
Moderator: Administracja i Moderacja SanktuariuM
Właśnie rozmawiałem z bratem, siedział na trybunach w sobotę, siedział 3 lata temu mniej-więcej w tym samym miejscu. Wg jego ucha (a ma dobre) było tylko ciutek gorzej (i tylko na początkowych 2 numerach) niż poprzednio.Tak właśnie działa Loteria PGE - zawodowoleni vs wkurwieni, i tak już 4eva![]()
Świetna relacja, już wiem że moja będzie w podobnym stylu - minus dojazd z daleka, towarzystwo i alkoholTo było absolutnie fantastyczne przeżycie.
Pobudka o 4:00, by ok. 5:00 ruszyć autem z Nowego Sącza do Krakowa i tam na parkingu przy muzeum (Cocker - dzięki za info) zostawić auto. Do stolicy miałem jechać autokarem Smokticket spod stadionu Cracovii. Sobota rano, więc ruch niewielki. Przed Brzeskiem rozpadało się, a po wjeździe na A4 deszcz był całkiem intensywny. Byłem solidnie zdziwiony jak dużo kierowców, w takich warunkach, zapieprzało jak na złamanie karku. Z parkingu wyszedłem na niecałe dwie godziny przed odjazdem wesołego autokaru. Dzięki temu miałem trochę czasu na pożyteczny spacerek po okolicy. Ludzie zaczęli się zbierać. Pogadałem z dwiema kobietami i młodym chłopakiem, który był z nimi. Wyszło, że jadą dwa pojazdy. Oni odjeżdżali wcześniej, bo jechali jeszcze do Jaworzna po resztę pasażerów. Nasz, na szczęście, od razu kierował się w stronę Wawy. W tym czasie poznałem Krzyśka i jego koleżankę Magdę, którzy po krótkiej gadce poszli na stronę rozlać sobie procenty. W środku zapoznałem się kolejnymi 4 osobami (Jarek siedział obok mnie, Aga, Paweł i Robert o ksywie Anioł). Oprócz Jarka, który umówił się ze znajomymi, cała piątka stała się moim genialnym towarzystwem na resztę wypadu. I z ich "powodu" zrezygnowałem ze spotkania z Sanktuarianami, na które liczyłem wcześniej. Z jednej strony trochę żałuję, z drugiej oni okazali się idealnymi kompanami. Do tego wszyscy mieliśmy bilety na płytę. W drodze było gadanie, piwo, miętówka, malinówka, cytrynówka, czyli po prostu integracja. Na miejsce dotarliśmy o 13:00. No to kierunek Bar Eddiego. Myślałem, że most Poniatowskiego nigdy się nie skończy. Jak przeczytałem, że ma długość 506m., to nie mogłem uwierzyć. Dałbym sobie rękę odciąć, że jest z 4 razy dłuższy. Za mostem Aga oznajmiła, że zamówiła Ubera dla naszej szóstki. Kierowca Rahim nie potrafił nawet przywitać się po polsku. Tutaj muszę napisać, że pogoda przez cały dzień i w trakcie koncertu była perfekcyjna. Bar - spora kolejka, piwo 28zł
+ 20zł za kubek Maiden na pamiątkę. Szkoda, że ten Trooper był tym samym, co w Żabce kosztował 9,49, a nie z browaru Robinsons, ponieważ tego jeszcze nie próbowałem. W kolejce zauważyłem gościa w koszulce od Wydry. Spytałem czy jest kimś z forum, ale powiedział, że ją dostał od kogoś. Sklejona piona i życzenia dobrej zabawy. W ogóle to kilka razy usłyszałem od ludzi pochwały za zajebistą koszulkę. Jeden koleś nawet spytał czy może zrobić zdjęcie. Miła sprawa. Pora wciągnąć coś ciepłego do żarcia. Padło na pizzę z Pizza Hut, 500m. od baru. Po jedzonku tramwaj w stronę stadionu. Nikomu już nie chciało się wracać z buta. Nikomu z nas nie przyszło też do głowy by kupić bilety
. Poszliśmy do autokaru zostawić niepotrzebne rzeczy. Następnie Aga i Paweł oznajmili, że idą do jakiejś Żabki kupić piwo. Ja, Anioł, Krzysiek i Magda czekaliśmy na nich przy bramie 11. W międzyczasie często pykaliśmy sobie jakieś fotki na pamiątkę. W oczekiwaniu na Pawła i Agę ochrona wywaliła za ogrodzenie jakiegoś pijanego kolesia. Pewnie debil nie umiał się zachowywać i wyleciał. Jeszcze przez dłuższą chwilę prosił ich by go wpuścili z powrotem, ale byli nieugięci. Jego kolega solidarnie do niego dołączył i poszli w cholerę. Gdy wchodziliśmy przez bramę support już grał. Trochę przebierałem nogami z nerwów, ponieważ (zgodnie z radą johnny_o) miałem wbić na płytę tuż przed Avatarem. A ludzi w tym czasie przeszło na moje oko ogromne ilości. Na płytę weszliśmy gdy Avatar żegnał się z publiką, a mój zegarek wskazywał równą godzinę do wyjścia Maiden. I tutaj coś mi się chyba pojebało w zeznaniach, bo wyszło na to, że Avatar (planowo 19:30) zagrał 20 minut. Nieważne. Wylądowaliśmy w połowie odległości między barierką EE a budą na środku, po stronie Murraya. Dobre położenie - w miarę blisko sceny, przyzwoita widoczność, nie było ścisku i praktycznie zerowe ryzyko utraty okularów.
Zaczyna się, wjeżdża Doctor Doctor, TAK!!!
Idy i Murders ok, ale bez rewelacji. Ekrany dobrej jakości. Dźwięk wyraźnie gorszy niż na Tauronie w Krakowie, ale nie tak zły, jak się wcześniej oczytałem. Dla Pawła dramat. Mówił potem, że był kilka razy na Narodowym i zawsze było źle. Tym razem pierwszy raz na płycie, z nadzieją na lepszy dźwięk. Niestety nie sprawdziło się to w jego przypadku. Owszem, było słychać dudnienie, jednak do zaakceptowania. Najgorzej było z solówkami - ciężko mi to opisać. Może słowo "zlane" będzie pasowało. Na duży plus słyszalność bębnów. Wokal odbijał się. Wrathchild zajebiście mi siadł. Killers studyjnie średnio mi leży - live dużo lepiej. Phantom rewelacja, kapitalny żywiołowy utwór. 666 zdecydowanie lepiej mi podszedł niż na LOTB. Clairvoyant ma łagodne zwrotki, które szykują słuchacza na zajebisty strzał w postaci refrenu. Po Jasnowidzu mój głos był już dojechany konkretnie. Powersłave ZAJEBIOZA. Wcześniej pisałem, że studyjny jest "w miarę", z otwartą furtką na "może na żywo będzie lepiej" Było i to bardzo. Ten utwór stał się jedną z głównych atrakcji koncertu. Przy tym tło z piramidą, cieniem i chmurami robiło wrażenie. Na 23:58 stało się coś niedobrego. Anioł poczuł się źle i chwycił mnie za rękę z prośbą żebym go odprowadził na bok. Od razu poszliśmy. W tym momencie też pojawiła się u mnie myśl, że mogę mieć z głowy resztę gigu. Nie jestem z tej myśli zadowolony, ale wtedy tak właśnie "przybyła". Za chwilę wyleciała mi z głowy, bo czułem odpowiedzialność by pomóc koledze. Z boku pani z obsługi szybko przyniosła dwie butelki wody a Anioł mógł oprzeć się i odsapnąć. Ta druga woda pomogła również mi, bo gardło niedomagało. Pani dodała, by dać jej znać czy potrzeba medyka. Po chwili pojawiło się krzesło i Anioł usiadł. Po kolejnej chwili pojawił się "ważniejszy" z obsługi i powiedział, że to krzesło nie może tam stać. Kazał się przesunąć całkiem na bok i oddać jak najszybciej. Anioł oznajmił, że za 3 minuty odda. Tymczasem ja zauważyłem, że z boku też dobrze widać scenę, więc gitara gra. Obok nas szybkim tempem kilku ochroniarzy wyprowadzało jakiegoś typa. Kolejny niegrzeczny. Anioł