Moderator: Administracja i Moderacja SanktuariuM
Jak najbardziej sie zgadzam ,bo lubie utwory Harrisa także te krótsze,choćby De ja vu z Somewhere.. a TBOS uważam za jedną z najgorszych płyt i kompozycje Steva tego nie zmienią natomiast Smith pisał(jak dla mnie) w czasie od POM do swojego odejścia (jedynie Moonchild i Evila uwielbiam) według mnie nieco cukierkowate piosenki skrojone pod publikę zza oceanu ,co nie znaczy ,że pisał badziewie ,po prostu Harris wtedy był lepszy i bardziej do mnie trafiał.Nie samymi długasami człowiek żyje. Stare utwory Harrissa są super, a te nowe już nie.
100%Mój ulubiony album Zespołu.
100%Jednocześnie jest to najbardziej niedoceniona z ich płyt - w rożnego rodzaju zestawieniach rzadko jest w topie, no i niezrozumiałym jest fakt grania live tylko dwóch kawałków z niej.
100%Dla mnie to „dzieło skończone”: wszystkie kawałki super, zwartość brzmieniowa i koncepcyjna, jednolity klimat,
100%ejtisowe syntezatory,
100%najlepsze w historii Maiden solówki gitarowe
100%.i wspaniała poligrafia
100%uważam je za mistrzostwo świata, zwłaszcza to zwolnienie i basik w SoM
100%i solówkę gitarową Adriana w Strangerze (plus to co w tle gra Steve)
Dla mnie najlepszy kompozycyjnie po reunion jest Janick! Może i zbyt ekspresyjnie zachowuje się na koncertach co odbija się na jakości muzycznej, ale kompozycyjnie w studio to właśnie on ma najciekawsze propozycje....
Zresztą jak mam oceniać Adriana to po reunion on pisze najlepszą muzykę w bądź co bądź średnich albumach IM.
A jest co świętować. Po latach utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to największe dzieło tego zespołu. Jedynym jego minusem jest osłuchanie się z Wasted Years czy Heaven Can Wait, poprzez ich największą popularność live wśród kawałków z tego albumu29 września 1986 ukazał się "Somewhere in Time". Możemy dzisiaj więc świętować
Doskonale ujęte. Święta prawda.A jest co świętować. Po latach utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to największe dzieło tego zespołu. Jedynym jego minusem jest osłuchanie się z Wasted Years czy Heaven Can Wait, poprzez ich największą popularność live wśród kawałków z tego albumu29 września 1986 ukazał się "Somewhere in Time". Możemy dzisiaj więc świętować
Tak poważnie, to nie ma tu słabego nagrania, wspomniane w poprzednim zdaniu, plus Sea of Madness i Deja Vu, idą w klasie porządnych utworów, pozostałe chodzą w pierwszej lidze at all. Solóweczki Adriana ale również Dave'a w każdym numerze są od ciekawych po genialne. Bas chyba jest najlepiej wkomponowany w porównaniu do każdej, innej płyty. Do tego dochodzą syntezatory dodające ten futurystyczny klimat lat osiemdziesiątych, który kocham całym serduszkiem. Bruce, jak sam twierdził w swojej autobiografii, nie wkładał tutaj całego swojego serca i sił, przez co może nie ma genialnych partii wokalnych, ale chyba jest to pierwsza płyta od czasu jego przystąpienia do zespołu, kiedy jego głos nie gra pierwszych skrzypiec i w sumie dobrze się przez to dzieje. Nico gra swoje, tak było, jest i będzie
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości