Skoro Sardi za chęć sprzedaży biletu chciał mi dać warna, to za fakt pojechania na Springsteena ze złamaną nogą powinienem dostać jakiś immunitet na warna kiedy następnym razem coś odstawię na forum, albo pół roku Sanktuarium Premium za darmo
A było to tak. Jak wiedzą koledzy forumowicze, dwa tygodnie temu złamałem sobie nogę, przez co poszło mi w pizdu sporo koncertów. Część biletów udało się sprzedać, część nie, z jednym jeszcze zwlekam, bo liczę że może się uda. Kiedy przeglądając neta widzę napis "King Diamond" albo "Nine Inch Nails" to od razu wyłączam, bo taki mam ból dupy. No i był ten Springsteen, który - raz, że trudniejszy do sprzedania, bo papierowy, dwa - naprawdę chciałem na niego pojechać, bo taka okazja może się już nie powtórzyć. Artystów w takim wieku staram się nie odkładać na później, plus - dobra cena biletu - ok. 300 zł. Podejrzewam, że to jedna z tańszych opcji zobaczenia Bossa w ostatnich latach.
No, w każdym razie - dni mijały, bilet leżał, koncert się zbliżał. Z nogą robiło się lepiej; może daleko mi do stanu komfortowego chodzenia, ale już mogłem jako tako się nią podpierać bez bólu i kuśtykać. No i tyle mi starczyło, żebym zdecydował, że a ch**, jadę, najwyżej. Miałem zaklepany zorganizowany wyjazd, więc musiałem tyle, co dostać się na miejsce zbiórki, potem z parkingu na koncert i z powrotem. Dałem radę

Blisko parkingu był przystanek autobusowy, którym podjechałem sobie prawie pod bramy lotniska. Zanim jednak z niego skorzystałem, to schłodziłem się dwoma kufelkami piwa w klimatycznej knajpce i podjadłem kebabem w budce obok. Zadowolenie. Nie spieszyłem się na płytę, bo niespecjalnie miałem ochotę prażyć się na słoneczku. Dotarłem na miejsce ok. godziny 18. Tam już odpuściłem sobie gastro, szczególnie że płatność była możliwa tylko tym NFC-gównem, a ja nie miałem ochoty doładowywać żadnych opasek. No i stać w kolejce - tak, ogólnie stania też unikałem z powodu wiadomego xD. Siadłem sobie na trawce z dobrym widokiem na scenę i tak doczekałem występu.
Co do samego Springsteena - nie jest to moja bajka studyjnie i okazało się, że koncertowo też nie. Występ poprawny, choć na mój gust z godzinę za długi, momentami się nudziłem - szczególnie przy rozwleczonych bisach. IMO wyszłoby lepiej, gdyby było samo "Born..." i koniec, bo te kolejne kawałki to była taka nieco stypa. Ot, miły starszy pan śpiewający nam swoje hymny. Rozumiem, jak fanom mogło się to podobać. Mnie niestety nie porwało. Choć nie żałuję, że pojechałem, bo ja lubię się o takich rzeczach przekonywać na własnej skórze. Żałowałbym, gdybym odpuścił.
Miłym bonusem był dla mnie na scenie Silvio Dante. Znaczy, wiedziałem, że gość też muzykuje u Springsteena, ale zdążyłem o tym do koncertu zapomnieć.
Pogoda w mojej opinii mocno nie dopisała - najpierw prażący upał, taki z gatunku "pszesada", potem ulewa - padało większą część koncertu, co w jakimś stopniu na pewno też wpłynęło na mój odbiór koncertu. Ze skrajności w skrajność.
Nuszce nic się nie stało, nie przemęczyłem jej, dalej się ładnie goi.