucyjnego (choć w moim życiu album był rewolucyjnym), ale naprawdę pięknego. Pozostaje mi tylko czekać na kolejny album Szwajcarów, który, mam nadzieję, już wkrótce ujrzy światło dzienne.
A ocena? Może być tylko jedna: 10/10

Awatar użytkownika
slayer
-#Rainmaker
-#Rainmaker
Posty: 6853
Rejestracja: pt kwie 04, 2003 9:03 pm

Re: ! Recenzje !

Postautor: slayer » wt maja 16, 2006 12:18 am

Turbo – Tożsamość

Obrazek

Rok 2004 przyniósł długo oczekiwaną płytę zespołu Turbo. Wiadomo jaki status w naszym kraju osiągnął ten zespół i jak wychwytywanym artystą jest Grzegorz Kupczyk. Wiele koncertów oraz nagranych płyt z innymi projektami na pewno dały Grzegorzowi więcej nowych doświadczeń i pozwoliły utrzymać formę wokalną, do której na tym albumie absolutnie nie ma się jak przyczepić. Także Wojciech Hoffman uraczył nas bardzo ciekawą płytą solową pt. ”Drzewa”. Więc wszystko szło w idealnym kierunku aby te plusy i doświadczenie zaowocowały wspólnie na najnowszej płycie Turbo. Lecz tak tylko „miało być”, niestety jak na nieszczęście wszystko się rozlazło…i teraz, gdy już płytę mam w rękach ciężko jest znaleźć coś porywającego. Jedynie „Legenda Thora” trzyma poziom i jest bardzo ciekawym utworem, myślę, że kolejnym niezbędnikiem koncertowym. Ale reszta po prostu, gra, mało w tym oryginalności, jakiegoś zrywu czy energii, śmiem powiedzieć, że nawet nuży.
Tożsamość jest niestety płytą słabą i o niej długo pamiętać nie będe. Chyba zostaje tylko powiedzieć, że Turbo swoje najlepsze lata ma już za sobą, że nagrali już Kawalerie Szatana czy Ostatniego Wojownika, że są bardzo ważnym polskim zespołem i nadal mam do nich ogromny szacunek. Bo jeśli nawet ostatnie dokonania płytowe tego zespołu są słabe to nadal ich „kult” podtrzymują koncerty, na których to właśnie słyszymy najlepsze czasy Grzegorza i kolegów. Więc jeśli nie znacie przeszłości Turbo, to poznajcie ją, bo Tożsamość może spokojnie poczekac.

4-/10
Jazz is not dead, it just smells funny.

herki
-#Clansman
-#Clansman
Posty: 4929
Rejestracja: pn maja 23, 2005 6:05 pm
Skąd: wawa

Re: ! Recenzje !

Postautor: herki » wt maja 16, 2006 8:29 am

Obrazek
Turbo - Tożsamość (2004)

Na płytę swego czasu czekałem i czekałem... W grudniu 2004 wreszcie ją kupiłem. Tak kiczowatej okładki Turbo nie miało od czasów "Kawalerii Szatana", ale nie zraziło mnie to ani trochę i zarzuciłem płytę do odtwarzacza. Hm... po pierwszym przesłuchaniu płyta jednym uchem wleciała, drugim wyleciała. No nic - słucham dalej. Za drugim razem mocniej się wsłuchiwałem i muszę powiedzieć tak - pod względem technicznym płycie nie mam NIC do zarzucenia. Świetne riffy i genialne solówki mojego ulubionego gitarzysty [Wojtka Hoffmanna oczywiście], świetna praca sekcji rytmicznej, urozmaicone kompozycje i wokale na takim poziomie, na jakim Kupczyk nas już przyzwyczaił. Ale jest jedno "ale". Płycie czegoś brakuje - tego ognia, mocy i charakteru jakimi charakteryzowały się najlepsze albumy Turbo. Mimo wszystko płyty słucha się bardzo przyjemnie, nie jest wymagająca, w utwory sprytnie wplecione są solówki, których nie ma ani za dużo ani za mało. Najlepszymi kawałkami zdecydowanie są "Samotnia" (ten genialny wstęp) i instrumentalna "Eneida", której nie powstydziłoby się nawet samo Dream Theater. Innymi ciekawymi kawałkami są balladowe "Człowiek i Bóg" (mimo beznadziejnego tekstu) i klimatyczne "Pismo". Kwestii tekstów nie będę tu poruszał, ponieważ są ani za dobre, ani za słabe. Ot, takie kupczykowate. Fanom Turbo mimo wszystko płyty chyba nie muszę polecać, reszcie najpierw proponuję stare dokonania grupy. Tej płyty można posłuchać, ale na pewno nie wessie ona jak "Kawaleria". A - jest jeszcze jeden plus płyty - wolno się nudzi.

Ocena: 69/100

Awatar użytkownika
zygfryd
-#Ancient mariner
-#Ancient mariner
Posty: 714
Rejestracja: wt mar 01, 2005 7:41 pm
Skąd:

Re: ! Recenzje !

Postautor: zygfryd » wt maja 16, 2006 2:16 pm

Obrazek

Helloween - Master of the rings


Po odjazdach Michaela Kiske w zespole, zespół postanowił poszukać nowe wokalisty, który zaprzestałby produkcji piosenek chameleonopodobnych. Deris jaki jest - każdy słyszy. Jednak pierwsza płyta z TYM Helloweenem nie ma prawie nic wspólnego.
Zaczyna się od zbadziewiałego intra. Jakieś piski, orkiestra i wszystko. Należy jednak rzec, że doskonale oddaje charakter płyty - jest nijakie. Po niezwykle klimatycznym początku słuchacza urzeka energia zawarta w dźwiękach perkusji pana Kuscha, nie to jest jednak najważniejsze. Sole Sulvivor niczym nie zaskakuje, refren chyba miał być agresywny, nie udało się to jednak w żadnym calu poprzez brak jakichkolwiek podkładów pod głos Derisa, a jako taki czysty pierdzący Deris jest nie do zniesienia.
Ze smutkiem muszę przyznać, że pierwsyz numer jest jednym z lepszych (choć sam w sobie nic ciekawego nie oferuje). Płytę można podzielić na dwie części - pierwszą do Perfect Gentlemana (z wył. Mr. Ego), którą jako tako da się słuchać, i drugą od The Game is on, której słuchanie przyprawia mnie o nagłą senność. Zacznijmy zatem od lepszych (acz nikłych) stron tej płyty. Bez wątpienia jest nią refren do Where the rain grows. Niestety tylko on, ponieważ cały numer posiada melodię... wyjątkową. Praktycznie ona nie istnieje, ale gitary coś w tle grają - co, to nie jestem w stanie stwierdzić. No ale refrenem się kawałek obronił, myślę, że to jeden z lepszych refrenów Derisoween. Na uwagę zasługuje także Perfect Gentleman - ten już melodię posiada wyraźną i nawet miło się tego słucha, mimo pierdów pociskanych w refrenie. I to już w zasadzie wszystkie mocne aspekty tej płyteczności.
Zaczynając od najgorszego dla kontrastu - Mr. Ego. Dla mnie to nr 1 najgorszych utworów Helloween (Mrs. God to nr 0). Raz - straszliwie się ciągnie, ostatnia minuta to katorga, która zafundowlai mi muzycy. Dwa - brak czegokolwiek temu kawałkowi - melodii, riffu (zwrotki i refren jadą na samym basie) i ogóonie nagrywając ten kawałek gitarzyści poszli do fryzjera chyba. Ba, wstrzemięrzliwość Grapowa (który to napisał) widoczna jest i w tempie numeru. Refren np. spokojnie mógłby być powerowy. Do tego depresyjna solówka. Dobrze, że poń jest Perfect Gentleman, któy rozbudza. Niestety tylko na chwilę, bo kolejne 3 numery i ostani nie oferują niczego poza średnio-szybkimi tempami i prymitywnymi melodiami. Aż szkoda soku żołądkowego.
Płyta posiada również balladę. No ładny refren, ale moim zdaniem siłą ballad powinna tkwić nie w mocy instrumentów, a w sile głosu. Tego tutaj nie uświadczyłem.
Debiut Derisa w zespole moim zdaniem wyjątkowo się nie udał. Kiedyś uważałem tę płytę za coś ładnego, dziś dal mnie to zdecydowanie najgorsze dzieło. Na szczęście następnym krążkiem potwierdzili klasę. Choć czy to nie dziwne, że w dorobku koncertowym utrzymał się tylko Perfect Gentleman?

3/10

Matek
-#Nomad
-#Nomad
Posty: 5477
Rejestracja: pn maja 02, 2005 3:17 pm

Re: ! Recenzje !

Postautor: Matek » wt maja 16, 2006 2:30 pm

Obrazek
The X Factor
to może trochę historii wlasnej... factor był chyba moją trzecią płytą, a raczej kasetą maiden. wcześniej znałem numbera i brave'a. no jak to na początku bywa nie wiedziałem co to za kapela, kto śpiewa itp. wiadomo, te pięć czy sześć lat temu internet u nas w powijakach a ja w dodatku jeszcze kompa nie miałem. w ogóle nikt mi znany tego nie sluchał i poprostu zdobywanie kolejnych albumów czy nawet informacji o zespole było cholernie trudne. no ale przejdźmy do albumu. dostałem kasetę (mój kuzyn od kogoś tam odkupił za 10zł) i wsadziłem do walkmana i wyszedłem do szkoły. no i ta droga do dziś jest w mojej pamięci. był zimny, ponury poranek. jak płyta się zaczyna to wszyscy wiemy. normalnie zabił mnie wokal Blaze'a. byłem przygotowany na raczej wysokie partie a dostałem rasowy posępny wokal i to w dodatku Blaze prawie wypluwa z siebie kolejne słowa. masakra. zostałem zmieciony z powierzchni tym albumem. nie trafiłem wtedy na pierwsze dwie lekcje bo poszedłem na spacer słuchać maiden. od tego albumu zacząłem sie poważniej interesować Maiden. fakt że Blaze na koncertach wypadał tragicznie ale XF jest jednym z najcudniejszych albumów wszechczasów. i zarazem najbardziej klimatycznym z dyskografii Ironów. jest tak samo mroczny jak okładka z książeczką. no takie to były czasy ze w moim malutkim miasteczku jedynym źródłem maiden były oryginały. fajne to było. zwłaszcza że średnio co miesiąc czy dwa miałem nowy album i przez to moglem poznać każdy dokładnie. jak już pisałem spędziłem pare lat na słuchaniu w 90% Ironów. fajne to było. a sam X Factor przez dlugi czas był moją ulubioną płytką IM. bo przecież nie można jej nie kochać. nie dość że klimatyczna to jeszcze te gitary. tylko BNW w tym aspekcie przewyższa tą płytę. Gers i Murray co chwile serwują takie solówy że nie wiadomo co z sobą zrobić. te ich gitarowe dialogi wypadają o niebo lepiej niż wszystkie te klasyki Dave-Adrian. cudo. takich solówek wcześniej w Maiden nie bylo. powalające.

Wrath
-#Lord of the flies
-#Lord of the flies
Posty: 3569
Rejestracja: pt wrz 09, 2005 4:57 pm
Skąd: Kraków

Re: ! Recenzje !

