Postautor: Recit The Thornographer » ndz lip 06, 2025 4:42 pm
No dobra, kolejny dzień to trochę inne myśli się pojawiają.
Realizacja streamu - super. Sam event już nie do końca.
Dobór artystów - rozumiem, że nie rozumiem współczesnych gustów, ale kilku osób tam nawet nie czaiłem. Z tych co czaiłem, to się dziwiłem. Czemu Tom Morello dostał tak dużą rolę w całości wydarzenia? Kim on jest dla Ozza i BS? Wybuczany koleś z Disturbed, co on ma takiego, że tam był? Albo Corgan? Rozumiem, że część artystów jak np. Judas Priest miało inne zobowiązania tego dnia, ale przecież nie wszyscy. Czemu miało służyć granie coveru Judas Priest? Podkreśleniu, że jest tam KK i też są z tego miasta? Hagar to samo, po co on to śpiewał? Steven Tyler wspaniale, ale jego część akurat zupełnie odklejona od Black Sabbath.
Brakowało mi kontynuatorów Black Sabbath, tych, którzy ciągnęli granie podobnej muzyki. Wiecie, to nie tak znani artyści, no ale... No właśnie, ale.
Poza tym przypomniano nam, że God Hates Us All, ale dominowało jednak God bless you!. Tylko który God, bo nie wiem, czy o tym samym myślimy? Ach, ci metale ze świecznika.
Guns n'Roses moim zdaniem najlepiej podeszli do tematu, bo faktycznie przygotowali coś ekstra i coś związanego z Black Sabbath. Axl niestety jest wokalną Myszką Miki i tego się nie przeskoczy, ale podejście jednak mieli może najlepsze. Metallica spoko, Slayer rewelacja, Pantera nie.
Sam Ozzy. Oj, tam emocje przy Mama I’m Coming Home, naturalnie ludzi takie rzeczy ruszają. Ale kurde, jesteś stary, chory, miliony ludzi cię żegnają... i masz im do powiedzenia, że Wine is fine but whiskey's quicker? Wiem, że na ten tekst można spojrzeć ironicznie, ale nie szukajmy drugiego dna. Gość ma lepsze teksty i większe hity na koniec.
Black Sabbath wspaniale. Wymieniłbym solowego Ozzy'ego na więcej BS, ale to już pogoń Tony'ego Iommiego sprzed dekad za modnym brzmieniem sprawiła, że Ozzy jest większą marką niż BS, nie ma co drążyć tematu. Mogło być gorzej.
Tylko to zakończenie... to akurat mnie rusza bardziej niż Mama I’m Coming Home. Osamotniony Ozzy drący się do Sharon (tak mi się wydaje), "Sharon, co ja, kurwa, mam teraz robić?!"
W ogóle Ozzy siedział jak Karol Wojtyła, ta samo choroba, trochę inny tron. Tylko Wojtyła miał to lepiej zorganizowane.
We embrace like two lovers at death. A monument to the trapping of breath