odpoczywał, a właśnie wleciał Rime. Na ten moment czekałem długo. Zgodnie z oczekiwaniami rozjebał dokumentnie. Epik nad epiki. Animacja rewelacyjna i ten moment kulminacyjny łącznie z piro to euforia kompletna. Przy tym obserwowałem Anioła. Chłop na szczęście poczuł się lepiej. Mówił też mi bym wrócił do reszty, ale mi tam było całkiem dobrze. Czuł, że mi ciąży, ale tak nie było. Run to the Hills - największy szał póki co. Ludzie bawili się świetnie. Ja również. Simon grał tak, jak lubię, czyli mocno. Nie znam się na szczegółach grania na instrumentach. Napiszę tylko krótko, że jego bębnienie bardzo mi odpowiadało. 7 syn był kapitalny, chociaż odniosłem wrażenie, że odrobinę przeciągnięty. Trooper to samo, co z RTTH (szał i szaleństwo). Hallowed wokalnie trochę gorzej, za to instrumentalnie ekstra. Bruce i animacja z jego ucieczką przed zjawą to mistrzostwo. Iron Maiden bez rewelacji, fajny Edek z efektem 3D. Aces okazał się dosyć dobry. Szykowałem się na okropne wycie Brusa, tymczasem wyszło nieźle. Fear wiadomo - powtórka z RTTH i Troopera. Wkurwili mnie ludzie z telefonami. Ich ekrany mocno mnie rozpraszały. Kilka razy, zamiast patrzeć na scenę, patrzyłem na te zasrane ekrany. Ja w trakcie koncertu tylko raz wyciągnąłem telefon i zrobiłem jedno zdjęcie. Wasted mnie zaskoczył przy pierwszym refrenie, ponieważ ledwie go słyszałem. Dźwięki i wokal jakoś rozniosły się obok mnie. Dziwne. Potem było wszystko ok. Po sprawdzeniu setlisty trochę żałowałem, że zamykaczem nie został Running Free, bo WY dwa razy słyszałem na TFPT. Po wysłuchaniu już nie żałowałem. Wręcz przeciwnie - ucieszyłem się. Nastąpił koniec tego wspaniałego koncertu. Za chwilę znaleźliśmy się z ekipą i ruszyliśmy w stronę autokaru. Akustyka była niezbyt dobra, ale absolutnie nie przeszkodziło mi to w zabawie. Nie przyczepię się do zespołu. Wszyscy byli w dobrej formie i widać było, że dobrze się bawią.
Jeszcze o powrocie. Niestety autokar był dla mnie za ciasny, czego nie napisałem wcześniej. Zwyczajnie nie miałem miejsca na nogi. Musiałem siedzieć w rozkroku lub po prostu bokiem (plecami do Jarka). Jarek był podobnych rozmiarów co ja, więc chyba nie muszę pisać jak nam było "wygodnie". Powiecie "przecież mogłeś się przesiąść". Nie chciałem nikogo ruszać, a i to by nie pomogło. Dopiero w Kielcach kilka osób wysiadło i wtedy zająłem podwójne siedzenie. Trochę pomogło, chociaż dalej ciężko było znaleźć pozycję do spania. Mimo wszystko trochę odpocząłem przed jazdą powrotną samochodem do Nowego Sącza. Przed wlotem na autostradę podwiozłem Anioła, Pawła i Agę. Po 26 godzinach położyłem się w swoim łóżku. Ogólnie wziąłem numery do nich. Przed chwilą zadzwonił Anioł i jeszcze raz mi podziękował za pomoc na koncercie i ogólnie za całość. Ja jemu też podziękowałem za zajebiste chwile. Przeprosił mnie (niepotrzebnie), bo myślał, że zepsuł mi imprezę. Zapewniłem go, że tego nie zrobił i liczę na to, że uwierzył. Pogadaliśmy też, że może wkrótce się spotkamy i pogadamy, z nadzieją, że się uda. W końcu Kraków jest tylko 100 kilometrów ode mnie.
Super dzień, super towarzystwo, super koncert i takie same wspomnienia.
Wróć do „Run For Your Lives Tour 2025/2026”
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości