Oba wieczory zapewniły mi sporo frajdy. Zupełne odświeżenie setlisty to był strzał w dziesiątkę, bo jak widać jeżeli chcą, to potrafią (czemu tak późno?) i to sprawdza się na żywo. Na pewno znajdą się malkontenci, dla których wadą jest brak 666 w secie, ale mieli w pizdu tras, żeby to usłyszeć. W tym roku bawi się elyta

Somewhere in Time to dla mnie album szczególny. To od Wasted Years i Alexandra zaczęła się moja przygoda z tym zespołem we wrześniu 2013 (prawie równo dekada!), to Samłerka była pierwszym długograjem, jaki zakupiłem (a kilka lat później także pierwszym winylem), to ona jest dla mnie jedną z TYCH płyt i wreszcie to ona tak długo była "dyskryminowana" przez zespół. I w tym temacie nie mam się do czego przyczepić. Po prostu chłonąłem każdą nutę, ciesząc się faktem obcowania z muzyką, która tyle dla mnie znaczy. Może trafiały się pomyłki - na pewno się trafiały - ale wtedy było to dla mnie bez znaczenia. Po latach dostałem szansę słuchania na żywo kompozycji, które w moim życiu stanowiły pewną rewolucję i miały znaczący wpływ na kształtowanie się moich preferencji artystycznych. Czego chcieć więcej? Jasne, nie było Sea of Madness, Deja Vu wciąż czeka na swoje live premiere (Bruce'a to bym powiesił za jaja za trolling z tymi tytułami


Pozostałe kawałki różnie. The Prisoner pierwszego dnia nie porwał, ale drugiego było już bardzo spoko (ogólnie drugi był trochę lepszy). CIPWM jest w repertuarze chyba przypadkowo, ale ujdzie. Fear wystarczy posłuchać 1-2 na żywo, potem atmosfera mija człowieka bokiem. The Trooper niestety wyraźnie cierpiał na grze Nicko i szkoda, że zdecydowali się na niego, bo wolałbym w to miejsce Number albo Evil, niestety brzmi na siłę. Iron Maiden musi być, więc nie narzekam, zresztą lubię ten kawałek.
Forma panów z zespołu naprawdę dobra. O Nicko było już pisane, niestety chyba faktycznie wygląda na to, że obecna trasa to albo ostatnia trasa Maiden, albo ostatnia trasa Maiden w tym składzie. Pozostali bez zarzutów, Steve mógłby być lepiej nagłośniony. Dave bardzo w porządku, ale to jest trasa Adriana i H po prostu deklasuje pozostałych muzyków. Wyborny gitarzysta i według mnie pozostałych wręcz szkoda do niego porównywać. Niewątpliwie jest to nie tylko cholernie utalentowany muzyk, ale także twórca, który nie spoczął na laurach i cały czas lubi robić to, z czego żyje. Bruce na duży plus, nie było wycia i ogólnie wydawał się być bardzo w porządku, taki swojski

Ostatecznie zrobienie dwóch gigów to był bardzo dobry ruch. Z trasy jestem naprawdę zadowolony. To nie były moje najlepsze koncerty Maiden, ale niewątpliwie były na swój sposób magiczne. Z niecierpliwością czekam na oficjalne wydawnictwo dokumentujące ten epizod w historii IM, bo będzie super cofnąć się do tych krakowskich występów. Niepokoi mnie tylko to rzucone pod koniec przez Dickinsona "see you on the other side", bo po 2022 wiemy, że tego typu gadki mogą coś sygnalizować. Ale powiedział też "see you next time", więc może jeszcze nie nadszedł ich czas.