Postautor: Wrath » wt maja 16, 2006 4:55 pm

Obrazek

System Of A Down – Hypnotize

SOAD jest od dłuższego czasu jedną z moich ulubionych kapel. Nic więc dziwnego, że na nowy album czekałem z wielką niecierpliwością. Już Mezmerize pokazało, że nie ma co liczyć na powtórkę z ToxiCity czy Steal This Album. System z 2005 roku różnił się pod wieloma względami od tego sprzed kilku lat. Czy zmiany wprowadzone przez zespół wyszły na dobre Serjowi i spólce? Nie do końca. O ile Hypnotize wydany w pierwszej połowie 2005 roku, prezentuje dosyć wysoki poziom, o tyle najnowsze dzieło wydane pół roku później sprawia, że zaczynam zastanawiać się, co doprowadziło do tego, że tak świetny zespół upadł aż tak nisko. Pamiętam jak dziś, kiedy drżącą ręką włożyłem do odtwarzacza pożyczony od kumpla krążek i zabrałem się do pierwszego przesłuchania albumu... i niestety muszę przyznać, że nie byłem zbytnio zadowolony z efektu pracy SOAD. Takie kawałki jak Attack, Dreaming i Kill Rock ‘N Roll nijak się mają do takich geniuszy jak Aerials, Sugar czy Chop Suey... Po niezbyt interesującej trójce przychodzi czas na utwór tytułowy, a zarazem pierwszy singiel z nowego krążka. Hypnotize jest całkiem niezły, jeden z lepszych na płycie, ale ponieważ płyta słaba, to i kawałkowi daleko do rewelacji. Potem jest jeszcze gorzej – Stealing Society, Tentative, U-Fig – mogą się spodobać, o ile nie słyszało się wcześniejszych płyt zespołu. Bo znając możliwości Systemu, można się najwyżej załamać, że nagrali coś tak przeciętnego... no, ale jedziemy dalej, coraz negatywnej nastawieni do albumu. Holy Mountains, Vicinity Of Obscenity – te utwory z pewnością ratują honor płyty, która dzięki nim nie okazuje się kompletną porażką. Po nich słyszymy już tylko przeciętne She’s Like A Heroin i wręcz tragiczne Lonely Day....jak coś takiego można było wybrać na singla? No jak? Sztuczność, całkowity brak pomysłu na dobrą piosenkę. Zauważyłem to z resztą już przy wcześniejszych kompozycjach... Słuchając go mam ochotę krzyknąć ze złości albo uderzyć głową w coś twardego. Jeżeli System ma tworzyć tak słabe kawałki jak ten, to lepiej żeby nie tworzył w ogóle... Ostatkiem sił decyduję się na przesłuchanie utworu zamykającego album. Soldier Side, bo o nim mowa, jest jedną z niewielu wzbudzających moje uznanie piosenek.... Płyta kończy się co prawda godną uwagi pozycją, ale to nie zmienia mojego zdania na temat Hypnotize...okropny wręcz wokal Malakiana, który odzywa się wyjątkowo często, za często, czyni to naprawdę przeciętne granie, nie dorastające do pięt nawet debiutowi, jeszcze bardziej nieznośnym....Co prawda na uwagę zasługuje praca perkusisty oraz wokal Serja, miejscami ciekawe riffy, interesujące są też zastosowane w utworach elementy orientu, przypominające słuchaczowi o ormiańskich korzeniach muzyków, ale to naprawdę za mało, by móc nazwać album bardzo dobrym, bo o świetności nie może tu być mowy. Jest to więc jedynie przeciętne wydawnictwo, a w przypadku System Of A Down, który przyzwyczaił mnie przez te lata do naprawdę świetnych płyt, „przeciętny” znaczy „najgorszy”. Bo rzeczywiście to najsłabszy album kapeli, album który mógłby w zasadzie nie powstać, fani z pewnością niewiele by stracili...W takiej sytuacji do głowy przychodzą różne myśli, między innymi taka, że zespół się wypalił, że już niczym nas nie zaskoczy. Ale czy tak jest, przekonamy się za kilka lat, bo SOAD robi sobie dłuższy odpoczynek od koncertowania i nagrywania. Fanom pozostaje czekanie, a ja mam wrażenie, że oni wrócą i to z hukiem.
Ocena: 5/10

Awatar użytkownika
M@ti
-#Rainmaker
-#Rainmaker
Posty: 6397
Rejestracja: sob lis 26, 2005 9:51 pm
Skąd: z Norwegii

Re: ! Recenzje !

Postautor: M@ti » śr maja 17, 2006 11:56 am

Obrazek

Kreator- Pleasure to kill

Dziś postaram się przedstawić album Kreatora- jednego z Wielkiej Trójcy niemieckiego thrashu obok takich kapel jak Sodom czy Destruction. Ową płytą jest "Pleasure to kill", album który zaraz po wydaniu w 1986 r. stał się legendą w metalowym światku, którego chćby sam tytuł znać powninni miłośnicy mocnego uderzenia i który jako pierwszy z pośród wszystkich dzieł Kreatora wypracował u mnie to że tak uwielbiam ten zespół. Moża by rzec iż Kreator wypracował sobie pewien styl zapoczątkowany na płycie "Endless Pain" przechodzący na następne albumy, "Pleasure to kill" jest moim zdaniem jakby kontynuacją postawionych sobie celów widocznych na debiucie, przybranych tylko w nieco "cięższą otoczkę".

Album zaczyna się intrem, bardzo spokojnym, stonowanym i w ogóle nie wróżącym tego co ma się stać za moment. Wreszcie po około 1,5 min. z głośników niczym grom z jasnego nieba uderza kawałek "Ripping Corpse", niesamowicie mocny i przepowiadający rzeź, którą będze nam dane usłyszeć na kolejnych utworach płyty. Następnie po naliczeniu na werblu Ventora wchodzi "Death Is Your Saviour" ze świetnym charakterystycznym dla tej płyty riffem oraz wściekłym wokalem Mille'a (który jest IMO dość słabo słyszalny jeśli chodzi o tekst- tak jest na całym krążku). Jako 3 kawałek (nie licząc intra) pojawia się legendarny utwór tytułowy, grany na niemalże każdym koncercie Mille'a i spółki, zaczynający się świetnym wejściem perkusji z fajnym zwolnieniem w środku utworu i solówką, zdecydowanie jeden z najlepszych numerów albumu, istny "killer". Ale uwaga bo tuż po nim kolejne legendarne dzieło Kreatora: "Riot of Violence" . Kawałek zaczyna się dźwiękiem gitary Petrozzy, po czym wchodzi perkusja. Po dość łagodnym (jak na całokształt albumu) wstępie, zaczyna się robić szybciej i nieco ostrzej, by znów pod koniec zwolnić po czym ponownie przyspieszyć i przejść do refrenu. Słuchając po raz pierwszy tego numeru ktoś zapewne zauważy że wokal jest inny. Zgadza się bo na Riocie za wokalistę robi nie kto inny jak Ventor wspomagany momentami przez Petrozzę. Właśnie to stanowi o wyjątkowości tej piosenki. Nie dość że Ventor jest świetnym drummerem (może na tym albumie nie pokazuje swoich pełnych możliwości, ale on przecież dopiero zaczynał swoją krucjatę perkusyjną, choć momentami już zadziwiał) to jeszcze bardzi dobrze sprawdza się wokalnie. Nie rozwodząc się już więcej na temat tego utworu, przechodzimy do następcy. Mowa o "The Pestilence". Dla mnie osobiście wstęp do owego kawałka przypomina nieco "The Ides of March" wiadomo jakiego wykonawcy. Tutaj już na wokalu ponownie słyszymy Millanda Petrozzę. Świetny, mocny kawałeczek z genialną zmianą rytmu w środku. Nic dodać nic ująć. Pora na następcę czyli "Carrion" zaczynającego się solówką na gitarze. Tutaj dopiero słychać w pełnej okazałości dudniący bass Fiorettiego. Po świetnym thrashowym łomocie dochodzimy do półmetka nagrania by w jego środku usłyszeć wpadające w ucho zejście na gitarze a'la Metallica. Końcówka utworu poprzeszywana jest licznymi solówkami. Jedziemy dalej, bo już czeka na nas "Command Of The Blade". Chłopaki z Essen zaczynają z grubej rury świetnym riffem. Jedna z moich ulubionych piosenek na płycie. Płyta dobiega końca gdyż został nam tylko 1 kawałek, ale za to jaki... "Under The Guillotine" bo o nim mowa świetnie kończy płytę, doskonale podsumowując to co działo się podczas jej słuchania, ze świetną solówką i walącą perką numer ten kopie dupsko niemiłosiernie. Wersja remasterowana zawiera ponadto 3 kawałki z EP'ki "Flag of hate" lecz ja nie będę już się o nich rozpisywał.
Podsumowując: Kreator nagrał bez wątpienia jedno z najlepszych swoich dzieł, które zdecydowanie nie powinno mieć żadnych kompleksów stojąc przy innych thrashowych albumach z tamtego okresu. Wszystkie utwory są ostre, ciężkie, dynamiczne i z częstymi zmianami rytmu jak przystało na thrashowe granie. Album ten już dawno zapisał się do kanonu pozycji obowiązkowych każdego szanującego się fana ciężkiego grania, to m.in na niej pokazana jest cała kwintesencja Kreatora, który w tamtym okresie nagrywał genialne płyty, później było już różnie. Faktem jednak jest, że zawsze będę wracał do tej płyty. "Pleasure to kill" nie jest jednak doskonała w każdym calu. IMO największym uniedogodnieniem płyty jest jej brzmienie (na poprzedniczce było IMO o niebo lepsze), które napewno nie powala, ale z drugiej strony nie ma co się dziwić, panowie z Kreatora dopiero zaczynali swoją karierę więc mowy być nie mogło o jakiejś rewelacji brzmieniowej, choć to tylko nadaje albumowi uroku. Napewno słuchacze lubujący się w krystalicznych brzmieniach podejdą do tegoż krążka z pewnym dystansem czy może nawet niechęcią, ale zapewniam, że naprawdę warto się z tym materiałem zapoznać. Totalny syf i kult.
Moja obiektywna ocena: 8,5/10

Artur
-#Nomad
-#Nomad
Posty: 5547
Rejestracja: wt wrz 06, 2005 4:37 pm
Skąd: Siem-ce Śl./Kraków

Re: ! Recenzje !

Postautor: Artur » śr maja 17, 2006 2:53 pm

Obrazek
Nevermore "This Godless Endeavor"

Dobra, nie ma co, walimy z grubej rury :lol: Postaram się teraz napisać coś o płycie, która po prostu mną zwładnęła, o płycie, której mógłbym chyba słuchać chyba dniami i nocami, a i tak bym się nią nadal zachwycał. Dodam jeszcze, że o płycie zespołu, którego jestem wielkim fanem, który wręcz obóstwiam i dlatego moja recenzja będzie pozbawiona jakichkolwiek prób bycia obiektywnym, bo po prostu są pewne zespoły i płyty, co do których ewidentnie obiektywnym być nie potrafię, a Nevermore jak dobrze wiecie jest dla mnie właśnie jedną z takich kapel.
Trochę historii 8) album poznałem w momencie kiedy już byłem zapoznany z muzyczną propozycją NM, chyba z wszystkimi poprzednimi albumami i oczywiście już zespół ów bardzo lubiłem, jednakże pojęcia mieć nie mogłem, że od tej płyty zacznie się taka nevermoromania :lol: Do tego czasu był to po prostu bardzo lubiany przeze mnie zespół, ale po usłyszeniu, a właściwie po ogarnięciu wszystkich dźwięków jakie się znajdują na "This Godless Endeavor" to już stało się totalnym uzależnieniem. A przyznaję, że oczekiwania miałem wielkie i początkowo album ich nie spełnił, to fakt. Dopiero gdzieś tak po 3 - 4-tym przesłuchaniu wszystko zaskoczyło odpowiednio i uznałem, że płyta jest.... no właśnie, jaka jest?? Postaram się to pokrótce opisać.
Włączamy album i....... MIAZGA! To co się dzieje w "Born" jest niesamowite, Van nabija takie tempo, jakiego w Nevermore nigdy nie mieliśmy... Co jest grane?!?! Jakiś death?? Wrażenie to potęguje Warrel, który leci jakimś takim dziwnym śpiewem... Po chwili już zaczyna się bardziej typowe granie dla Nevermore. Gitary suną do przodu jak powalone, ciekawe zwolnienia pomiędzy nimi i znowuż powrót do początkowego motywu a później?? A później mamy:
Born, We Are The Same, Within The Silence, Indifference Be Thy Name
Refren jest przepiękny, aż chce się go zaśpiewać razem z Warrelem. W tekście padają bardzo gorzkie i zarazem prawdziwe słowa :If Nothing In The world Can Change Our Children will Inherit Nothing. Później następuje pierwszy popis gitarowy, kapitalne solo, poparte dość brutalną pracą gitary rytmicznej, podbijane jeszcze charakterystycznym dwustopem Vana. Generalnie energia jaka bije z "Born" jest niesamowita! Jeden z najbardziej frapujących i powalających zarazem openerów jakie miałem okazję słyszeć... Na koniec utworu znowu znajoma sieczka, a jakże i znowuż te gorzkie słowa. Po chwili atakuje nas totalnie zajebisty "Final Product", utwór, który jest zbudowany na masakrycznie zajebistym riffie, na tle którego Warrel oskarża swoim charakterystycznym głosem media... Znowuż dość chwytliwy refren, który miło spiewa się razem z wokalistą NM. Nie no, ten ifff to po prostu miazga, jeden z moich ulubionych. I jeszcze ten Warrel... Miód leje się na me uszy ;) Później dość zaskakująca zmiana tempa, po czym atakuje nas motyw, który mi osobiście nasuwa skojarzenia z "The Seven Tongues Of God" z "The Politics Of Ecstasy"... Van znowuż mocno podbija stopkami, a po chwili kolejna przepiękna solóweczka i to nieszczęsne swepowanie :p Faktycznie, dużo go na tej płycie, ale mi to zupełnie nie przeszkadza, ważne, że gitarzyści Nevermore to po prostu ścisła czołówka sceny metalowej, to raczej należałoby przyjąć za fakt;) Generlanie "final Product" to na pewno bardzo jasny punkt tej płyty, bardzo podoba mi się jeszce koniec ze słowami We Live In A time Of Revolution". Następnie mamy rozpoczynający się ciężkim riffem "My Acid Words" - kolejny znakomity utwór! Czy oni nie spuszczą z tonu?? Znowuż Warrel przechodzi samego siebie, chyba wokalnie jeden z moich ulubionych utworów na tej płycie. Bardzo rytmiczne zwrotki płynnie przechodzą w kolejny wspaniały refren, który aż chciało się wykrzyczeć z Dane'm na tegorocznej Metalmanii, gdzie swój występ otworzyli właśnie tym utworem. Nie no, przy tym utowrze to ja powoli wysiadam, znowuż gorzkie słówa This Cancer Inside Of Me, Destroying My Life. No tak, Warrel raczej chyba niezbyt wesołym człowiekiem jest :p A tak serio tonie wiem. Mamy w tymże kawałku również przepiękne zwolnienie, z całą pewnością jest ich na płycie sporo. Później kolejna zmiana tempa, Van po raz kolejny wali w stopy, najpierw mamy dziwną solówkę(??), później już taka "normalniejsza" ;) Cały utwór brzmi jak jakieś wielkie oskarżenie rzucane przez Warrela.. No nic, chyba zacznę czytać teksty;) Dochodzimy wreszcie do utworu, który z początku szczerze mówiąc nie wywarł na mnie żadnego wrażenia, nawet się nie spodobał -"Bittersweet Feast", który zaczyna się