Re: 31/05/2016 - Iron Maiden - Berlin
: śr cze 01, 2016 4:21 pm
Czekając w kolejce na wejście dwa razy kapło z nieba - trochę strach był czy nie skopie to koncertu, ale deszcz był krótki i ładnie schłodził duchotę. Potem jeszcze raz ok. 18 (króciutko) i - koniec wody z nieba. Zaczęli wpuszczać tuż po 17 - zapowiedzi o 16 nie sprawdziły się. Nadzieje na lenistwo gospodarzy - też nie. Bardzo ciekaw byłem miejsca - ten amfiteatr robi wrażenie na fotkach i daje nadzieje na dobry dźwięk. Siedziałem sobie tuż obok głównego namiotu mikserskiego - i widok i odsłuch bez zastrzeżeń. O supportach nie będę pisał - ot w miarę melodyjny hałas, momentami (Ghost) nawet ciekawy i nietuzinkowy wizualnie. Liczyli się TYLKO ONI.
Najbardziej bałem się o zachowanie gospodarzy - oczekiwałem raczej siedzącej drętwoty. I pierwsze pozytywne zdziwko - Na Doctor doctor - wszyscy na nogach. CAŁY amfiteatr. I tak już zostało. Kilka razy okręcałem się wkoło coby to sobie wdrukować. Wszyscy twardo stali do samego końca. I myśl - czy we Wrocławiu będziemy się bawić równie dobrze? Warto by było.
Fakt - wcześnie się zaczęło. 20.20 to widno. Dopiero pod koniec i na bisy efekty świateł wybrzmiewały tak jak miały. Ważne? - o tyle o ile. Liczyła się muzyka. I tu nie zawiodło nic. Nie będę się czepiał drobnostek dźwiękowych - były, ale nieznaczne (głównie wyważenie natężenia dźwięku gitar - ja prawie nie słyszałem najwyżej postawionej ścieżki gitary w Trooperze). Zdziwiłem się, że było w miarę cicho a jednak potężnie. I bardziej sterylnie niż ostatnimi czasy.
Co do formy chłopaków - ile można się powtarzać? 60-oletni faceci porywający ponad 20 tys. ludzi w wieku od ok. 10 do (na oko) - pod 70. Co prawda mają największy atut - kapitalną muzykę, ale przecie najlepsze rzeczy można skopać. Ale nie ekipa Iron Maiden. Okrzepnięte zgranie po kilku m-cach występów, luz, radość grania, świadomość klasy i jakości materiału, który prezentują - tylko jednego jeszcze trzeba było. Publiki. I ta odpowiedziała na całego. Młyny pod sceną, reakcje na gaduchy Becura, kilkukrotne - rodem z Ameryki Południowej - skandowanie Maiden-Maiden, efekt (żywcem z opisu Sienkiewicza) kiedy na całym obiekcie robiło się widno od wyciągniętych ramion ... Cud - miód. Obok miałem Niemców w wieku ok. 60-u lat - kiwali się, darli gardła, klaskali, skandowali - no oczom i uszom nie wierzyłem! To z całą pewnością jeden z najlepszych koncertów IM na jakim miałem farta być.
Muzycznie set nie zawiódł. Choć to nie odkrycie - filmiki pokazywały i udowadniały, że zestaw jest godny. Główny szaman był przy głosie - chciał i udowadniał to kilkukrotnie. Przy tytułowym dawał z siebie 110%. Poza tym - rządził tym tłumem. Nawet na granicy zabawy rodem z piaskownicy - owo wspinanie się małpy - i ludkowie jak małpy to robili, świetnie się bawiąc. Bałem się o R&B (jeden z moich absolutnych faworytów) - to trudny utwór na koncert. Ale było tak jak sobie życzyłem i wyobrażałem: najpierw darcie ryła o-o-o-o-o (ja przez jakieś trzy dni będę brzmiał jakbym miał mutację), potem kiwanie się przy solówkach, potem odlot. I po publice też było widać, że utwór trafił. I gitara!!! Bardzo dobrze, mocno zabrzmiały Powerslave i HbTN. I oba znakomicie przyjęte. To było widać i słychać! Fear - oczywiście darcie na pół Berlina. Ten kawałek będzie grany do śmierci i jeden dzień dłużej. I dobrze.
Bardzo podobało mi się podsumowanie Bruce'a przed BB - "to nie jest world tour" - "to jest tour of the world" udowadniany licznymi flagami trzymanymi przez publikę na każdym koncercie.
Ja po wczorajszym dniu wiem, że uczestniczyłem w znakomitym koncercie kapitalnie dopełnionym przez publikę. Byłbym o wiele uboższy, gdyby mnie w Berlinie wczoraj nie było. Czy był to gig lepszy czy gorszy od dotychczasowych - niech napiszą ci, którzy maja porównanie i byli wcześniej.
Teraz - czas na Kowno.
Najbardziej bałem się o zachowanie gospodarzy - oczekiwałem raczej siedzącej drętwoty. I pierwsze pozytywne zdziwko - Na Doctor doctor - wszyscy na nogach. CAŁY amfiteatr. I tak już zostało. Kilka razy okręcałem się wkoło coby to sobie wdrukować. Wszyscy twardo stali do samego końca. I myśl - czy we Wrocławiu będziemy się bawić równie dobrze? Warto by było.
Fakt - wcześnie się zaczęło. 20.20 to widno. Dopiero pod koniec i na bisy efekty świateł wybrzmiewały tak jak miały. Ważne? - o tyle o ile. Liczyła się muzyka. I tu nie zawiodło nic. Nie będę się czepiał drobnostek dźwiękowych - były, ale nieznaczne (głównie wyważenie natężenia dźwięku gitar - ja prawie nie słyszałem najwyżej postawionej ścieżki gitary w Trooperze). Zdziwiłem się, że było w miarę cicho a jednak potężnie. I bardziej sterylnie niż ostatnimi czasy.
Co do formy chłopaków - ile można się powtarzać? 60-oletni faceci porywający ponad 20 tys. ludzi w wieku od ok. 10 do (na oko) - pod 70. Co prawda mają największy atut - kapitalną muzykę, ale przecie najlepsze rzeczy można skopać. Ale nie ekipa Iron Maiden. Okrzepnięte zgranie po kilku m-cach występów, luz, radość grania, świadomość klasy i jakości materiału, który prezentują - tylko jednego jeszcze trzeba było. Publiki. I ta odpowiedziała na całego. Młyny pod sceną, reakcje na gaduchy Becura, kilkukrotne - rodem z Ameryki Południowej - skandowanie Maiden-Maiden, efekt (żywcem z opisu Sienkiewicza) kiedy na całym obiekcie robiło się widno od wyciągniętych ramion ... Cud - miód. Obok miałem Niemców w wieku ok. 60-u lat - kiwali się, darli gardła, klaskali, skandowali - no oczom i uszom nie wierzyłem! To z całą pewnością jeden z najlepszych koncertów IM na jakim miałem farta być.
Muzycznie set nie zawiódł. Choć to nie odkrycie - filmiki pokazywały i udowadniały, że zestaw jest godny. Główny szaman był przy głosie - chciał i udowadniał to kilkukrotnie. Przy tytułowym dawał z siebie 110%. Poza tym - rządził tym tłumem. Nawet na granicy zabawy rodem z piaskownicy - owo wspinanie się małpy - i ludkowie jak małpy to robili, świetnie się bawiąc. Bałem się o R&B (jeden z moich absolutnych faworytów) - to trudny utwór na koncert. Ale było tak jak sobie życzyłem i wyobrażałem: najpierw darcie ryła o-o-o-o-o (ja przez jakieś trzy dni będę brzmiał jakbym miał mutację), potem kiwanie się przy solówkach, potem odlot. I po publice też było widać, że utwór trafił. I gitara!!! Bardzo dobrze, mocno zabrzmiały Powerslave i HbTN. I oba znakomicie przyjęte. To było widać i słychać! Fear - oczywiście darcie na pół Berlina. Ten kawałek będzie grany do śmierci i jeden dzień dłużej. I dobrze.
Bardzo podobało mi się podsumowanie Bruce'a przed BB - "to nie jest world tour" - "to jest tour of the world" udowadniany licznymi flagami trzymanymi przez publikę na każdym koncercie.
Ja po wczorajszym dniu wiem, że uczestniczyłem w znakomitym koncercie kapitalnie dopełnionym przez publikę. Byłbym o wiele uboższy, gdyby mnie w Berlinie wczoraj nie było. Czy był to gig lepszy czy gorszy od dotychczasowych - niech napiszą ci, którzy maja porównanie i byli wcześniej.
Teraz - czas na Kowno.