od pieknych, delikatnych dźwięków gitary, ale po chwili słychać walącego jak opętany Vana, a po chwili dołącza się cały zespół i zaczynają grać tak... dziwnie?? Taka jakby połamana jest ta zwrotka, jakiś taki dziwny(ale intrygujący!!) "mostek" z jęczącą gitarą... Na pewno intrygujący utwór, w którym cholernie z czasem zaczął podobać mi się (a jakże ;) ) refren. Tak jak większość na tej płycie, jest on melodyjny, no ale Nevermore nigdy nie traktował po macoszemu tego poletka... Solówka również potęguje wrażenie "dziwności", taka jakby zza ściany, też tak lekko jęczy :D W drugiej części utworu pojawia się piekny motyw, którego za bardzo nie potrafię opisać ;) Powiem tylko, że Warrel tak lekko tam zawodzi. Utwór, który bardzo sobie cenię, to na pewno, bo odkrycie tego piekna, które w nim się znajduje trochę czasu mi zajęło. A teraz, panie i panowie - "SENTIENT6" !!! Coś niesamowitego!! Zaczyna się dźwiękami FORTEPIANU!! Wiem, że niby nic wielkieo, ale tego w Nevermore nie było, do tego ładne akustyczne gitary i Warrel, który śpiewa takim smutnym głosem... Wzruszający wręcz początek... Spokojny z początku się ten utwór wydaje, muzyka płynie, Warrel z rzadka coś głośniej krzyknieMu children You Are My Army... Po raz kolejny refren jest przepiękny:Trained, I See Imprefection In our Race, Lying In Wait, Blind I Suffer, Knowing I'll Never Reach, Your Heaven... Taie przejmująco smutny mi się wydaje... w drugiej części otrzymujemy dawkę nieco mocniejszych dźwięków, wszak to Nevermore no nie?? ;) Sola takie z początku nijakie mi się wydawały, ale to wrażenie minęło.. Znowuż wraca później ten piekny motyw fortepianowy, a końcówka :o Tyle powiem, coś niesamowitego!! totalnie hipnotyzująca... Niby takie toporne dźwięki, ale mi się to cholernie podoba!!! Jakbyś był w jakimś transie, takie mniej więcej wrażenie na mnie pozostawia ten utwór... Generalnie to jeden z najwspanialszych momentów "This Godless Endeavor"... Brak mi słów. Później lekkie spuszczenie z tonu, że tak powiem w postaci "Medicated Nation". Uwór na pewno świetny, a że słabszy od poprzednika to nic złego... Bardzo ciekawe wokale Warrela i takie przycinane z lekka jakby riffy, cholernie podobają mi się fragmenty, gdy Warrel spiewa Did yYu Remember To Feed Me??... z tym utwotrem miałem mniej więcej taki problem jak z "Bittersweet Feast" - jakoś tak się nie chciał skurczybyk spodobać;) Jedyne przyspieszenie w utworze następuje przy partii solowej, która jest oczywiście świetna, zdaje się że chyba Smyth ja gra... Nowy nabytek wszak musi się pokazać. W każdym razie jest to kolejna intrygująca pozycja, nie najlepsza, raczej jedna ze słabszych, ale naprawdę życzę innym kapelom takich "słabych" punktów, hehe. Po "Medicated Nation" mamy króciutką miniaturkę "The Holocaust Of Thought"(znowuż słowa niezbyt optymisytczne)... Mamy w niej ładną solóweczkę, którą gra.... panie i panowie James Murphy!!! Tak, tak, ten z Death, Testament i Obitychwarów ;) Utworek zaprawdę śliczny, a solo Jamesa bardzo charakterystyczne dla niego, trochę mi niektóre sola z testamentowego "Low" przywodzi... Po chwili okazuje się, że był to w zasadzie wstęp(taka zresztą była pierwotnie jego rola) do "Sell My Heart For Stones" - przepięknej, poruszającej ballady, oczywiście w stylu nevermorowym;) Kolejny przewspaniały refren, taki dość smutny... Warrel doskonale potrafi oddać emocje, nie ma co... Rzecz jasna dawka mocniejszych dźwięków też się pojawia. Naprawdę przepiękny utwór, się zastanawiam jak się udaje Nevermore pisać tak piękne spokojniejsze kawałki, tak naładowane emocjami... Niesamowite. Solo w tym utworze zawsze mnie intrygowało, jest wspaniałe! Niby nic skomplikowanego, w dodatku cholernie krótkie, ale jakoś tak wyszło, że mi się podoba. No to mogę już zdradzić, że żegnamy się ze spokojniejszymi klimatami w zasadzie ostatecznie, choć jeszcze kilka sekund względnego spokoju się znajdzie;) Końcówka również intryguje, powrót do spokojnych dźwięków,a po chwili .... ten RIFF!!!! "The Psalm Of Lydia"! To ostatni z grupy 3-ech utworów, które z początku niezbyt przypadły mi do gustu, ale to już zamierzchłe czasy;) Brzmienie tego utworu chwilami trochę przywodzi mi na myśl exodusowe "Tempo Of The Damned", co jest chyba wystarczającą rekomendacją;) Są fragmenty kiedy Van znowuż jak oszalały używa swoichstopek... Riff o czym wspomniałem niesamowity, tak jak cały utwór, bardzo ciężki, z rewelacyjnym wprost przyspieszeniem, które jest zainicjowane partią klasycznej gitary. Na pewno małe zaskoczenie... Pojedynek gitarowy jaki później następuje z pewnościę jest jednym z najlepszych na płycie... Każdy dźwięk porywa, znowuż ta energia!! Świetny utwór, może nie jest jednym z najjaśniejszych punktów płyty, ale trzyma formę ponad normę więc wszyscy są zadowoleni;) Później mamy jeden z moich absoutnie ulubionych utworów - "A Future Uncertain". Zaczyna się spokojnie(to są te chwile spokoju, o których wspomniałem), gitary akustyczne i spokojny śpiew Warrela, uwielbiam ten fragmentTo Be Green In The Beautiful hour Of Envy So Divine, To Be Pure, To Let Chance form Your Infinite Design, Let The Seed Awakening Begin. Wspomniany spokój nie trwa długo, bo po chwili zaczyna się totalne napieprzanie, które oczywiście uwielbiam, bardzo agresywne dźwięki leją się z głośników. Warrel pięknie wyśpiewuje kolejny wersy, okraszając to od czasu do czasu słowami To Set your Mind Free...!! Później mamy wprost kapitalne zwolnienie!! Zupełnie zaskakujące! Ale czuć, że to chwila przed burzą, przynajmniej ja tak czuję :p Zanim to następuje gitarzyści wycinają piekne sola, ale później to kapitalne zwolnienie i Warrel znowuż jakby wcielał się w kogoś innego. Spoko, to dalej ten sam facet:) Po chwili po raz n-ty atakuje nas lawina dźwięków i panowie wracają do tematu przewodniego, bardzo podoba mi się znowu praca Vana, który tak dyskretnie podbija refreny stopkami. Utwór jest niesamowity!!! Fantastyczny. I dochodzimy do chyba magnum opus tego albumu... Rewelacyjny utwór tytułowy!! Znowuż zaczyna się akustycznie, Warrel jakby smutny lekko... Ale oczywiście nie trwa to długo... Temat jaki się póxniej pojawia jest przepiękny, taki majestatyczny, dostojny, czy kroczący... Uwielbiam go... Jakieś takie specyficzne uduchowienie w nim występuje. Ale oczywiście trzeba też zaatakować słuchaczy dawką potężnych riffów, co też następuje... Istna nawałnica dźwięków, riffy gniotą, a Warrel przechodzi samego siebie w tym utworze. Z czasem stał się chyba moim numero uno tego albumu ten utwór. Pojawiają się w nim także ciekawe podkłady wokalne Warrela, zwolnienia, kiedy Warrel takim lekko płaczliwym głosem zawodzi... I nadal to nieustanne riffowanie. Ja chcę jeszcze!!! Dalej! Ale jak przystało na najdłuższy utwór na płycie trzeba coś pokombinować oczywiście. Wyłania się taki "chory" wręcz motyw, ale ci co znają NM wiedzą, że to nic nowego;) I te słowa: CONSUME, CONFORM!! po czym się zaczyna jazda gitarzystów... Po kilku chwilach na dosłownie sekundkę wpada Warrel, ale gitarzyści już suną z solówkami... Grają, grają po czym mamy powrót do tego majestatycznego motywu z początku utworu... Piękna klamra!! Ale czemu tak krótko ?!?!? chyba z 10 sekund i znowu riffowanie, okraszone śpiewem Łorela. I tak dobiegliśmy do końca płyty...
co ja mogę Wam powiedzieć?? Według mnie jest to płyta niesamowita, genialna, fantastyczna w każdym calu, dostałem więcej niż sam się spodziewałem, tego jestem pewien... I wiem też czemu mi się tak cholernie podoba - przecież tu ewidentnie czuć "Dead Heart In A Dead World"!! Który to album uwielbiam oczywiście... Muszę też zaznaczyć, że jednak chwilami mamy bardziej zakręcone fragmenty, który mogą przywodzić na myśl przewspaniałe "The Politics Of Ecstasy" i "Dreaming Neon Black". Słowem - wywar z wszystkiego co w NM najlepsze! Pod względem wykonawczym to jest niewątpliwie najwyższy światowy poziom, ten GŁOS Warrela, który mimo że już raczej unika takich chorych fragmentów jak w Sanctuary, czy na pierwszych płytach Nevermore i tak jest klasą dla siebie; niesamowici Loomis i Smyth, którzy atakują słuchacza kaskadą riffów i solówek, brawa dla Smytha też za aż 3 utwory, których jest współautorem, co zważywszy na to, że to jego pierwszy album jest wynikiem bardzo ładnym; fantastyczny bębniarz, co się Van Williams zowie, genialnie operujący stopami... No a Jima Shepparda toja tutaj zbyt dobrze nie słyszę;) Ale i tak jest świetny, bo się uśmiecha na koncertach. Jeszcze słowko o brzmieniu - Andy Sneap tradycyjnie wykonał fantastyczną robotę, płyta brzmi klarownie, selektywnie(no ten bas tam pewnie idzie znaleźć :p) i potężnie. Uwielbiam rzeczy, prz których ten facet macza palce. Z powodu osoby producenta tym bardziej płyta upodabnia się do "DHIADW". Naprawdę nie wiem na co jeszcze stać tych facetów, oni są po prostu niesamowici, ta precyzja, prefekcja, energia, a w dodatku wspaniałe melodie i duuużo różnorodnych emocji... Nie wiem też jaka będzie nastepna płyta, ale wiem, że poprzeczka jest ustawiona bardzo wysoko i jeśli jej nie przeskoczą, nie będziemy mieli raczej prawa by mieć do nich pretensje. sorry, że recka taka dłuuuga i nudna, postaram się już takich tasiemców nie pisać, ale o tej płycie akurat tak właśnie chcialem napisać;) dlatego, że jest to dzieło niesamowite, do którego będę wielokrotnie wracał, pełne siły i magii. Polecam wszystkim ten krążek, może odnajdziecie w nim to, co ja odnalazłem. MASTA!!!
10/10 :!: :!: :!: :!:

herki
-#Clansman
-#Clansman
Posty: 4929
Rejestracja: pn maja 23, 2005 6:05 pm
Skąd: wawa

Re: ! Recenzje !

Postautor: herki » śr maja 17, 2006 4:26 pm

Obrazek
Lykathea Aflame - Elvenefris (2001)

Nie znacie? Nie martwcie się - też nie znałem. Zarzućcie to dzieło mimo wszystko i oddajcie się magii tego wielkiego i genialnego albumu. "Land Where Sympathy Is Air" - bo tak się nazywa pierwszy kawałek - zaczyna się orientalnym graniem. W zasadzie nie wiecie czego macie się spodziewać. Jednak po 5 sekundach gwałtowne uderzenie gitar i ekstremalnie niski growl rozwieją Wasze wątpliwości. Macie do czynienia ze świetnym brutal-death metalowym zespołem. Jednak czy na pewno? W wypadku tego czeskiego zepsołu niczego nie można być pewnym... Już po paru chwilach następuje zwolnienie, potem znowu bum i ponownie dłuższy wolniejszy fragment utworu ze spokojną pracą gitar i wokalem. Tylko perkusja zasuwa jak szalona. Brzmi to FAN TA STY CZNIE. Po chwili znowu przyspieszenie. Z czystego wokal przechodzi w ekstremalnie niski growl, w tle leci melodyjny riff, a perkusja dalej rąbie i sieka. Potem melodia gdzieś ucieka, by po chwili dać nam sekundę wytchnienia i zagrać dwusekundowy riff bez perkusji i wokalu. Uh, aż się spocić można

Tak po krótce przedstawia się cały album Lykathei Aflame. Niesamowite zmiany tempa, rozbudowane partie gitarowe, rzemieślnicza, szybka i brutalna praca perkusji i najróżniejsze wokale. Tego możecie się spodziewać. Nie jestem w stanie powiedzieć co gra ten nieziemski zespół. Praktycznie słychać tu wpływy wszystkiego. Począwszy od grindu, przez brutalny death metal, przez thrash, heavy i power metal aż po klasyczne granie orientalnych melodii. W tle słychać klawisze, które [w przeciwieństwie do większościo zespołów] nadają albumowi KLIMAT. Tak - to jest najmocniejszy plus płyty. KLIMAT. Nie umywa się do tego plumkanie Varga z ostatnich płyt Burzum, jakieś powermetalowe wypociny czy pseudoklimatyczne Nightwishe i inne badziewia. Ten album buduje klimat wszystkim. Po prostu wszystkim - szaleńczą perkusją, skomplikowanymi utworami, setkami riffów na kawałek [które nie są takie krótkie - wszystkie prawie ok. 6 minut, najdłuższy 11], klawiszami i po prostu wszystkim.

Ciężko mi tu coś jeszcze sklecić na temat tego zespołu. Ta muzyka jest tak pogmatwana, a przy okazji tak genialna, że aż nie wiem co napisać. Brak słów na określenie tego co swego czasu zrobił ze mną ten album. Każdy kawałek jest podobny stylistycznie, ale każdy tak kompletnie różny, że nie można nazwać tej płyty nudną. NIE MOŻNA. Warto dodać, że utwór kończy się klimatycznym utworem "Walking In The Garden Of Ma'at" - granym tlyko na klawiszach. Piękny utwór na zakonczenie płyty.

Jeżeli chodzi o pracę poszczególnyh instrumentów - żadnemu nie można nic zarzucić. Jednak co ciekawsze nie uświadczymy na albumie ani jednej solówki gitarowej. Utwory i tak są tak skomplikowane, że solówki nie są potrzebne. Bas gra naprawdę świetnie, tworząc z perkusją niepowtarzalną sekcję rytmiczną. Perkusista też daje z siebie wszystko. Cały czas zasuwa w takim tempie, że aż oczy wypadają. Może trochę mu brakuje do takich bogów jak Hellkammer czy Lombardo, jednak jego gra do tej muzyki pasuje w sam raz. Wokale śwetne - od czystych, po ostro growlujące, aż po damskie.

Ok, tyle o plusach. Teraz coś o minusach. Są 2. TYLKO 2. Po pierwsze - brzmienie perkusji. Jest tragiczne, nieraz wkurza ona niemiłosiernie, jednak jak już oddamy się magii tego albumu wcale ona nie przeszkadza. Po drugie - jest to pierwszy i zarazem ostatni album tej kapeli. Wielka szkoda... Przynajmniej odeszli w chwale.

Podsumowując album ten polecam wszystkim fanom eksperymentalnego, progresywnego a zarazem ekstremalnego grania.

Ocena: 97/100

Matek
-#Nomad
-#Nomad
Posty: 5477
Rejestracja: pn maja 02, 2005 3:17 pm

Re: ! Recenzje !

Postautor: Matek » śr maja 17, 2006 7:52 pm

Obrazek
CKY - Iniltrate - Destroy - Rebuild
Camp Kill Yoursefl. mówi Wam coś ta nazwa? pewnie tak, ale z obowiązku wyjaśniam ;) taki drugi jackass :lol: dosłownie. a kapela CKY to taki dodatek do ich twóczości (albo na odwrót ;) ). zresztą nieważne, o muzyce będziemy rozprawiać

Muzykę zawarta na wydanym 4 lata temu Infiltrate - Destroy - Rebuild ja określam w skrócie skejtowskim metalem. zresztą chyba wiecie jaki podkład leciał zazwyczaj przy jackass. tu jest podobnie. prosto aż do bólu. solówek brak. jakiś bardziej skomplikowanych zagrywek na którymkolwiek z instrumentów też. wokalista... jedyne co mogę powidzieć pozytywnego to to że nie fałszuje ;) ani nie ma jakiegoś potężnego głosu, ani ciekawej barwy. no w sumie to po takim wstępie coniektórzy mogli by sobie odpuścić dalsze czytanie/sluchanie. ale moim zdaniem warto dać tej płycie szanse. ja się o tym przekonałem. bardzo przyjemna muzka, niewymagająca (czasem jest to atutem, bo przecież nie można cały czas słuchać przejmujących rzeczy) z ciekawym klimatem. takim luzacko amerykańskim rodem właśnie z pordukcji MTV typu Jackass czy też samo CKY. nie każdy musi to lubić ale klimatu odmówić nie można poprostu! intrygujące jest brzmienie gitar. na początku robi wrażenie jakby zespół nie miał pieniędzy na porządne studio. gitary pierdzą, mają bardzo stłumione brzmienie, ciężko nastrojone. jednak z czasem można to nawet polubić. teraz uważam to za atut kapeli. mają swój styl, to na pewno.
sama płyta zaczyna sie bardzo ciekawie. Escape From Hellview to neiwątpliwie jedna z lepszych kompozycji na płycie. mocny riff na początek, po czym ciekawa zwrotka w której wokal ma fajny pogłos. trochę to sztucznie brzmi z początku ale mi się teraz podoba bardzo. do tego ciekawy refren.. i wystarczy. dalej jest podobnie. w sumie można powiedzieć że monotonnie. na szczęście ta monotonia nie męczy słuchacza bo kompozycje są dobre. świetny Felsh Into Gear albo przebojowy Plastic Plan. naprawde super sie tego słucha. można sie mile zaskoczyć. płytę zamyka Close Yet Far- balladowy kawałek w którym kapela pokazuje się z trochę innej strony. w takiej stylistyce również wypadają nieźle. nawet głos wokalisty wydaje się ciekawzsy ;)
płytę oceniam w przedziale między przeciętną a dobrą. czyli tak 6/10. jednak warto dać jej szansę. chłopaki nie siląc się absolutnie na oryginalność stworzyli coś fajnego (takie określenie idealnie do tego albumu pasuje ;) )
aha.. nie dla rycerzy, zdecydowanie ;)

a oto co udało mi się znaleźć na Youtube
Close Yet Far
Flesh Into Gear
escape from hellview
Ostatnio zmieniony śr maja 17, 2006 7:55 pm przez Matek, łącznie zmieniany 1 raz.

Fear
-#Assassin
-#Assassin
Posty: 2221
Rejestracja: pn lip 04, 2005 10:28 pm
Skąd: Czeladź Główna

Re: ! Recenzje !

Postautor: Fear » śr maja 17, 2006 7:55 pm

Obrazek

To i ja zamieszczę te recki płyt NM, które napisałem :wink:

Miałem napisać o płytce, więc postarałem się streścić to co mam do przekazania :P No to zaczynamy :
Już początek pierwszego utworu zwiastuje, iż jest to najbardziej brutalny materiał def jaki powstał. Born - Trochę zabawy kamerą głosową i bardzo ciekawy efekt. Trochę mieszania na gitarach, perce i w końcu piękny, melodyjny refrenik śpiewany przy wtórze melodyjnej gitary by potem znów przejść w szaleńczy, brutal def. Jako , że jestem gitarzysta odrazy zwróciłem uwagę na partie "szarpane" i musze przyznać, że dobry ten wioślarz ;] Następny utwór i całkiem ciekawy wstęp. Bardzo mi się podoba. Świetne są niektóre partie unisono, co daje taki niesamowity klimat na całej płycie. W 2 utworze, pt.: Final Product, popis daje również perkusista. Stopa chodzi bez zarzutu.Koncóweczka utworu i świetne solo gitarowe. Naprawdę chylę czoło przed tym gitarzystą . 3 utwór pt.:My Acid Words - świetny main riff, i bardzo ciekawe rozwiązania rytmiczne. Taki utwór trochę zwalnia tempo na płycie, ale za tro bardzo klimatyczny. Płynnie przechodzi w następny Bittersweet Feast.. Jak narazie zdecydowanie najsłabszy z całości. W tym utworze najlepszą częścią jest solo. Trochę mi przypomina solo z utworów Satrianiego. Naszczęście ten kawałek trwa tylko 5:01 . Następny utwór - Sentient , świetne klimatyczne wejście, i tak płyniemy z muzyką, aby potem unieść się jeszcze bardziej na mocny, powerowy refren :)) Piękna solóweczka, pod klimat balladki, no i fortepianik :) Przy końcu utworu można zaobserwować, iż gitarzysta ma umiłowanie do sweepów, co niestety nie jest zbytnio dobrym nawykiem w graniu solówek [ patrz Malmsteen ], bo po dłuższym czasie nuży to wszystko. Medicated Nation - temu utworowi wg mnie czegoś brakuje. Taki kolejny słaby punkt płytki, poza solóweczka oczywiście :mrgreen: Jedyna cześć z kopem w utworze.
The Holocaust Of Thought - szczerze powiedziawszy, sądziłem po tytule, że to będzie coś ostrego, a tu taki zonk podczas słuchania.
Sell My Heart For Stonek - świetny początek. Ale ogólnie to mi brakuje jakiegoś mocnego, porywającego serca momentu. Ten utwór to prawdziwe przeciwieństwo jego następcy The Psalm Of Lidia. Początek, aż zachęca do zanurzenia się w muzykę. W końcu jakiś elektryzujący utwór, z pewnymi motywami, które przyprawiają o gęsią skórkę :)
A Future Uncertain - utwór ciekawy, ale tylko ciekawy. W sumie końcóweczka całkiem dobra, godna uwagi, z pewnym elektryzującym kopem ;]
Ostatni utwór na płycie This Godless Endeavor , bardzo obiecująco się zapowiada. Ładne melodie, świetny wokal, i trochę mieszania na garach. Potem gdy już wchodzi main riff, zaczyna się rzeźnia  Typowa zresztą dla tej odmiany brutal def'u. 2 część utworu to w ogóle jest texańska masakra. Takie mroczne. Potem mi to zalatuje riffem z DT :P Ale się nei czepiam ;] Świetne "zabawy" rytmiczne zespołu, są godne uwagi w tym utworze. Naprawdę świetnie im to wychodzi. Potem, po raz "n" - ty słyszmy sweepy, które już się zdążyły nieco znudzić podczas słuchania tej płytki. Ale trzeba przyznać, że ciekawa melodia się tworzy przez użycie ich :) Początek końca, kojarzy mi się z czymś wzniosłym :) Może chcieli tym zaznaczyć , że płyta się udała ?:> No i zakończenie świetnym riffem.

Reasumując : Płyta ogólnie bardzo dobra, ale nie mogę ukryć tego, że spodziewałem się więcej. To jeszcze nie jest koniec co prawda mojej przygody z Nevermore i mam nadzieję, że dalsze odkrycia przyniosą więcej niż to pierwsze zetknięcie się z muzyką NM. Denerwuje mnie pewna powtarzalność powtarzalność utworach, tak jakby zespół momentami nie miał pomysłu, co miało by być. Naszczęście takich momentów są 2, albo 4 co dobrze świadczy:)
To takie moje małe przemyślenia na temat płytki:)

Ocena : 8/10


Wróć do „Zespoły i Albumy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości